Artykuły

Psychodrama (z polskiej przeszłości)

Otwiera ją fragment monologu z Mont Blanc z "Kordiana", zamyka "Grób Agamemnona".

W środku przykrojona dla potrzeb inscenizacji "Lilla Weneda", której fabułę przywołuje się tu jako rodzaj seansu psychoanalitycznego, ćwiczenie ""z Polski" i polskości mające wyzwolić majaki i zmory podświadomości narodowej.

Bardzo interesująca, znacząca i potrzebna lekcja romantyzmu. Tego, o którym zwykliśmy zapominać: kpiącego i raniącego, miotającego obelgi i zniewagi pod adresem narodu i jego sił moralnych, intelektualnych i witalnych.

Słowacki jako prześmiewca, ironiczny sędzia i przenikliwy obserwator. Słowacki okrutny dla polskiego ucha i łagodzący jednocześnie wszystkie inwektywy miotane pod adresem swoich rodaków siłą poezji zamieniającej w piękno nawet to, co jest wyrzutem i skowytem.

"Pawiem narodów byłaś i papugą" powie w "Grobie Agamemnona" o Polsce nazwie ją "niewolnicą i służebnicą cudzą".

Cóż z tego - sam jest po stokroć stąd i tyleż miłości w jego słowach co i gniewu i goryczy. Tym cenniejsze zresztą te sądy z goryczy i poniżenia z siebie wydobyte, gorzkie dla Polaków.

Dziś, tak samo jak w roku 1839 kiedy powstawała "Lilla Weneda" - trafne i bolesne.

I równie potrzebne - tyle już dookoła zapachu kadzidlanego samouwielbienia polskością, tej polskości jedynością i walorami.

Przedstawienie "Lilli Wenedy" w Teatrze Narodowym to propozycja popatrzenia na naszą "jedyność", los i dzieje, a i... teraźniejszość - bez powiększających wszystko bohatersko-cierpiętniczych okularów, bez egzaltacji i patosu.

Bodaj pierwsza to w repertuarze Skuszanki i Krasowskiego w Narodowym pozycja nie tyle ważna (bo takie były), co nośna teatralnie, trafiająca do widza.

Z "Lillą Wenedą" kłopoty były zawsze. Jak rozumieć tę bajkę znad Gopła, w której agresywni i pragmatyczni Lechici likwidują romantyczny, sielski lud Wenedów? Przy czym Lechici stawiają na siłę oręża a Wenedzi na cuda czyli czarodziejską harfę Derwida, ich króla. Przegrana Wenedów będzie zatem przegraną przez przypadek, już, już a byłaby zwycięstwem - gdyby tylko zdążyła wrócić na czas cudowna Harfa, Pan dałby swemu ludowi siłę...

Grywano ją dosłownie, w prasłowiańskich realiach, jak baśń historyczną z morałem, widziano w niej metaforę losu Polski, uwznioślano lub pomniejszano jej problematykę.

Przesłynna, historyczna dziś inscenizacja "Lilli Wenedy" w reżyserii Juliusza Osterwy dana 17 stycznia 1946 roku na otwarcie po wojnie Teatru Polskiego była atakowana przez krytykę i decydentów, choć publiczność waliła drzwiami i oknami na przedstawienia. Czas był taki, że klęska Wenedów stawała się czymś, co zdarzyło się wczoraj. Zdarzyło - i minęło. Nie warto było więc - zdaniem wielu - zadawać sobie pytań: dlaczego mianowicie się zdarzyło. Teatr ówczesny też nie zadawał sobie takich pytań. Wystarczała mu apoteoza Wenedów, ich uwznioślenie.

Potem były "Lille Wenedy" różne, często płaskie, niewierne tekstowi, aż zdarzyła się ta wielka - inscenizacja Krystyny Skuszanki w Teatrze im. Słowackiego w Krakowie z roku 1973, Była to "Lilla" odczytana poprzez emigracyjny salon paryski z roku 1839 - w osiem lat po upadku Powstania Listopadowego. Reżyserka zademonstrowała seans narodowy - walkę stronnictw, zajadłe a jałowe spory byłych bohaterów lub tylko kibiców bohaterstwa, msze słów i pustych gestów. Ubranym współcześnie (moda 1839) bohaterom kazała odegrać bajeczkę o Wenedach i Lechitach. Każdy mógł rozpoznać w Derwidzie wieszcza Adama, przywódcę stronnictwa Harfiarzy (poetyzującego rzeczywistość). Razem był komplet - prawica (Wenedzi), lewica (Lechici) i Centrum (święty Gwalbert). Zamknęła przedstawienie "Grobem Agamemnona", otworzyła słowami z Kordiana: "... Niosęć - oto Polska. Działaj teraz!"

Dlaczego przypominam tamtą krakowską "Lillę"?

Otóż obecna, warszawska, jest niby tym samym, repliką stołeczną ale inny czas nadał jej inne sensy, które zresztą Skuszanka umiejętnie wydobywa korygując nieco poprzedni wariant inscenizacyjny.

I tu jest rozmowa o polskości, i tu "Kordian" stanowi motto a tragiczny "Grób Agamemnona" - bolesny finał, czy raczej może: dramatyczne pytanie "Polsko! póki ty duszę anielską będziesz więziła w czerepie rubasznym". I tutaj sama bajka o Wenedach i Lechitach jest psychodramą świadków i uczestników byłych wydarzeń.

Ale: teraz salon emigracyjny może znaczyć tenże salon a może i coś innego - wszelkie miejsce na ziemi. Scenografia symboliczna, obficie punktująca "polskie znaki" pozwala na szersze interpretacje co do czasu i miejsca, w jakich odbywa się ten seans z przeszłości. Pomyślany? - zatem: seans podświadomości. Odegrany? - zatem rodzaj leczniczego katharsis. Albo jedno i drugie, któż to wie na pewno? Stronnictwa polityczne, które upostaciowane są w historyjce Wenedów i Lechitów niekoniecznie muszą oznaczać w tym przedstawieniu odłamy Wielkiej Emigracji. Przedstawienie upoważnia do podkładania pod nie znaczeń bardziej aktualnych, z wczoraj i dziś.

Krakowska "Lilla" była spektaklem doskonałym, warszawska ma swoje słabości, ale daj Boże częściej w teatrze mieć do czynienia tylko z potknięciami tej klasy. Spektakl ten ma fakturę matematyczną, jest logiczny i przejrzysty, nie pozbawiony teatralnych piękności ale nie one stanowią o randze przedstawienia. Nie uroda - powtórzę - nie aktorstwo, nie zawsze poprawne, tylko w paru wypadkach naprawdę interesujące. "Lilla Weneda Krystyny Skuszanki, która pomyślana jest jako dyskusja nad powstaniem roku 1831 z perspektywy koczowiska emigracyjnego w roku 1839 (wtedy - powtórzę raz jeszcze - "Lilla Weneda" powstała, tuż po "Kordianie" i Skuszanka jest zdania, że nie przypadkiem) na scenie zamienia się w dyskusję anno domini 1984. Derwidowa harfa, wieszczenia Rozy Wenedy, ofiara Lilli, śmierć Leluma i Poleluma - z jednej strony. A z drugiej - trzeźwa Gwinona, zmieniająca ustawicznie swoją grę wobec Wenedów stosownie do okoliczności, nie najmądrzejszy Lechoń, padalec koniunkturalista Ślaz, wreszcie niczego nie dostrzegający naprawdę święty Gwalbert - misjonarz.

Przerysowane, nieprawdziwe, karykaturalne?

Może, czasami na pewno. Ale w tym odczytaniu "Lilli Wenedy" cała ona jest karykaturą: czy Derwid - już ślepy - ze swoją harfą to prawdziwy Mickiewicz? Przecież nie. Pamflet i tragiszopka mają swoje prawa, a reżyserka - i w Krakowie, i teraz - uznała, że "Lilla Weneda" jest pamfletem i tragiszopka najprzenikliwlej i najostrzej myślącego, sfrustrowanego swoją sytuacją (prawie bojkotowany, nie ceniony dostatecznie przez środowisko paryskie) Słowackiego.

Założenie tyleż oryginalne co możliwe do przyjęcia.

Aktorzy Narodowego - powtórzę nie zawsze sprostali koncepcji interpretacyjnej reżyserki. Obie siostry Wenedy, Lilla i Roza, znalazły odtwórczynie rozumiejące i inteligentne. Lilla Ewy Serwy jest (nie widziałam w tej roli Haliny Rowickiej) wcieleniem słodyczy i poświęcenia, ale wszystko to nie wyklucza jej zdrowego pomyślunku, który pozwoli na liczne fortele wobec Gwinony. Roza Jadwigi Polanowskiej ma siłę, egzaltację i jest owiana aurą nawiedzenia, bliską histerii i samounicestwienia.

Gwinona Ewy Krasnodębskiej gra, niestety, postać z innej sztuki i jest to jeden z głównych dysonansów tego przedstawienia. Witold Pyrkosz jako Lechoń jest natomiast władcą z bajki, rysowanym jedną kreską, po dziecięcemu wręcz, gra też postać niepoważną i niegroźną, ot, nieco hałaśliwa marionetka. Józef Nalberczak jako święty Gwalbert zmierza w stronę groteski najwyraźniej bodaj. Ślaz Wieńczysława Glińskiego to rewolucyjna propozycja: zaakceptują go jedni, inni z irytacją odrzucą. Osobiście zapisuję się do grona akceptujących. Jego bohater to humorystycznie nieszczęśliwy pechowiec bardzo podłego kalibru. Tchórzem podszyty jak Papkin, zmyślacz jak onże, sceptyk jak Malwolio a wszystko w wydaniu karykaturalnym, kabaretowym niemal. Rola zbudowana w szczegółach, "wydłubana", a robi wrażenie "leciutkiej".

Kończy spektakl Tomasz Budyta akordem niezwykle mocnym. Jego recytacja "Grobu Agamemnona" pozwala przypomnieć sobie czym może być poezja w teatrze, ta mówiona, recytowana właśnie, bez podpórek inscenizacji. Ba, ale też trzeba to powiedzieć!

Połowę wzruszenia widzów po tej "Lilli" należy, być może, przypisać zasłudze Tomasza Budyty.

A przy okazji: w ogóle mówi się w tym przedstawieniu wyraźnie i logicznie, z dobrą dykcją. Byłoby czymś żenującym pisać takie rzeczy gdyby na naszych scenach wszystko było "normalnie".

Ponieważ jest tak jak jest - podnoszę i tę kwestię.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji