Artykuły

Nie stracić poczucia humoru

- Z Jankiem Englertem zrobiliśmy tzw. fuksówkę. Była to próba wkupienia się w społeczność studencką jakimś spektaklem. Przygotowaliśmy szopkę artystyczną, w której parodiowaliśmy naszych wychowawców - wspomina aktor i reżyser ANDRZEJ ZAORSKI.

Andrzej Zaorski po udarze mózgu nie poddał się. Napisał książkę, pracuje w radiu i teatrze.

Aktor i artysta kabaretowy. Bardzo popularny i lubiany. Występował w wielu stołecznych teatrach i kabaretach. Znany m.in. z telewizyjnego "Gallux Show", "Studia Gama" i radiowej "60 minut na godzinę". W 1991 roku otrzymał "Wiktora" dla osobowości telewizyjnej. W latach 1991-1993 współtworzył telewizyjny cykl "Polskie Zoo". W 2004 roku doznał udaru mózgu, pokonał jednak chorobę. Napisał autobiograficzną powieść "Ręka, noga, mózg na ścianie", w której opisał proces powrotu do zdrowia. Występuje w powieści radiowej "W Jezioranach", reżyseruje też w teatrze.

Wcześniej mieszkał w Warszawie, na Mokotowie. A już od piętnastu lat w Milanówku przy ul. Gombrowicza.

- Sam ją tak nazwałem, ulicę - opowiada z dumą. Mówi powoli, ale dość wyraźnie. Tylko niektóre słowa sprawiają mu trudność. To pozostałość po chorobie. - Zamieszkałem tu pierwszy. Pobliska ulica nosi nazwę Juliana Tuwima. A ja bardzo lubię Tuwima i Słonimskiego. I wystąpiłem do władz, aby moją ulicę nazwać właśnie imieniem Antoniego Słonimskiego. Ale to były czasy PiS i zgody nie otrzymałem. Stwierdzono, że "dwa Żydy w barszczu to już za dużo".

Jest za to teraz ulica prześmiewcy - Gombrowicza. Cóż... całe życie " W oparach absurdu".

Kameralny fiński dom. Wokół sporo zieleni. W środku salon z kuchnią. Duże okna, kominek, wygodne sofy. Mnóstwo grafik, rycin, obrazów. Przytulnie. - Miałem wtedy dużo pieniędzy, przygotowywałem "Polskie Zoo", była to możliwość ucieczki przed podatkiem. Przez znajomych trafiliśmy na tę działkę. Spodobała się, choć dziś żałujemy że jest taka mała. Piętnaście lat temu nie było jeszcze tylu samochodów, mniejszy ruch. Teraz, w ciągu dnia bardzo źle jedzie się do Warszawy. Dlatego czasem, gdy jadę do radia na nagranie " W Jezioranach", to jadę pociągiem, przesiadam się na metro i dojeżdżam w ciągu 45 minut. A samochodem ta droga zajmuje półtorej godziny.

Na początku nie chciał przeprowadzać się do Milanówka na stałe. - Zawsze byłem człowiekiem miasta. Mój ulubiony pejzaż to Manhattan, o każdej porze dnia i nocy. Ale żona bardzo nalegała. Przeszła na wcześniejszą emeryturę, nie chciała już pracować w TVP, utrzymując, że jest tam wyścig szczurów i brakuje radości w pracy. Z biegiem czasu i mnie się tutaj spodobało, a teraz już na pewno nie wróciłbym do miasta. Zwłaszcza po tym udarze - mam mniej pracy, więc mogę się upajać naturą i świeżym powietrzem.

Urodził się w Piaskach koło Lublina, w czasie okupacji niemieckiej. Ojciec był ogrodnikiem u Zamoyskich, w Kozłówce. Niebawem przenieśli się do Warszawy. - Mgliście pamiętam dzieciństwo pozawarszawskie. Ukończył LO im. Jana Kochanowskiego na Mokotowie. Już w szkole średniej uczęszczał na zajęcia w kółku teatralnym w Pałacu Kultury i Nauki. - W szkole też recytowałem wiersze. Od małego interesował mnie aktorski świat, przeobrażanie się w różne postaci. Już wtedy grałem króla w "W nowych szatach króla", Marcina Kabata - główną rolę w "Igraszkach z diabłem". To było takie rozwijanie pasji w młodości. Nigdy nie chciałem być kimś innym. Już w podstawówce przygotowywaliśmy z bratem przedstawienia lalkarskie. Wystarczył sznurek, koc i spektakl gotowy.

Po maturze zdawał do Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej im. Aleksandra Zelwerowicza w Warszawie. I został przyjęty, choć jak tłumaczy, łatwo nie było. - Miałem słaby repertuar. Czytałem uczone książki. Np. "Ferdydurke" Gombrowicza, który był moim ulubionym autorem. Nie były to najlepsze teksty do zagrania. Niezbyt nośne, bardzo filozoficzne. Ale udało się.

Komisja zapytała go, czy śpiewa. Odparł, że owszem... w łazience, przy goleniu. - No to niech pan coś zaśpiewa - usłyszałem. Nic nie znałem, więc zaśpiewałem "Jeszcze Polska nie zginęła".

No i zaliczyli.

Studiował na roku z Janem Englertem, Marianem Opanią i Damianem Damięckim. - Z Jankiem Englertem zrobiliśmy tzw. fuksówkę. Była to próba wkupienia się w społeczność studencką jakimś spektaklem. Przygotowaliśmy szopkę artystyczną, w której parodiowaliśmy naszych wychowawców. M.in.: Mariana Wyrzykowskiego. I tak na scenie znalazła się duża "Wyrzymaczka", każdy musiał być przez nią jakby wyżęty. Podobało się to, każdy "fuks", czyli student pierwszego roku, miał w tym przedstawieniu rolę.

Już na III roku zagrał w filmie Pawła Komorowskiego "Pięciu", o pięciu górnikach, którzy zostali przysypani w kopalni. Z dużą radością wspomina, jak dziennikarka zapytała go na początku aktorskiej kariery, czy grał już w jakimś filmie. - Tak - odparłem - ale tylko w "Pięciu". Aż w pięciu? Była totalnie zaskoczona.

Na IV roku studiów otrzymał propozycję pracy z Teatru Studio, by wystąpił w spektaklu Christophera Marlowe'a "Edward II". Zagrał rolę następcy tronu, czyli Edwarda III.

- Miałem bardzo poważną propozycję od Zygmunta Huebnera, ze Starego Teatru w Krakowie. Byłem już jednak po rozmowie z Erwinem Axerem na temat pracy w Teatrze Współczesnym. Usłyszałem wówczas od niego, że lepiej, gdybym poszedł do jakiegoś teatru na prowincji, wygrał się, bo tu nie będzie dla mnie miejsca. Ale ja stwierdziłem, iż zdarzyć się może, że ktoś np. złamie nogę. No i się zgodził. Był to jego wymarzony teatr.

- Jedna garderoba nazywała się "Aleja Zasłużonych", a druga "Zadłużonych". Oczywiście, byłem w tej drugiej. A ze mną takie tuzy jak Edward Dziewoński, Wiesław Michnikowski, Mieczysław Czechowicz.

Pierwsza rola w Teatrze Współczesnym to mały epizod w sztuce Jerzego Broszkiewicza "Przychodzę opowiedzieć". Główną rolę kreował wtedy Zbigniew Zapasiewicz. Po roku zagrał już poważną rolę. - Wystąpiłem w spektaklu wyreżyserowanym przez Aleksandra Bardiniego "Pani Dolly ma kochanka", z Zofią Mrozowską w roli głównej, moją profesorze szkoły teatralnej. Na scenie, przez godzinę, była tylko ona i ja.

I musiałem się z nią całować, co było mało przyjemne.

Stałem tyłem do publiczności i stykaliśmy się ustami. Wstydziłem się bardzo, że całuję panią profesor. Grałem to 133 razy.

Potem miał długą przerwę. - Żadnej roli. Coś robiłem wtedy w radiu z Zofią Kucówną. I ona zaprotegowała mnie u Adama Hanuszkiewicza. Wystawiał w Teatrze Powszechnym " Wesele Figara" i zaproponował rolę Cherubina. To był mój duży sukces. Trzeba jednak pamiętać, że było to 20 kilo temu! Po premierze zapytałem dyrektora, czyby nie zatrudnił mnie na stałe. I zgodził się. Grałem tam dużo. Między innymi w "Damach i huzarach", w "Kolumbach, rocznik 20", w "Ślubach panieńskich".

W filmie nie kreował dużych ról.

- Nigdy nie zagrałem głównej roli, poza tytułową w "Pięciu" - śmieje się. - Występowałem raczej w radiu. I w telewizji. W spektaklach Teatru TV. Potem Olga Lipińska wzięła mnie do programu "Gallux Show", gdzie pojawiłem się w roli konferansjera w sandałach.

Były też kabarety. - W "Egidzie" zastąpiłem na jeden sezon Piotra Fronczewskiego. Dłuższą przygodę kabaretową miałem natomiast u Lopka, w kabarecie Kazimierza Krukowskiego. Mieliśmy pojechać do Izraela, ale wybuchła wojna sześciodniowa i nic z tego nie wyszło.

W Teatrze Powszechnym pracował cztery lata. - W tym czasie Kazimierz Dejmek został wyrzucony z Teatru Narodowego za "Dziady" i wtedy tę placówkę objął Adam Hanuszkiewicz. Poszedłem za nim i występowałem na tej scenie też cztery lata.

Jak zauważa, i w tym teatrze był o rok za długo. - Zawsze miałem niewyparzony język. Lubiłem sobie podworować z kolegów, a nawet z dyrektora, co się niektórym nie podobało. Kiedyś w bufecie Hanuszkiewicz opowiedział jakiś niezbyt śmieszny dowcip. Oczywiście wszyscy obecni rechoczą. Pan Adam spogląda na mnie.

- A pan, czemu się nie śmieje?

Bo ja, panie dyrektorze, odchodzę od nowego sezonu.

Trafił do Teatru Ateneum, kierowanego przez Janusza Warmińskiego. - I to był najpiękniejszy okres w moim teatralnym życiu. Marian Kociniak, z którym tworzyłem parę w radiu, w "60 minut na godzinę". Był tam także mój szwagier Jan Kociniak, który ożenił się z siostrą mojej żony. Było bardzo rodzinnie.

Na scenie Ateneum, gdzie wystąpił w wielu znaczących rolach, grał pięć lat. I tu także, jak mówi, o rok za długo. - Później poszedłem do Teatru Kwadrat. I tam skończyła się moja teatralna kariera. Kiedy bowiem po wprowadzeniu stanu wojennego wyrzucono z tego teatru dyrektora Edwarda Dziewońskiego, ja także odszedłem.

Potem przez rok reżyserował w Teatrze na Woli. - A później pracowałem już tylko jako tzw. wolny strzelec. Głównie jeździliśmy z kabaretem " Tu 60-tka" na bazie tekstów radiowych. Czasem zagrałem coś w filmie. Najwięcej zajęć miałem w telewizji: "Szopki noworoczne", "Polskie Zoo". Rzadko kiedy miałem wtedy propozycje, nazwijmy to poważnych ról. Postrzegano mnie już bardziej jako aktora komediowego. I reżyserzy, i przede wszystkim widzowie woleli mnie oglądać w tzw. lekkim repertuarze. A ja dobrze się w tym czułem.

W latach 90. miał przerwę w pracy w telewizji. - Za to w radiu sporo zajęć, w programie I - "ZSYP". W 2000 roku reżyserowałem w Teatrze Syrena, napisaną przez Marka Grońskie-go sztukę "Polaków życie seksualne". Grałem też w tym spektaklu. Reżyserowałem już znacznie wcześniej, zadebiutowałem na scenie Teatru Polskiego w Szczecinie w "Skizie" Gabrieli Zapolskiej.

W 2001 roku otrzymał propozycję dużej roli w spektaklu "Stosunki na szczycie" w stołecznym Teatrze Komedia, w reżyserii Jerzego Bończaka. - I miałem już ofertę wystąpienia w następnej, w tej samej reżyserii. Rozpoczęły się próby i...

10 grudnia 2003 roku był w domu. I wtedy doznał udaru mózgu. - Od dziesięciu lat cierpiałem na cukrzycę. I lekarz zlekceważył objawy mojego gorszego widzenia. Wysłał do okulisty. A to była niedrożność tętnicy szyjnej i w końcu tętnica się zapchała. Miał jeszcze pecha, bo kiedy zawieziono go do szpitala w Pruszkowie, tomograf był nieczynny. - I nie można było stwierdzić, czy to udar, czy wylew. Musieliśmy czekać do rana. Stracone sześć godzin, bo przy udarze najważniejsze są pierwsze trzy godziny.

Jego zdaniem, widząc innych po udarze, i tak wyszedł z tego obronną ręką. - Oczywiście, nie mogę występować jako aktor,

ale mogę się dogadywać jako reżyser z wykonawcami.

Wspomina, że jego pierwsza myśl, po przebudzeniu po udarze i stwierdzeniu, że nie może mówić, to czy ma jeszcze poczucie humoru.

- Bo na przykład Sławomir Mrożek po udarze stracił swoje. Jego książka "Baltazar", bardzo zresztą ciekawa, traktująca o jego dzieciństwie, wyprana jest z poczucia żartu.

Udar sprawił, że stracił mowę i miał lekki paraliż dłoni i stóp. - Ale to szybko minęło, Niestety afazja stała się zjawiskiem trwałym. Na szczęście, od razu mogłem czytać po cichu, wszystko rozumiałem, co się do mnie mówi. Gdy pokazywano mi np. jajko, wiedziałem, co to jest, ale nie potrafiłem nazwać.

Ten stan po miesiącu poprawił się.

- Robiłem szybkie postępy, widząc, gdzie i co znajduje się w aparacie mowy. Wszak miałem kiedyś lekcje dykcji w szkole. Ale te postępy, zrazu szybkie, stawały się coraz wolniejsze, aż w końcu doszedłem do ściany. Wiele słów sprawia mi jednak problem i wymaga wysiłku.

W trakcie leczenia dostał sepsę.

- Bardzo mi wtedy pomogła prof. Ewa Zawadzka ze szpitala przy ulicy Lindleya. Włożyłem mnóstwo pracy, aby zacząć w miarę dobrze mówić. Jak mam napisany tekst, mogę go lepiej wymawiać.

Rehabilitacja od razu ukierunkowana była na mowę. - Na początku w szpitalu, potem już chodziłem prywatnie. Bardzo kosztowne, a nie zarabiałem. Trzeba było sprzedać jeden z samochodów. Pół roku dochodziłem do siebie. Na początku myślałem, że wrócę do mówienia, a co za tym idzie, do aktorstwa. Niestety, okazało się, że to niemożliwe. Potem rehabilitacja odbywała się już domowym sumptem. - Bardzo pomagała mi koleżanka ze Szkoły Teatralnej Basia Sołtysik, kiedy otrzymałem propozycję z reklamy. Ćwiczyliśmy razem wymowę.

Nie mógł mówić, ale mógł pisać. I tak powstał musical na motywach jego reżyserskiego debiutu, czyli "Skiza" Zapolskiej. Napisał też książkę. - W szpitalu odwiedził mnie kolega. Zobaczył moje notatki, bo w ramach rehabilitacji pisałem swoje wspomnienia, aby pobudzić pamięć i możliwość wypowiadania się. Wziął te notatki, spojrzał i stwierdził, że to dobry materiał na książkę.

Pół roku później otrzymał propozycję wyreżyserowania sztuki w Radomiu. Podjął to wyzwanie. - Okazało się, że potrafię dogadywać się z aktorami, przekazywać swoje uwagi, i tak sztuka "Mayday", którą umiejscowiłem w tym mieście, stała się dużym sukcesem. Publiczność bardzo dobrze to przyjęła, że to ich realia, bliski im świat.

Reżyserował też w Teatrze w Białymstoku "Policję" Sławomira Mrożka, a trzy lata temu "Co widział kamerdyner" Joe Ortona. - A później kolega, który mieszka w Szczecinie i zna dyrekcję Teatru Polskiego, zorganizował spotkanie, które po czasie przyniosło owoce - sztukę "Czego nie widać" Michaela Frayna. Premiera tego spektaklu odbyła się w maju tego roku.

Jest już po rozmowach na temat kolejnego przedstawienia w szczecińskim Teatrze Pleciuga. - Będzie to jednak spektakl dla dorosłych. Mam już koncepcję, ale na razie jej nie zdradzę.

Przyznaje, że brakowało mu pracy, zwłaszcza w radiu, tych ludzi, spotkań, towarzystwa. Moją postać "W Jezioranach" dużo wcześniej uśmiercono. Ale teraz, po udarze, jeden z autorów tego słuchowiska zaproponował, abym zagrał postać mojego starszego radiowego brata. Aktor, który występował w tej roli, właśnie umarł. Przystosowano tę rolę dla mnie, bohater też przeszedł udar, więc tworzyłem postać od niemówienia do rozmowy, aby ludzie się przyzwyczaili. I trwa to już kilka lat.

- Ale moja postać nie występuje w każdym odcinku. Nagrania są raz na dwa miesiące.

Nie ukrywa, że brakuje mu też kabaretu, żywiołowego humoru. - Jednak z drugiej strony jestem trochę zniesmaczony tą naszą polityką. Kiedyś ktoś zasugerował, by zrobić znowu "Polskie Zoo", a ja odparłem, że te wszystkie ładne zwierzaki, typu lew, hipopotam itd. były już użyte, a teraz, dla naszych polityków zostałyby tylko same glisty i robale. Nie warto się tym zajmować.

Teraz ma trochę wolnego czasu. I wykorzystał go na Euro, a niebawem szykuje się na olimpiadę.

- Potem na pewno jakaś robota się znajdzie. O to się raczej nie martwię.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji