Artykuły

Ordonka

Naprawdę nazywała się Maria Pietruszyńska i była córką warszawskiego kolejarza. Debiutowała na scenie kabaretu Sfinks pod własnym nazwiskiem, szybko jednak przybrała pseudonim. Zaczęła występować jako Anna Ordonówna, a następnie zmieniła imię na Hanna. Boy nazwał ją w jednej ze swoich recenzji Ordonką i tak już pozostało - portret HANKI ORDONÓWNY.

Była najsłynniejszą artystką II Rzeczypospolitej, a jej pseudonim na zawsze splótł się z dziejami polskiej piosenki

Pierwszą solową rolą młodziutkiej artystki (miała wówczas 16 lat) był taniec kowbojski pod "Moment musical" Schuberta, potem przyszła pora na pierwszą piosenkę. Niestety "Szkoda słów" Artura Tura okazała się całkowitą porażką, a jeden z krytyków napisał, że "kotów i dzieci nie należy pokazywać na scenie".

Miał rację, Ordonka nie znała zasad interpretacji i nie potrafiła panować nad głosem. Musiało upłynąć wiele czasu, zanim opanowała podstawowe umiejętności gry scenicznej. Zawdzięczała to dwóm osobom: Zofii Bajkowskiej i Fryderykowi Járosyemu. Bajkowska była aktorką i autorką tekstów. Starsza o ponad 20 lat od Ordonki dawała jej lekcje gry i dykcji, zresztą dziewczyna przez pewien czas mieszkała u niej. Prawdziwą jednak gwiazdę uczynił z niej dopiero Járosy.

Pierwsza dama kabaretu

Słynny Węgier pojawił się w stolicy w 1924 roku razem z kabaretem rosyjskich emigrantów. I pozostał nad Wisłą na stałe, tłumacząc swoją decyzję tym, że nagle zapałał uczuciem do miasta. Jak zauważali złośliwi, nie zakochał się jednak "ani w kolumnie Zygmunta, ani w moście Kierbedzia, lecz w Ordonównie". Na kolacji wydanej w Bristolu na cześć Rosjan siedział obok początkującej artystki i był nią zupełnie oczarowany. Z wzajemnością zresztą, niebawem wspólnie zamieszkali w pensjonacie przy Nowym Świecie.

Konferansjer dostrzegł w Hance materiał na gwiazdę i wytrwale pracował nad jej zachowaniem scenicznym. Sukcesem Ordonki stał się udział w programie "Hallo! Ciotka!", jeszcze większym aplauzem przyjęto piosenkę "Córka kata" w "Puść go kantem". Częste występy odbiły się jednak na jej zdrowiu - zawsze miała skłonność do chorób płuc. Wyjechała wraz z Węgrem na Riwierę, a partner nie zaniedbał jej dalszej edukacji. W Paryżu brała lekcje gry u słynnej Cecile Sorel, jeszcze większe znaczenie miały wizyty u Yvette Guilbert. To właśnie francuska pieśniarka nauczyła ją zasad interpretacji, co niebawem miało stać się firmowym znakiem Ordonki.

Na scenie Qui pro Quo stała się prawdziwą gwiazdą, często swoim wykonaniem ratowała wątpliwej jakości teksty.

Qui pro Quo

Kabaret literacki w czasach II RP był rozrywką elitarną, dostępną dla ograniczonego kręgu odbiorców. Bilety kosztowały kilkanaście złotych, co skutecznie eliminowało mniej zamożną publiczność.

Przeciętny wieczór kabaretowy trwał około dwóch godzin i składał się z dwóch części. Zawierał kilkanaście pozycji: skecze, monologi, piosenki, wstawki baletowe i scenki pantomimiczne. Poszczególne epizody zapowiadał konferansjer, on odpowiadał za kontakt z publicznością i wypełnienie luk w programie. Najlepsze numery umieszczano z reguły pod koniec spektaklu, a na finał lansowano szlagier. Piosenka wówczas prezentowana miała poważne szanse, by stać się przebojem.

Ilustrację muzyczną zapewniali fachowi kapelmistrze, a szlagiery pisali kompozytorzy tej miary co Petersburski i Wars. Teksty piosenek, monologów czy skeczy przygotowywała ekstraklasa polskich autorów z Tuwimem, Słonimskim i Hemarem na czele. I chociaż otrzymywali fantastyczne honoraria, często ukrywali swoje autorstwo - Tuwim i Słonimski niemal zawsze pisali pod pseudonimami.

Na scenach kabaretów występowały największe gwiazdy: Ordonka, Pogorzelska, Zimińska, Mankiewiczówna, Halama, Járosy, Dymsza, Bodo, Żabczyński. To oni przyciągali widownię i za swoje występy byli sowicie wynagradzani. Gaże sięgały 5 tys. zł miesięcznie i często stawały się przyczyną problemów finansowych teatrzyków.

Najlepszym wyznacznikiem popularności sceny kabaretowej był fakt, że Teatr Polski nigdy nie zaryzykował premiery w tym samym dniu, w którym odbywał się debiut nowego programu w Qui pro Quo...

Fryderyk Járosy

Járosy był dobrym towarzyszem życia, nie uznawał alkoholu, nie tracił pieniędzy na wyścigach, miał jednak słabość do kart. Nie miał szczęścia do hazardu - potrafił w karty przegrać znaczne kwoty. Podobnie było z ruletą i podczas pobytu z Ordonką na francuskiej Riwierze. Zostawiał w kasynach poważne pieniądze. Ale przynajmniej zabezpieczył partnerkę - w hotelowym sejfie zdeponował sumę umożliwiającą opłacenie rachunku i powrót do kraju.

Nawet jednak Ordonka nie potrafiła go na dłuższy czas związać ze sobą. Kiedy w Qui pro Quo pojawił się balet, nawiązał romans z jedną z tancerek - Stefanią Górską. Sprawa wyszła na jaw podczas gościnnych występów kabaretu w Przemyślu, Járosy odmówił zerwania z dziewczyną i Ordonka wyrzuciła go ze wspólnego pokoju w hotelu George we Lwowie.

Ale czy mogło być inaczej? Fryderyk miał słabość do płci pięknej, z uśmiechem zresztą mawiał, że "kobieta jest jak kołnierzyk. Dopiero bowiem jak ma się ją na szyi, to widać jaki to numer". Po kilku latach Górską zmieniła Zofia Terné, a wszystkie trzy panie (włącznie z Ordonką) zgodnie występowały na scenach prowadzonych przez Járosyego. Można podziwiać umiejętności dyplomatyczne Węgra - to było chyba trudniejsze zadanie niż zarządzanie kabaretem...

Ordonka i Járosy pozostali przyjaciółmi, Fryderyk dalej ją lansował, doradzał w karierze. Zachowali do siebie dużo sympatii, co było widoczne na scenie.

"Jak on ją zapowiadał - wspominał Bronisław Horowicz - widziałem i słyszałem w Cyruliku Warszawskim. Nie byli już razem od kilku lat, ale gdy stali na scenie - oczu od nich nie można było oderwać. Czuło się ten magnes, ten czar wzajemnej bliskości. Jakiejś czułości nawet. Járosy, zapowiadając jej występ, robił specjalnie taką długą pauzę i wszyscy wiedzieli, że teraz to już będzie najważniejszy numer wieczoru".

Uliczka w Barcelonie

Po zerwaniu z Járosym Hanka ruszyła z recitalami do Paryża, Wiednia i Berlina. Osiągała znakomite rezultaty i nawet oszczędny w pochwałach Boy zauważył, że "Ordonka to już europejska znakomitość".

W tym czasie spotykała się już z hrabią Michałem Tyszkiewiczem. Przystojny arystokrata, właściciel majątków na Wileńszczyźnie i pracownik MSZ odwiedził kiedyś Qui pro Quo, wręczając tekst własnej piosenki. Była nią "Uliczka w Barcelonie", która w interpretacji Hanki odniosła duży sukces. A sam niebawem oświadczył się artystce i został przyjęty.

Uroczystość odbyła się w marcu 1931 roku w warszawskim kościele św. Krzyża. Ślub solidarnie zbojkotowała rodzina pana młodego, pojawił się tylko Stefan Tyszkiewicz - jeden z kuzynów Michała. Z czasem jednak stosunki ułożyły się względnie poprawnie, a "ciocię Hankę" jako pierwsze zaakceptowało młode pokolenie Tyszkiewiczów.

Michał był dumny z żony, na pierwszym miejscu jednak stawiał karierę zawodową. Potrafił godzinami zanudzać Ordonkę opowieściami o swoich sprawach, nie orientował się również w obyczajach w świecie teatralnym. I kiedy Hanka otrzymała propozycję gry w teatrach Juliusza Osterwy (warszawska Reduta i Teatr Miejski w Krakowie), odmówił wspólnego wyjazdu pod Wawel. Praca była dla niego najważniejsza, czego niebawem miał pożałować.

Dla Ordonki stracił bowiem głowę sam Osterwa. Starszy o blisko 20 lat aktor i reżyser przywykł do hołdów płci pięknej, natomiast Ordonka nie traktowała związku poważnie. A podstarzały amant sprawiał wrażenie zakochanego młodzieńca.

Cała stolica plotkowała, że Hanka "znalazła chłopczyka na Kopernika" (przy tej ulicy mieściła się warszawska Reduta). A kiedy piosenkarka zerwała związek, Osterwa wyjechał leczyć nerwy nad Adriatyk. Po powrocie zaproponował Ordonce repertuar szekspirowski. Zagrali razem w "Erosie i Psyche" - Osterwa nie zważając na swój wiek, objął jedną z tytułowych ról (w dwóch z siedmiu epizodów), powierzając Hance drugą. Oczywiście wzbudziło to sensację i widzowie koniecznie chcieli zobaczyć Ordonkę w objęciach Osterwy. A niektórzy przychodzili do teatru uzbrojeni w polowe lornetki, aby sprawdzić, czy pocałunek bohaterów jest prawdziwy!

I chociaż zagrała jeszcze w "Ptaku" Szaniawskiego, romans jednak uważała za przeszłość. A Osterwa nie zważając na śmieszność, tłumaczył zespołowi, że "musi znaleźć sposób na przełamanie aktorki i otwarcie wnętrza". Na koniec natomiast zachował się jak zwykły prostak i wysłał Tyszkiewiczowi listy kochanki. Po człowieku tej miary można było chyba spodziewać się więcej klasy.

Hanka i Michał doszli do porozumienia - Ordonka tłumaczyła, że przecież prosiła go o wspólny wyjazd do Krakowa. Inna sprawa, że chociaż kochała męża, wierność nie była jej mocną stroną.

metaliczna, błyszcząca, świetna, gorączkowa, triumfalna, napięta w ciągłym zrywie apoteozy - ogromny rajski ptak w jakieś "święto ptaka" - pisał Boy

W tym czasie odnosiła już pierwsze sukcesy filmowe. Po debiucie w "Orlę" prawdziwy triumf zanotowała kreacją w "Szpiegu w masce". Z tego filmu pochodzą zresztą jej dwa najbardziej znane przeboje: "Miłość ci wszystko wybaczy" i "Na pierwszy znak, gdy serce drgnie". Na planie filmowym zagrała również z ponurej pamięci Igo Symem, z którym miała współpracować przez najbliższe lata.

Pieśniarka Warszawy

"Ordonka zmieniła styl - pisał Boy niedługo przed wybuchem wojny - metaliczna, błyszcząca, świetna, gorączkowa, triumfalna, napięta w ciągłym zrywie apoteozy - ogromny rajski ptak w jakieś "święto ptaka". Po co się tak męczy, mając tyle naturalnego talentu?".

Zaproszona do USA została powitana na "Batorym" jak prawdziwa znakomitość. Do posiłków zasiadała po prawicy kapitana Borkowskiego, a z kabiny do jadalni eskortował ją jeden z oficerów. Poznała wówczas Jana Strzembosza - pierwszego oficera, który zrobił na niej duże wrażenie. Odwiedził ją w Nowym Jorku, często tańczyli razem i spacerowali. A potem był jeszcze wspólny powrót "Batorym" do Polski.

Wybuch wojny zastał Ordonkę w Warszawie. Tadeusz Wittlin wspominał, że pomógł jej załatwić akordeon, dzięki czemu Hanka mogła odwiedzać rannych w oblężonym mieście i im śpiewać. To wówczas zaczęto nazywać ją "pieśniarką Warszawy", gdyż z miastem i jego mieszkańcami związała się na dobre i złe. Na efekty swojej działalności nie musiała zresztą długo czekać, po kapitulacji została aresztowana i znalazła się na Pawiaku.

Mąż usiłował ją ratować, prosił nawet o pomoc Igo Syma paradującego już po Warszawie w hitlerowskim mundurze. Kolaborant odmówił, ale Tyszkiewicz znalazł inne rozwiązanie. Przyjął obywatelstwo litewskie (Sowieci przekazali Wileńszczyznę Litwinom) i uzyskał paszport litewski dla żony. Dzięki jego zabiegom udało się Ordonce wiosną następnego roku opuścić więzienie i dotrzeć na Litwę.

W Wilnie Polacy mieli jeszcze dostęp do Teatru na Pohulance - tam też odbywały się charytatywne recitale Hanki. Nie trwało to jednak długo - po aneksji Litwy przez ZSRS Tyszkiewicz został aresztowany i wywieziony na Łubiankę. Niebawem do Moskwy trafiła również Ordonka, a kiedy odmówiła występów z "polskim kabaretem" (podrzędni aktorzy promujący sowietyzację), została zesłana do Uzbekistanu. W zabójczym klimacie kruszyła kamienie przy budowie drogi i szybko zapadła na zdrowiu. Ocaliła ją rosyjska lekarka, która przetrzymała ją dłużej w szpitalu, a następnie agresja niemiecka. Na mocy traktatu Sikorski-Majski została zwolniona i wyjechała do Tocka, po czym znalazła się w Taszkiencie. Tam zajęła się sierotami - dziećmi zamordowanych i zesłanych Polaków.

Sierociniec w Aszchabadzie

Jako kierowniczka sierocińca wyruszyła do Uzbekistanu, skąd jej podopieczni mieli zostać ewakuowani do Indii. W Aszchabadzie dotarła do kierownika polskiej placówki opieki społecznej, którym okazał się Michał Tyszkiewicz - jej mąż, którego nie widziała od czasu aresztowania. Razem z nią przybyła pierwsza grupa dzieci. "Wysypała się oto z wagonów - opisywała Ordonka przyjazd podopiecznych - w tę noc aszchabadzką gromadka małych nędzarzy, pozbawionych wszystkiego - włącznie z sercem rodzicielskim, które zastygło gdzieś pod śniegiem... Kołysała się tylko na wietrze stacyjna lampa, rzucając raz cień, a raz światło na umęczone, wymizerowane twarze dzieci. Tragiczna gromada wyciągnęła się w długi pochód. Parami - parami szło nieszczęście z chorobą, głód z wszami - do autobusów, ledwo wlokąc nogami... Halo, halo, czyż nie widzicie, że w tych autobusach jadą najnieszczęśliwsze na świecie dzieci, dzieci więźniowie, dzieci wykolejeńcy, dzieci sieroty, dzieci starcy".

Przy pomocy męża zorganizowała transport dla 200 sierot - nie mogła czekać na dalsze, bo Sowieci odmówili przedłużenia pobytu hinduskim kierowcom. Robiła, co mogła, po kilku latach, już w Palestynie, napisała, że "chociaż w morzu nieszczęść, w jakich utonęła ludzkość, ta historia garstki tułaczych dzieci jest kroplą, niemniej może trafi do serc tych wszystkich, którzy walczą o sprawiedliwy, miłosierny, ludzki świat". Szczególnie poruszający jest opis wyjazdu konwoju z małymi podopiecznymi:

"[...] samochody z dziećmi, wyjechawszy z miasta, zaczęły pustynną najpierw drogą zbliżać się ku pasmu wysokich gór, po którego szczytach snuła się granica. Tysiące długich mil, przebytych w ostatecznej niedoli, dzieliło jadących od innej granicy tego samego państwa, do którego ich wwieziono brutalną przemocą. Linia, którą mieli przed sobą, obejmowała swoim obwodem największy państwowy obszar świata i zamykała równocześnie najstraszniejsze więzienie. Poza nią była wolność".

Konwój trafił do Bombaju, a chora na gruźlicę Ordonka do sanatorium Bel-Air w Panchgani. Ale zanim to nastąpiło, na redzie portu pojawił się polski transportowiec SS "Kościuszko" z Janem Strzemboszem na pokładzie. Stał kilka tygodni i w tym czasie na nowo rozkwitł romans piosenkarki z oficerem. Ponownie tańczyli, spacerowali, ona dla niego śpiewała. Odmówiła wykonania tylko "Uliczki w Barcelonie" - dobrze pamiętała, kto był autorem tekstu. Kilka miesięcy później "Kościuszko" znów przybił do Bombaju, ale Ordonka kolejne spotkanie odpokutowała nawrotem choroby - po powrocie do sanatorium praktycznie została przykuta do łóżka.

W listach do Strzembosza nie ukrywała uczucia, obdarzała go miłością, którą rozłąka podsycała. Korespondencja była wielokrotnie przerywana, listy wędrowały tygodniami - Strzembosz pływał po różnych zakątkach świata. Ale kontakt trwał, podtrzymując Hankę na duchu. W tym czasie Michała Tyszkiewicza przeniesiono do Teheranu i ściągnął żonę do siebie. Lekarze uznali, że klimat stolicy Persji będzie dla niej odpowiedni, nie mieli jednak racji. Choroba postępowała, wobec czego zaproponowano przeprowadzkę do Palestyny. Tam Ordonka miała spędzić ostatnie lata życia.

Palestyna

Tyszkiewicz wiedział o romansie żony ze Strzemboszem, ale nigdy z nią na ten temat nie rozmawiał. Listy wysyłane na adres polskiego poselstwa w Teheranie przynosił jej bez słowa, nie zadawał też żadnych pytań. I jak zwykle najbardziej pochłaniała go praca.

Ordonka czuła się coraz gorzej, ale zaczęła koncertować - w Palestynie stacjonowała ewakuowana z ZSRS armia Andersa. A do tego jeszcze ogromna liczba uciekinierów z terenów Rzeczypospolitej - język polski rozbrzmiewał na każdym kroku. Doszło nawet do tego, że gdy Hanka zapytała po angielsku policjanta na ulicy, ten zdziwił się, że nie mówi po polsku!

Zobowiązała się do 10 koncertów, ostatecznie dała ich 40. Tym razem lekarze uznali, że to zbyt wiele i Ordonka wyjechała do Bejrutu, a następnie skierowano ją do sanatorium w górach Libanu. Z pobytem na Bliskim Wschodzie wiąże się ostatnia tragiczna sprawa uczuciowa w życiu Hanki. Nawiązała romans z leczącym ją lekarzem, który zakochany w niej bez pamięci popełnił samobójstwo. Nie zważał na to, że miał rodzinę, dzieci i ustaloną pozycję w środowisku. Jego śmierć była wstrząsem dla Ordonki, a sensacja towarzysząca aferze fatalnie odbiła się na jej zdrowiu.

Nie pomógł jej również ostateczny koniec znajomości ze Strzemboszem. Po wojnie oficer osiadł w RPA i zajął się hodowlą kur. Uznał to za zajęcie satysfakcjonujące, miał dosyć stresów wojennych i niepewnych losów znajomości z piosenkarką...

W ostatnich latach życia Ordonówna wymieniała rozległą korespondencję, wysyłała paczki potrzebującym i pisała. To wówczas powstały "Tułacze dzieci" - piękne wspomnienie o jej podopiecznych z ZSRS. Pisała też wiersze, zajmowała się malarstwem (zdążyła jeszcze wystawić kilka swoich prac). Wypełniała czas, czekając na to, co nieuniknione.

Maria Anna Tyszkiewicz (tak oficjalnie się nazywała) zmarła 8 września 1950 roku w Bejrucie w wieku 48 lat. Pochowano ją na miejscowym cmentarzu wojskowym wśród tych, którym śpiewała.

Po latach opuszczony grób koleżanki odnalazła Mira Zimińska-Sygietyńska, wówczas szefowa słynnego Mazowsza. Powołano specjalny komitet pod jej przewodnictwem i 12 maja 1990 roku trumna z prochami Ordonki spoczęła na Starych Powązkach.

***

Autor jest historykiem zajmującym się międzywojennymi dziejami Polski, a zwłaszcza ich stroną obyczajową. Autor książek "Wpływowe kobiety Drugiej Rzeczypospolitej", "Afery i skandale Drugiej RP", "Życie prywatne elit Drugiej Rzeczypospolitej", "Polskie piekiełko".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji