Artykuły

Za murem

O "Hańbie" na Malcie mówią wszyscy. Spektaklu nie widział jednak chyba Coetzee. Spodziewamy się podobnej radykalności po "Slow Manie" operze skomponowanej do jego libretta przez Nicholasa Lensa, wyreżyserowanej przez Maję Kleczewską. Po spektaklu pisarz wychodzi na scenę. To znak aprobaty. Potem mówi: "Thank you for the wonderful performance". Odmówił oficjalnych przemówień, stoi na balkonie w półcieniu, rozmawia półgłosem, mechanicznie podpisuje książki - pisze Adriana Prodeus w Newsweeka Polska.

Kiedy J.M. Coetzee dostał Nobla, jeden z południowoafrykańskich pisarzy zawołał: "Jesteśmy dumni z naszego kumpla!". Coetzee to jednak dość dziwny kumpel, z którym się nie spotykasz ani nie rozmawiasz. I próbujesz zrozumieć, dlaczego właściwie uważasz go za kogoś bliskiego.

Na wieść, że jadę do Poznania na spotkanie z Coetzeem, T. dziwi się: - Nie ma co konfrontować wyobrażeń z żywym człowiekiem. Dobry autor to martwy autor. Publiczne występy są ryzykowne, mogą zafałszować obraz literatury. Weź książkę i czytaj.

No to wzięłam ich pół walizki, ale przecież u źródeł twórczości Coetzeego leży chęć ucieczki od pisarskiej samotności. Narratorka "W sercu kraju" wierzy, że "przyjdzie taki dzień, kiedy nie będę się mogła obejść bez drugiego człowieka, kiedy będę musiała słyszeć inny głos, nawet obrzucający mnie obelgami. Monolog mojego ja to słowny labirynt, z którego się nie wydostanę, póki ktoś nie pokaże mi jak". Może Coetzee przyjechał właśnie po to, by się wydostać?

Czekając na noblistę

Przyjechał do Polski po raz trzeci; ciekawe, że odwiedza nas co sześć lat. Jednak dopiero ta wizyta jest wielkim wydarzeniem. Polska publiczność zdążyła już zaabsorbować jego książki. Podjęli z nim dialog polscy artyści. Przyjechali fani. Obowiązkowo są krytycy. Ale nikt nie ma umówionego wywiadu z pisarzem. Coetzee odmawia wszystkim.

A. mówi, że przed festiwalem o wywiad starała się redakcja jednego z tygodników. Noblista poprosił o przesłanie listy zagadnień do rozmowy, po czym padło stanowcze "nie". Coetzee odpisał: "Poświęciłem jedną z moich książek pisarzom, którzy wypowiadają się na tematy, na których się nie znają". A. ma jednak nadzieję, że tu, na miejscu, Coetzee oswoi się i zgodzi na wywiad.

Skałę wzruszy wspomnienie polskich korzeni? Pradziad pisarza ze strony matki, Baltazar (Balcer) Dubiel, urodził się we wsi Czarnylas w powiecie ostrowskim. Podczas poprzedniej wizyty pisarz odwiedził to miejsce, teraz uważnie wertujemy jego nowe książki w poszukiwaniu polonijnej wzmianki.

J. boi się, że w końcu Coetzee zgodzi się na rozmowę. - Przerasta mnie mistyczny wymiar tego zadania - przyznaje, choć jest doświadczonym krytykiem i dziennikarzem. Robił z nim kiedyś wywiad drogą e-mailową. Nie udało się złapać żadnego kontaktu, odpowiedzi były luźno związane z pytaniami. Całość poszła w "Tygodniku Powszechnym", ale z efektu nie jest zadowolony. O co J. teraz miałby zapytać pisarza, nie wie. Rozumiem go. Zastanawiam się nad swoimi pytaniami. Mam jedno: co sprawia panu największe cierpienie?

Fotografia

Na jednym z najczęściej publikowanych zdjęć Coetzee przechyla głowę w prawo, a pod wąsem majaczy mu coś na kształt powstrzymywanego uśmiechu. Fotografię zrobił G. podczas poprzedniej wizyty pisarza. Nie bez kłopotów. - Byłem ciekaw, jaki Coetzee jest oko w oko - opowiada. - Starałem się o sesję przez wydawnictwo, ale odmówili. Stanąłem więc w kolejce w Empiku, przeczekałem podpisywanie 300 egzemplarzy. Zapytał, ile czasu potrzebuję. 15 minut. Poprosił, by przyjść za kwadrans dziesiąta do hotelu. Na Nowym Mieście w Warszawie przeszliśmy na patio. Fotografowałem go starą kamerą, to negatyw wielkości pocztówki, oddający wygląd skóry, oczu. Naświetliłem 6-8 klatek i o dziesiątej przyszedł już Ryszard Kapuściński. Pożegnałem się, nawet nie miałem jak pokazać mu potem tego zdjęcia.

Pytam G. przez telefon o wrażenia ze spotkania z pisarzem. Mówi, że to raczej wyobrażenie wynikłe ze zbitki książek autora "Hańby" i "Wieku żelaza": okrutnych, bezwzględnych i przygnębiających, pisanych z chirurgiczną precyzją, i tej chwili spędzonej obok autora: dystyngowanego, zdystansowanego starszego pana.

Im bliżej przyjazdu pisarza, tym bardziej wszyscy się denerwujemy. D., pijąc herbatę, mówi, że napięcie narastało od ponad roku, obrosło legendami na temat niedostępności, nadwrażliwości. Kompozytor ostrzegał, że w e-mailach Coetzee (wymawia "Kucii") czuły jest na każde słowo, najlepiej więc byłoby zatrudnić najlepszego tłumacza w Polsce, żeby fachowo przekładał całą korespondencję.

Na scenie

W Poznaniu na festiwalu Malta oglądamy teatralną adaptację "Hańby" w reżyserii Węgra Kornela Mundruczó. Zaczyna się od sceny gwałtu. Jest opresyjna, nieznośna, ma dłużyzny. Opowiada całą książkę, oddaje jej gęstość, obsesyjność, pułapkę sytuacji. Ale posuwa się za daleko: wszyscy są tutaj przeciwko wszystkim. Kobiety bez powodu epatują nagością, uprzedmiotowiają same siebie. Widzowie ostentacyjnie wychodzą, trzaskają drzwiami. Jakby nie wiedzieli, na co idą. Zakonnica przetrwała godzinę i opuściła salę dopiero przy scenie seksu na jeźdźca. Całość bardzo podoba się M., która zrobiłaby tak samo: zachwyca ją przemiana postaci mężczyzn w psy, ich szczekanie, rozkopywanie czerwonej ziemi na scenie. Mocne teatralne obrazy, bezkompromisowe aktorstwo.

O "Hańbie" na Malcie mówią wszyscy. Spektaklu nie widział jednak chyba Coetzee. Spodziewamy się podobnej radykalności po "Slow Manie" operze skomponowanej do jego libretta przez Nicholasa Lensa, wyreżyserowanej przez Maję Kleczewską. Po spektaklu pisarz wychodzi na scenę. To znak aprobaty. Potem mówi: "Thank you for the wonderful performance". Nie dziwi mnie, że się stresował. Libretto, jakie napisał na podstawie swojej powieści "Powolny człowiek", to jeden wyjęły z niej wątek, statyczny obraz mężczyzny, któremu pisarka urządza schadzkę z obiektem jego marzeń. Stary człowiek z amputowaną nogą spotyka się z niewidomą, oszpeconą kobietą. Przeżywa rozkosz i żegna się z życiem, godząc się z tym, że do śmierci pozostanie sam, że "nikt nie zamknie mu oczu". Spektakl w surowej betonowej przestrzeni pokazuje balet ludzi na wózkach inwalidzkich, scenę wypełnia film Wojtka Pusia: ogromne żuki pełzające między płatkami piwonii, kłęby dymu pod niebem, marszczone rękami fałdy na brzuchu kobiety wytatuowanej wołaniem: "Kochaj mnie". Kiedy Marijane śpiewa arię, w ciemności oświetla ją tylko noktowizor kamery, rysy poruszają się groteskowo w zwolnionym tempie. To jedna z najbardziej wzruszających scen "Slow Mana".

Kres mężczyzny

Gdy Coetzee na premierze stoi obok mnie, uderza mnie jego pomnikowy wygląd: garnitur leży na nim idealnie. Wygląda promiennie, jest wysoki, wyprostowany, z głową idealnie na szczycie kręgosłupa, jakby ćwiczył w balecie. Odmówił oficjalnych przemówień, stoi na balkonie w półcieniu, rozmawia półgłosem, mechanicznie podpisuje książki.

Jedyną osobą, o której wiem, że spotkała się z Coetzeem na dłużej i to u niego, w Australii, jest A.Ch. Grał w "Tramwaju zwanym pożądaniem" w Adelajdzie, były akurat urodziny Isabelle Huppert. Zaproszony przez gwiazdę pisarz przyszedł z żoną na spektakl, a potem na bankiecik.

- To człowiek skromny, introwertyczny, cichutki, w którym jednak czuje się potencjał bajkopisarza - śmieje się A.Ch., który nazwisko autora wymawia pięknie, twardo-miękko: "Kuut-sii". - Jest na swój sposób aktorem, podobnie prowadzi grę z sobą samym, pisząc np. "Lato", fikcyjne wywiady po swojej śmierci z kobietami, z którymi był związany. Przedstawiłem mu się jako członek zespołu Warlikowskiego, jego fan, bo to ja przyniosłem do naszego zespołu książki Coetzeego. Był bardzo sympatyczny, mówił, że czuje się ambasadorem RPA na świecie. Czytam go od lat. Wcześniej najbardziej lubiłem "Wiek żelaza", ale gdy sięgnąłem po oryginał, "Hańba" okazała się porażająca. Jest w tej książce coś ostatecznego, zapis odchodzenia ze świata bez satysfakcji, z gorzką wiedzą, że coś się kończy. Ten kres nagle stał się mi bliski. Miałem nawet pomysł na inscenizację "Powolnego człowieka", ale zagrałbym Elizabeth Costello, starą kobietę, pisarkę, która wkracza w świat bohatera, pisze go.

Zabawne, że "Slow Man" jest prezentowany w Teatrze Wielkim w Poznaniu w ramach Roku Mężczyzn, czyli realizacji operowych osnutych wokół męskich bohaterów. Kres tradycyjnej męskości - temat większości książek Coetzeego - bywa traktowany przez niego z humorem. W "Lecie" jedna z jego kochanek wspomina, że "seks z Johnem był pozbawiony wszelkiej pasji", a "szczególnie rozwinięte zdolności umysłowe zabiły jego zwierzęce ja". Mężczyźni Coetzeego, walcząc z wyobrażeniem o sobie, mogą być dla kobiet wyzwoleniem.

W jednym z nielicznych wywiadów Coetzee mówi: - Zawsze wydawało mi się dziwnym aspektem literackiej sławy, że udowadniasz swoje kompetencje jako pisarz, wynalazca historii, a potem ludzie domagają się, żebyś wygłaszał przemówienia i mówił im, co myślisz o świecie.

Może kontakt z autorem jest zawsze skazany na rozczarowanie? Mogę sobie wyobrazić stres udźwignięcia czyichś oczekiwań, kiedy każdy z czytelników stojących w kolejce podaje ci książkę i przez te dwie-trzy minuty chce wyrazić cały podziw, opisać refleksje, jakie wzbudziła w nim lektura, opowiedzieć o sobie, zapewnić: ja też to czuję!

Może przez wspólnotę wyobraźni z autorem powinno się właśnie dać pisarzowi spokój i zostać w domu? Coetzee pisze w jednym z wczesnych tekstów, "Homage": "Najgłębsza lekcja, jakiej uczysz się od innych pisarzy, to, jak sądzę, kwestia rytmu, (...) styl, postawa wobec świata, która wsiąkając, staje się częścią osobowości, częścią ja, ostatecznie od ja nierozróżnial-ną". Jego mistrzowie to Rilke, Musil, Faulkner, Dostojewski, Beckett. Jednak czytając Coetzeego, najsilniejsze skojarzenie mam

z Kafką. Styl przejrzysty, zdystansowany, precyzyjny, miejscami monotonny. W "Hańbie" seks Davida i Bev wśród psów czekających na uśpienie jest echem zbliżenia Fridy i K. z "Zamku" w szkolnej klasie, gdzie w intymność pary wkraczają dzieci, nauczyciel, asystenci, podczas gdy kochankowie zmęczeni śpią nago na podłodze. Coetzee pokazuje świat takiej pułapki, gdzie uporczywie próbuje zrozumieć swoją sytuację, oswoić się z ludźmi należącymi jakby do obcego gatunku oraz utrzymać poprawne stosunki między licznymi kobietami w swoim życiu. Kafka jest tajemnicą, którą Coetzee, budując mur wokół siebie, też chciałby się stać.

Epilog, który jest prequelem

Jest wrzesień zeszłego roku, z rezydencjalnej dzielnicy Johannesburga jadę do fabryki stali na przedmieściach. W. prowadzi, zna Coetzeego. Autor, mieszkając jeszcze w RPA, napisał o jego animacji. Podskakuję na skórzanej tapicerce mercedesa, który na wybojach wzbija tumany kurzu. Kierowca nie oszczędza auta, trzymam się za zagłówek. Klima na full, na zewnątrz upał. - Jaki jest Coetzee? - rzucam mimochodem. W. chwilę milczy, zanim odpowie: - Dziwny człowiek. Ciekawie pisze. Ale nie o filmie.

Ja esej Coetzeego o filmach W. uważam za świetny. I chciałabym usłyszeć coś więcej niż to, że jeden z moich ulubionych pisarzy jest dziwakiem.

Wokół patelnia rdzawej ziemi, spłaszczone wzgórza po kopalniach złota. Wjeżdżamy w slumsy, ludzie mrowią się przed barakami, z pochylonych słupów zwisają linie wysokiego napięcia. Po chwili kończy się gęsta zabudowa, migają pojedyncze krzaki, złuszczone billboardy, znów jesteśmy na pustkowiu. Samotne domy. Tak zawsze wyobrażałam sobie świat Coetzeego.

J. boi się, że w końcu Coetzee zgodzi się na rozmowę. - Przerasta mnie mistyczny wymiar tego zadania - przyznaje.

Na zdjęciu: "Slow Man", Teatr Wielki, Poznań

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji