Artykuły

Zawirowania w ruchu

VIII Festiwal Teatrów Tańca Zawirowania w Warszawie. Pisze Jacek Marczyński w Rzeczpospolitej.

Jest dziś sztuką modną i dostępną dla wszystkich, ale to, co najciekawsze, rodzi się jednak z dala od Europy.

Zakończony właśnie w Warszawie Festiwal Teatrów Tańca Zawirowania poświęcony był przede wszystkim konfrontacji Europy z Afryką, z Bliskim i Dalekim Wschodem, co ożywiło tę imprezę. Gdyby nie to, na ósmej edycji znów pozostalibyśmy w kręgu tych samych idei, pomysłów i rozwiązań.

Nie jest to zarzut pod adresem organizatorów, w takiej sytuacji znalazł się współczesny taniec. Masom kojarzy się raczej z telewizyjnymi zabawami celebrytów bez żadnego innego zajęcia, gdy tymczasem jest sztuką, która żyje świetnie bez zainteresowania mediów. Ma swoją młodą publiczność, a przede wszystkim otworzył się dla wszystkich chętnych.

Gdzie te czasy, gdy taniec był zajęciem dla wtajemniczonych, przez lata zgłębiających tajniki jednej z jego technik, a widzowie i krytycy niczym sędziowie sportowi oceniali popisy za wartości techniczne i wrażenia estetyczne. Taniec wchłonął każdy rodzaj ruchu człowieka, także tego prostego, wykonywanego w codziennych czynnościach, a do wyjścia na scenę zachęca wszystkich. Dowodem tego były "Kobiety" Pauliny Święcańskiej, rodzaj zbiorowej improwizacji przygotowanej wspólnie z amatorkami tańca na finał Zawirowań.

Skoro jest tak dobrze, gdy ciągle powstają nowe grupy tańca współczesnego, a zainteresowanych przybywa na scenie i na widowni, to skąd biorą się powody do narzekania? Być może z faktu, że absolutna wolność nie gwarantuje pełni szczęścia.

Jak w tej masie propozycji odnaleźć to, co dobre, gdzie wytyczyć granice, by oddzielić prawdziwą sztukę od amatorskiego wyczynu? To pytanie musiało towarzyszyć choćby występowi na Zawirowaniach izraelskiego Machol Shalem Dance House. Ruby Edelman pokazał ze swoim zespołem kontrowersyjnie przyjęty w ojczyźnie spektakl "Shoa-lite". Traumę Holokaustu zderzył z tandetą dzisiejszej kultury masowej, której uległo społeczeństwo Izraela.

Wśród wielu innych abstrakcyjnych, beztreściowych choreografii ta propozycja była próbą udowodnienia, że taniec może sięgać po ważne tematy. "Shoa-lite" przypominała jednak pełne szlachetnych intencji spektakle dawnych teatrzyków studenckich.

Gdy zaciera się granica między rozmaitymi technikami i stylami, pozostaje tylko jedno kryterium podziału: na dobrych i złych tancerzy. Pierwsi muszą mieć ten rodzaj ekspresji, który pozwoli im wyrazić więcej od innych, a przede wszystkim przyciągną uwagę widzów. Ma taką indywidualność Hiszpan Abreu balansujący na granicy tańca i performance'u, odważnie eksperymentujący z nagością. W "Animal" stworzył z ciał tancerzy niezwykle sugestywne kompozycje plastyczne, ukazujące to, co w człowieku zwierzęce i to, co narzucone przez świat.

Nie da się jednak ukryć, że współczesny taniec cierpi na brak silnych indywidualności i stan ten Zawirowania jedynie potwierdziły. Może absolutna swoboda i brak stylistycznych kanonów rozleniwiają choreografów. Poprzestają na wyjściowym koncepcie, z którego nie rodzi się dzieło sztuki. Wszystko wolno, a my oglądamy to samo: rozterki współczesnego człowieka wyrażane w podobny sposób. Poszczególne spektakle różni jedynie asceza lub bogactwo środków dodanych: od solowych występów Słowaka Tomása Nepsinsky'ego po rozbudowany scenograficznie "Tranzyt Wenus" Kieleckiego Teatru Tańca.

Nawet gdy duński choreograf Jens Bjerregaard w "Every Last Breath" pracuje z wykonawcami z Libanu czy Palestyny, narzuca im ten sam zestaw póz i gestów, choć w pomyśle miało to być widowisko o postrzeganiu krajów arabskich przez Europę. Może więc, gdy sami nie potrafimy nic wymyślić, inspiracja oraz ratunek dla współczesnego tańca muszą nadejść ze światów dalekich od naszej zachodniej kultury.

Rozumiał to dobrze już ponad pół wieku temu Maurice Béjart, potem próbowało iść za nim wielu choreografów. Kiedyś to jednak Europejczycy inspirowali się dalekimi krainami, teraz twórcy z Azji czy Afryki asymilują do swoich potrzeb współczesny taniec. Dowody tego mieliśmy też na tegorocznych Zawirowaniach.

Lee Taesang kierujący południowokoreańskim Dance Project dodał do niego niezwykłą fizyczną sprawność Azjatów oraz ruch wywiedziony ze wschodnich sztuk walki i powstała dynamiczna całość. Równie oryginalne okazały się "Three Levels" urodzonego w Beninie, a pracującego w Niemczech Tchekpo Dan Agbetou' a. Dobrał sobie pięciu muskularnych, czarnoskórych tancerzy i stworzył ponadgodzinne fascynujące widowisko, w którym tradycje tańca afrykańskiego połączył z kulturą masową, a przede wszystkim połączył dwa światy. Nie da się ukryć, że ten nasz, europejski, bardzo na tym skorzystał.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji