Artykuły

Czarny koń sprzed lat

"Czarny koń Trzygłowa" w reż. Zbigniewa Niecikowskiego w Teatrze Pleciuga w Szczecinie. Pisze Artur D. Liskowacki w Kurierze Szczecińskim.

Serdecznymi brawami, którym rytm nadawała muzyka Piotra Klimka smakowicie stylizowana na średniowieczną, dziękowała publiczność za piątkową premierę "Czarnego Konia Trzygłowa" Marka Maja. I był to, niestety, najżywszy moment spektaklu, w który Pleciuga włożyła dużo pracy i serca, zyskując znacznie mniej niż można było oczekiwać.

Zamiar był bowiem szczytny - przywrócenie pamięci o starym, historycznym Szczecinie, jego bogach i bohaterach. Nie po raz pierwszy jednak okazało się, jak trudno sięgać do legend Pomorza i słowiańskiej mitologii nie popadając przy tym w propagandowy, naiwnie antygermański ton, a i nie gmatwając się na dodatek w dramaty idei, znacznie wykraczające poza sferę dostępną sztuce dla dzieci.

Sygnalizowane w finale nadejście chrześcijaństwa - z Polski - było wszak dla świata Trzygłowa i innych bóstw czymś więcej niż ładnym postscriptum, i zmierzchem wcale nie łagodniejszym niż ten saski, przed którym się bronią bohaterowie spektaklu.

"Czarny Koń Trzygłowa" jest nową wersją "Czarnego Konia Trygława" Marii Kann, sztuki specjalnie napisanej na rocznicę stulecia bitwy pod Cedynią. Wystawiono ją wtedy z opóźnieniem (w 1972 r.), ale i wówczas rolę swą spełniła słabo. Zauważono jej sceniczne słabości, o innych mowy być nie mogło. Zbigniew Niecikowski - świadomy anachronizmów tamtej wersji, zamówił nową. Pradawny "piastowski Szczecin" rodem z PRL stać się miał grodem zachodniej Słowiańszczyzny. I stał się, lecz nie zmieniło to wymowy sztuki, w której podstępne, okrutne Zło reprezentują Niemcy (zwani Sasami), zaś sielskie i swojskie Dobro miejscowi, Słowianie (w planie dziecięcej percepcji - po prostu Polacy).

Trudno więc bez uśmiechu zażenowania słuchać, jak Szpieg, brzydko kaleczący polski język- choć Dariusz Kamiński czyni wiele, by nadać tej postaci rysy umowności i zabawnej przesady - zmierza do zdradzieckiego napadu z okrzykiem "nach Stettin!", lub gdy, czując zbliżającą się karę za swe winy, błaga o litość tchórzliwym "Hilfe!". Konstrukcja baśni jest zresztą nie mniej płaska niż jej wymowa, a historyczna oprawa słabo się wiąże z narracją. Brak tu zresztą naprawdę baśniowych zdarzeń, a choćby i bohaterskich czynów godnych opowieści. Ze schematu postaci - wojów, kupców i dziewic - nie udaje się wykrzesać życia.

Przedstawienie ratuje klimat, nastrój. Reżyseria Niecikowskiego akcentuje właśnie niezwykłość (spowolnione "kadry" z koniem), scenografia Maleszy, w duchu "Starej baśni", tę niezwykłość wzmaga, a muzyka Klimka, zmienna w nastrojach - od tajemniczego po radosny - nadaje całości wyraziste ramy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji