Artykuły

Malta. Dzień siódmy

Historia odciska swoje piętno na wszystkim. Można być wobec niej buntownikiem lub konformistą. Obie te postawy znaleźliśmy w autorskim przedstawieniu Lecha Raczaka "Plac Wolności", zrealizowanym z zespołem Teatru im. Modrzejewskiej w Legnicy - po siódmym dniu festiwalu Malta dla e-teatru pisze Paweł Sztarbowski.

Akcja rozgrywa się w jakimś małym polskim mieście i obejmuje cały XX wiek. Historię poznajemy poprzez indywidualne losy spolszczonej żydowskiej rodziny, doświadczonej przez obie wojny, terror stalinizmu i komunizm. Jak różnie układały sie ich losy pokazuje najlepiej fakt, że jeden z braci po wojnie został dygnitarzem partyjnym, a drugi recydywistą. Zmiany odbijają się też w nazwie miejskiego rynku, który po wojnie zostanie nazwany Placem Wolności, a w czasach III Rzeczypospolitej - Wolnym Rynkiem... Całość utrzymana została w lekkiej, groteskowej konwencji, z wykorzystaniem elementów cyrkowych - klaunady, akrobatyki i woltyżerki. Jest to wizja historii jako widowiska cyrkowego, zwykłej błazenady. Zresztą na cyrku wojna także odciska swoje piętno, co widać szczególnie silnie w scenach woltyżerki, gdy na scenę wjeżdża przepołowiony koń. Wiele scen jest naprawdę śmiesznych, jak np. wizja ogromnego Stalina na szczudłach i ze skrzydłami, który w Muzeum Narodowym ogląda wystawę prac sobie poświęconych. Nawet wydarzenia wojenne ukazane są dość przewrotnie, z lekkim przymrużeniem oka, choć jednocześnie nie pozbawione grozy. Dobrze oddaje to sytuacja, gdy jeden z synów ukrywa się na cmentarzu w grobie swojego brata. Odwiedza go tam matka z siostrami. Przynoszą wazę zupy i kwiaty dla niepoznaki. Niedługo po tym w to samo miejsce wkroczą niemieccy żołnierze, zagazowując cały teren. Dowcipne bywają także zamiany ról wśród aktorów. Niestety jednak Lech Raczak postanowił wpleść w tę konwencję moralitet, przez co sporo jest w widowisku niepotrzebnego patetyzmu i egzaltacji. Zastosowane są być może w słusznej sprawie, ale po jakimś czasie stają się irytujące i tendencyjne. Przedstawienie staje się przez to coraz mniej energetyczne. A szkoda, bo są w nim zarodki naprawdę interesującego spektaklu.

Reżyser "Placu Wolności" poprzez elementy cyrkowe próbował powiedzieć coś więcej o świecie, natomiast Circus Cirkor ze Szwecji nie ma takich ambicji. Choć chyba chciałby mieć, skoro w programie do widowiska "99% Unknown" napisane jest, że zespół działa na rzecz zapewnienia cyrkowi pozycji dzieła sztuki. W zamierzeniu ich przedstawienie ma być spotkaniem współczesnego cyrku z naukami medycznymi, których nowe odkrycia przesuwają granice wiedzy i zmieniają nasz sposób postrzegania siebie. Gdyby ukazanie na telebimach błądzących plemników czy wnętrza gardła było pogłębioną wiedzą medyczną, to cel założony przez artystów zostałby pewnie osiągnięty. Podobnie jest z głupimi i pustymi żartami w stylu obmacywania kościotrupa czy gaszenia świeczki puszczaniem bąków! Tego typu "artystycznych" pomysłów było niestety więcej, przerywanych co chwila jakimś akrobatycznym popisem. Jeśli mam być szczery, to w życiu nie widziałem czegoś bardziej żenującego. Jeśli to miało być jedno z głównych wydarzeń na Malcie, to gratuluję organizatorom, gdyż chyba nie dałoby się znaleźć niczego gorszego. Ale większej części publiczności się podobało... Stylistyka "Kiepskich" jest bardzo pożądana.

Tego rodzaju cyrkową głupotę i brak dobrego smaku doprowadzono do absurdu w przedstawieniu "III. Sympathy for the Devil", zrealizowanym przez Teatr Usta Usta wspólnie z artystami Polskiego Teatru Tańca. Spektakl w głównej mierze został poświęcony współczesnemu konsumpcjonizmowi, którego cyrk jest wyostrzonym symbolem. Możemy obserwować narodziny Szatana, którego powołuje do życia autor-karzeł. Odbywa się to w rytm muzyki heavy-metalowej. Środki użyte w przedstawieniu są bardzo agresywne. Odrąbywanie genitaliów przez zawodników wrestlingu, taniec biskupów w figlarnie porozcinanych sutannach, taniec więźniarek z Oświęcimia ubranych w bluzy od pasiaków i seksowne pończochy. Wszystko to staje się elementem cyrkowego widowiska, gdyż dziś można wystawić na sprzedaż wszelkie świętości. Popkultura wchłania wszystko i nie ma dla niej żadnych granic dobrego smaku. W świecie konsumpcji święty staje się każdy towar. Są nim nawet oklaski publiczności, dlateo też twórcy przedstawienia "mają je w nosie", jak oświadczył na koniec karzeł. Trudno jednak brać to wszystko na serio. Ostrość użytych środków została posunięta do absurdu, co sprawia, że całe widowisko trzeba potraktować jako przejaw wisielczego humoru. Tylko to je zresztą ratuje, gdyż jeżeli brać je na poważnie - staje się pretensjonalną bzdurą, która sama nie ma nic wspólnego z dobrym smakiem, którego rzekomo broni.

Teatr Usta Usta tego samego wieczoru zaprezentował spektakl "Cadillac". Głównym tematem jest także świat konsumpcji, tym razem jednak wpleciony w świat show-businessu. Całość jest festynem-loterią, gdzie główną nagrodą jest Cadillac. Po drodze odbywają się poszczególne etapy losowania, w czasie których eliminowane są kolejne osoby. Jedna z nich stanie się szczęśliwcem, który uzyska sławę i pieniądze. W rezultacie widzowie otrzymują nudnawą parodię telewizyjnych show, która poza samym wyśmianiem niewiele ma do powiedzenia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji