Rodeo
TRÓJKA bohaterów: Ona, mąż, kochanek. Małgorzata (Ona, pracuje w biurze), Robert (mąż, niewydarzony plastyk), Paweł (kochanek, architekt wnętrz). Trójkąt małżeński, w którym nie mówi się już o zdradzie; obaj mężczyźni są równoprawnymi partnerami Małgorzaty. Wiedzą o sobie nawzajem, każdy z nich rości sobie jednakowe do Niej prawa, każdy z nich jest z Nią przez pewien czas związany, każdemu zdaje się, że on jest z Nią naprawdę, od każdego z nich Ona co pewien czas odchodzi, by wrócić do poprzedniego, który jest jednocześnie następnym. Nie ma już znaczenia, że Robert jest mężem, a Paweł kochankiem. Są to już tylko nazwy formalne. Panowie wyszarpując sobie panią mają jednakowe szanse.
Jest tylko jeden szkopuł: Ona ciągle nie wie, z którym naprawdę być powinna. Z jednym i z drugim jest jej dobrze i niedobrze jednocześnie. Przechodzi od Pawła do Roberta i z powrotem. W życiu któryś z panów (a może obaj panowie?) pewnie by się wreszcie zdenerwował i uciekł od tej nie mającej końca zabawy, gdzie pieprz rośnie. W sztuce Ścibora-Rylskiego obaj, mąż i kochanek, solidarnie czekają na Małgorzatę. Partia jest ciągle nierozegrana.
Obaj czekają i obaj odgrywają na scenie historię swojej miłości i swojej szarpaniny z Małgorzatą. Ścibor-Rylski pokazał to jako teatr, w którym toczy się dramat. Tadeusz Łomnicki - reżyser zmienił to w swoim przedstawieniu na teatr, w którym rozgrywa się komedia. U autora rzecz rozgrywa się na poważnie. W przedstawieniu Łomnickiego rzecz staje się śmieszna. Moralne czy niemoralne? - pytanie jest bez sensu, w życiu tak właśnie się dzieje. W pierwszym (granym poważnie) wypadku oglądalibyśmy melodramat przepisany z życia, banalny przez swą codzienną typowość, w drugim (granym jako komedia) wypadku staje się to zabawnym obrazkiem obyczajowym, niezwykłym dzięki szczerości wyznań, które składa się pogodnym jednak! - tonem. Przedstawienie podniosło rangę sztuki. W sztuce słychać skowyt pokrzywdzonych mężczyzn i lament niezdecydowanej kobiety. W przedstawieniu oglądamy grę kobiety, która ma dwóch partnerów i musi sobie umieć z nimi radzić, i oglądamy grę mężczyzn, którzy próbują (bezskutecznie) wywalczyć sobie prawo wyłączności do Małgorzaty.
ZAMIANA tonacji jest zasługą Łomnickiego-reżysera. Ale Łomnicki byłby jako reżyser bezradny, gdyby nie miał na scenie Łomnickiego-aktora (Paweł, kochanek) i gdyby nie miał jako partnerów Marty Lipińskiej (Małgorzata) i Andrzeja Łapickiego (Robert, mąż). Razem dopiero, z pomocą Barbary Wrzesińskiej (Dorota, żona Pawła), Barbary Ludwiżanki (matka Małgorzaty), Eugeniusza Poredy (ojciec Pawła), przy udziale Wojciecha Siecińskiego (scenografia) i ze wsparciem nagranej na taśmie piosenki Marka Grechuty, stworzyli przedstawienie, które bez zażenowania można nazwać dziełem sztuki teatralnej. Dramat bulwarowy, o którym wolno sądzić, że ma ambicje komercjalne, stal się uczciwie zrobionym teatrem, nie bez znaczących artystycznie wartości. W rolach aktorskich przede wszystkim, w których pojawił się ratujący tę imprezę rozrywkową humor. Trochę okrutny, ale "prawdziwy". Cierpi się dla siebie, dla innych nieszczęśliwe powikłania kochanków są po prostu śmieszne.
Nie ma wątpliwości, że przedstawienie "Rodea" będzie szturmowane przez widzów. Nazwiska aktorów wymienione na afiszu, "życiowy" temat, drugi już (po "Bliskim nieznajomym") tekst Ścibora-Rylskiego z cyklu problemów męsko-damskich, opinia mówiona, która działa znacznie radykalniej niż publiczna nagana, czy pochwała prasowa, wreszcie brak liczącej się konkurencji w dziedzinie dobrej rozrywki teatralnej - sprawią, że widownia teatru na Czackiego będzie wypełniona przez wiele, wiele miesięcy. Najsympatyczniejsze w tym wszystkim jest to, że przedstawienie, które mogłoby stać się komercyjną chałturą rozrywkową, przygotowane zostało z widocznymi ambicjami. Z szacunkiem dla autora, dla widzów i nade wszystko dla samych siebie, dla ludzi teatru.
A co znaczy "rodeo"? Proszę to sobie po przedstawieniu sprawdzić w słowniku. Jest w tym tajemniczym słowie dowcip autorski. Dobry.