Artykuły

W cieniu cienia

"Cień" w reż. Adama Opatowicza w Teatrze Polskim w Szczecinie. Pisze Artur D. Liskowacki w Kurierze Szczecińskim.

Kiedy wiosną 1973 r. odbyła się w Warszawie prapremiera musicalu "Cień", nikt nie wątpił, że w baśń J.Ch. Andersena, już wcześniej uwspółcześnioną przez E. Szwarca, wpisano aktualne polityczne aluzje. I choć był to jeszcze czas politycznie dość łagodny - a może poniekąd i dlatego - opowieść o cieniu, który prześladuje człowieka, i o państwie, w którym rządy sprawowane są w cieniu... cieni, brzmiała niebezpiecznie znajomo. Król i dwór, tajne policje i instrukcje - to wszystko fascynowało i czyniło ją wypowiedzią o współczesnej Polsce.

W spektaklu Opatpwicza polityka jest już - bo być dziś może - mniej ważna. Ale rzeczywistość wokół szczecińskiej premiery - czas wojen na teczki i oskarżeń "o współpracę" - upomniała się o swoje. Nadając całości rys publicystyczny, a odsuwając nieco w... cień wymowę przypowieści o dwoistości ludzkiej duszy.

Surowa, ciemna przestrzeń - w której współobecność natury (suche gałęzie) i kultury (wielki żyrandol, żelazna brama pałacu) zacierać ma granice rzeczywistości, tworzyć nastrój - emanuje chłodem i pesymizmem nawet w kolorowym świetle.

Bo też tę gorzką baśń muzyczną w oprawie XIX-wiecznej scenerii oglądamy z perspektywy kogoś, kto dotąd patrzył na świat z dystansu, ale czując, że ten dystans się nieuchronnie i boleśnie kurczy, postanowił zerwać zasłonę iluzji, odrzucić złudzenia Jest to zresztą także spektakl o artyście, który nie podołał światu i sobie. Płaci za to utratą naiwności, ale i wiary.

- Jaka to smutna bajka - mówi w ostatniej scenie, przez ściśnięte gardło, Uczony (Sławomir Kołakowski). Zbierający owoce prawdy i sprawiedliwości - zgodnie z regułą dobrego zakończenia baśni, ale zdający sobie sprawę, że zło jest w nas cały czas. W każdym społeczeństwie i każdym człowieku. Zło, cień, mroczna strona nas samych. Uwolnienie go i poddanie mu się grożą katastrofą. Ale świadomość, że trzeba z nim żyć, nie jest prawdą, która niesie łatwą pociechę.

Niełatwo też zrobić lekki, sympatyczny spektakl, który tak poważne refleksje przywołuje. Toteż "Cień" sprawia wrażenie wypowiedzi ważnej, bardzo osobistej, której forma nie współgra z treścią. Wiele słów wypowiada się tu z "dużej litery", a całość gubi przez to swobodę i wdzięk typowy dla realizacji tego typu.

Za słabo też zaistniało to, co jest baśni podstawą i co powinno być osią dramaturgiczną spektaklu: oddzielenie się Cienia (Mariusz Ostrowski) od człowieka. Wprawdzie ładnie sam moment ukazuje choreografia - lustrzany, zerwany nagle i boleśnie taniec - ale to odłączenie się Czarnego od Białego nie przełamuje obrazu świata scenicznego. Że to także znak, iż Zło i Dobro nieustannie są w nas obecne? Może, acz nie dodaje to barw ani dynamiki spektaklowi. Toczy się on w dość jednostajnym rytmie, od sceny do sceny, od piosenki do piosenki, słabo wykorzystując walory i kolory intrygi - w której jest przecież i miłość, i śmierć, i zdrada, i ocalenie.

A że musicalowa baśń to przecież nie dramat psychologiczny, tym trudniejsze było zadanie aktorów, budujących epizodyczne, ograniczone do kilku kresek postaci ze skromnego literacko tworzywa. Nie ulega kwestii, że Mariusza Ostrowskiego słucha się z przyjemnością (śpiew), a stworzoną przezeń ciemną (nie dlatego, iż czarno ubraną), niepokojącą postać - zapamiętuje, choć może ciut za dużo w niej demonicznej stylizacji. Sławomir Kołakowski szkicuje Uczonego o duszy poety kreską jasną, lecz dość bladą, Królewna Doroty Chrulskiej jest wrażliwa, ale zaplątana w sprzeczności, a Katarzyna Sadowska gra szlachetną heroinę Anuncjatę, jakby to była bajeczka najprostsza. Ożywiają za to scenę: "wykrzykujący" swe arie gruby Don Piętro (Adam Dzieciniak), cyniczny, autoironiczny Borgia (Michał Janicki) oraz krótkowzroczna, ekspansywna diva Julia (Olga Adamska).

Osobną, a ważną kwestią jest strona muzyczna spektaklu. Dwa fortepiany, obecne na scenie, "na żywo" akompaniują aktorom wydarzenia (brawa za profesjonalizm pianistów!), przydają akcji -trafionej stylistycznie - umowności. Niestety, gorzej wypadają microporty, które wprawdzie ułatwiają aktorom śpiew (choć nie każdemu byłyby chyba niezbędne), ale że są w użyciu nieustannie, spłaszczają dialogi i przydają spektaklowi charakteru widowiska estradowego. Nie mówiąc już o tym, że naraża to aktorów na kłopoty z techniką: zdarzają się kwestie "trzeszczące", a i niesłyszalne. Mówiąc na marginesie: używanie microportów na scenie - a nie w plenerze - staje się w teatrze manierą niepokojącą.

Podsumowując: "Cień" to poważne, ambitne przedsięwzięcie. Ma swą aurę, nie brak mu urody i scenicznej ekspresji (drapieżna groteska scen pałacowych), ale - jak na musical -brak mu błysku i rozmachu, a jak na dramat z przesłaniem - siły dramatu właśnie. Może jednak liczyć na życzliwość widzów, którzy pięknych pieśni Małeckiego i Młynarskiego słuchać będą chętnie, zwłaszcza że są oprawione w spektakl "o czymś", a przy tym duży, wyrazisty.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji