Artykuły

Polański w łódzkiej filmówce

Roman Polański, polski reżyser światowej sławy, miał w piątek i sobotę odwiedzić Łódź. Tym razem jednak miał towarzyszyć swojej żonie, Emmanuelle Seigner, która wystąpiła z koncertem podczas Targowa Street Film&Music Festival. O młodości Polańskiego, studenckich latach spędzonych w łódzkiej "Filmówce" pisze Joanna Leszczyńska w Polsce Dzienniku Łódzkim.

Zanim okazało się, że Roman Polański odwołał wizytę w Łodzi, wiadomo było, że w sobotę miał poprowadzić w łódzkiej "Filmówce", czyli legendarnej Państwowej Wyższej Szkole Filmowej Telewizyjnej i Teatralnej, jedną z "Lekcji kina z mistrzami".

To w tej uczelni studiował w latach 1954-59. Niestety, nie zrobił dyplomu, gdyż nie napisał wymaganej pracy teoretycznej.

Indeks Polańskiego, notabene z bardzo dobrymi ocenami, spoczywa do dziś w szafie sekretariatu wydziału reżyserii. Sekretarz wydziału pokazuje nierzadko studentom ten starannie prowadzony indeks jako dowód, że można być wielkim artystą i porządnie prowadzić indeks. Bo dziś bywa, że nazwiska wykładowców wpisywane są bezceremonialnie bez tytułów naukowych.

Czytaj dalej

Ciekawe, czy Roman Polański pamięta, że podczas egzaminu wstępnego recytował znany wiersz Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego: "Kocham cię w słońcu i przy blasku świec"? Podobno robił to z wielkim przejęciem.

Henryk Kluba, nieżyjący już reżyser, wspominał, że Polański dostał się do szkoły dzięki prof. Antoniemu Bohdziewiczowi, szefowi katedry reżyserii łódzkiej szkoły filmowej, który znał Polańskiego jeszcze z Krakowa i miał do niego wielką słabość. Jak twierdził Andrzej Ancuta, szef wydziału operatorskiego w szkole, już podczas egzaminu wstępnego Polański zachowywał się... ekscentrycznie. W książce "Filmówka" mówił: "Jego sposób myślenia, oryginalne uwagi mogły szokować. W dyskusji co z nim zrobić, przeważały głosy, że to wariat. Wprawdzie miły wariat, z którego jednak nic nie będzie. Wyjątkiem był Bohdziewicz, od którego dużo zależało. On wyczuwał w Polańskim coś nieprzeciętnego."

Jak wspominają koledzy Polańskiego ze studenckich czasów, Andrzej Wajda przeszedł przez tę szkołę cicho. A Roman Polański był jego całkowitym przeciwieństwem. Od razu rzucał się w oczy.

- Romek umiał i chciał skupiać na sobie uwagę. Błahostkę o której opowiadał potrafił tak przedstawić, że była interesująca - mówi Kazimierz Karabasz, znakomity dokumentalista filmowy.

Henryk Kluba wspominał w książce "Filmówka", że kiedy tylko zaczynała się projekcja filmowa, już słychać było głośne komentarze Romana Polańskiego, mimo że szkolny obyczaj nakazywał, aby studenci pierwszego roku siedzieli cicho: "A ta bestia od razu szalała, od razu zdobywała sobie pozycję" - nie bez leciutkiej zazdrości zauważył Kluba.

O mały włos przyszły zdobywca Oscara za reżyserię filmu "Pianista", wyleciałby z uczelni. Nie za brak postępów w nauce, ale za to, że arogancko odezwał się do sprzątaczki, która ostro zwróciła mu uwagę że wypadł mu z kanapki kawałek jajka na twardo. Sprzątaczka uznała to za pogardę nieokrzesanego młokosa wobec ludu pracującego i wystąpiła do władz szkoły o jego dyscyplinarne zwolnienie. Takie to były czasy. A młody Roman Polański po prostu nie umiał trzymać nerwów na wodzy. Tak samo arogancko mógł się odezwać do każdego innego pracownika uczelni - jak po latach wspominali jego wykładowcy. Ale o tym więcej będzie jeszcze później. Na szczęście, Krystynie Zwolińskiej, prodziekanowi łódzkiej szkoły filmowej, udało się wtedy wybronić Polańskiego przed wyrzuceniem ze szkoły.

Ale jak zauważył Kurt Weber, operator, mimo młodego wieku Polański był dojrzalszy od innych studentów. Umiał krytycznie spojrzeć na koncepcję systemu komunistycznego. Zapamiętał jego sformułowanie, że "jądro słabości systemu leży w tym, że nie docenia on indywidualności".

Nie będę robił takiego kina jak ty!

Już jako student Polański potrafił walczyć o uznanie swoich racji. Dosłownie. Po przedpremierowej projekcji "Pętli" Wojciecha Hasa, późniejszego rektora szkoły, tak posprzeczał się z Wiesławem Zdortem, wówczas studentem, o montaż, że aż się pobili.

Był bezkompromisowy i... bezceremonialny. Potrafił powiedzieć do poważnych reżyserów: "Mam cię w d..., nie będę robił takiego kina jak ty...".

A jak wspominał studia w Łodzi sam Roman Polański? W swojej autobiografii "Roman"pisał: "W przeciwieństwie do Krakowa, Łódź była tak pozbawiona wdzięku, że radość płynącą z przyjęcia mnie do szkoły filmowej przyćmiewały wątpliwości, czy zdołam w tej pipidówce wytrzymać pięć lat".

Ale z perspektywy czasu doceniał, że szkoła filmowa z wielu powodów była miejscem nadzwyczajnym, mimo powojennego ubóstwa.

Czytaj także:

Była jak na owe czasy znakomicie wyposażona i miała liczną, niespotykaną kadrę. Pracownicy, zaczynając od wykładowców na technikach kończąc, prawie wszyscy reprezentowali najwyższy poziom. I co ciekawe, było ich więcej niż... studentów.

Polański pamięta, że studenci z pierwszych lat studiów spali w akademiku, a ci starsi w samej szkole, czego im zazdroszczono. W parku była sadzawka, i choć woda nie była w niej całkiem czysta, czasem i on w niej sobie popływał.

Ale najważniejsze były same studia. Jak twierdzi Polański, w łódzkiej szkole "panował przedziwny konglomerat tolerancji i dyscypliny", co było m.in. zasługą jej rektora, Romana Ożogowskiego, człowieka partyjnego, ale także łagodnego i bezkonfliktowego. Dzięki niemu w szkole nie było apeli, nie wymagano stuprocentowej obecności na wykładach, ale na egzaminach pod koniec semestru nie było taryfy ulgowej. No i indeks musiał być przyzwoicie prowadzony.

Tę szkołę stworzyła grupa maniaków przedwojennego kina: Jerzy Toeplitz, Jerzy Bossak, Antoni Bohdziewicz, Stanisław Wohl, Aleksander Ford. Studenci poznawali także historię sztuki i literatury. Szkoła pozyskała takie sławy jak Stefanię Skwarczyńską, Romana Ingardena czy Aleksandra Jackiewicza.

Jak wspomina w autobiografii Roman Polański, na studiach oglądał mnóstwo filmów. Była to klasyka kina światowego, analizowana z najdrobniejszymi szczegółami. Studenci mieli dostęp do filmów, których nie mieli szans obejrzeć zwykli widzowie w kinach. Jeżeli w Łodzi nie było kopii, Centralne Archiwum przysyłało je z Warszawy.

"Dla moich rówieśników i dla mnie szczególnym objawieniem był "Obywatel Kane" Orsona Wellesa" - pisał w autobiografii Polański. - "Epicki charakter narracji, oryginalność, z jaką pokazano życie człowieka to wszystko stanowiło całkowite zaskoczenie. Narodził się nowy język filmowy, pełen niedomówień". Nie mniejszym objawieniem był "Rashomon" Kurosawy. Młody Polański zachwycił się tym, że Kurosawa pokazał, jak względna jest prawda, pokazując trzy różne relacje z tego samego wydarzenia. Innym wielkim przeżyciem był "Los Olvidados" Bunuela, dzieło porażające realizmem.

Pamiętne etiudy

Polański był znany w szkole nie tylko z powodu swoich ekscentrycznych zachowań, o których opowiada się do dziś, ale wyróżniał się talentem - zaznacza Kazimierz Karabasz. Jego pierwsze etiudy "Uśmiech zębiczny" i "Rozbijemy zabawę" były dowodem, że widział świat po swojemu.

Historia tej ostatniej etiudy znana jest nawet dzisiejszym studentom. Andrzej Munk, który prowadził zajęcia z dokumentu, bez specjalnego entuzjazmu zgodził się na pomysł Polańskiego, który chciał sfilmować studencką zabawę w szkole filmowej. Ale późniejszy twórca "Chinatown" poszedł o krok dalej: zaprosił na zabawę chuliganów z miasta, którzy mieli wmieszać się w tłum balowiczów.

Witold Sobociński, student operatorki i zapalony muzyk, grający w zespole Melomani, u boku Jerzego Matuszkiewicza przygrywał wówczas kolegom do tańca: - Doszło do bijatyki, chuligani zaczęli wrzucać dziewczyny do fontanny. Jerzy Bossak odpłacił za to Polańskiemu naganą - wspomina. - Ale to było pro forma, bo rzecz go ubawiła.

Największy rozgłos w szkole przyniosła Polańskiemu etiuda "Dwóch ludzi z szafą", zrealizowana na Wybrzeżu, będąca metaforą braku tolerancji dla odmienności, która wygrała wiele międzynarodowych festiwali i do dzisiaj jest uznawana za jedną z najlepszych etiud w historii łódzkiej szkoły filmowej.

Schody do wielkiej kariery

Opisując w autobiografii szkołę, Roman Polański nie zapomina, oczywiście o słynnych schodach, prowadzących do sal projekcyjnych. Owe schody to jedna z legend łódzkiej "Filmówki". Pewnie gdyby nie siedział na nich Polański, świat by o nich nie usłyszał. Od legendy nie da się uciec. Dziś na tych schodach fotografują się turyści.

A jak z tymi schodami było naprawdę?

- Siadaliśmy tam wszyscy, nie tylko Romek - opowiada Kazimierz Karabasz. - Te schody to była zwykła poczekalnia między zajęciami, czas na to, by łyknąć oranżady czy piwa, które były w malutkim barku na parterze. Ot, cała tajemnica legendy.

Po latach Polański zdradza, że na tych schodach nie tylko dyskutowano, pito piwo, ale czasem rywalizowano w skokach z najwyższego stopnia. Bo też nie samą naukę człowiek żył. Polański uwielbiał organizować zabawy. To była wręcz jego pasja. Na urządzonym przez siebie balu gałganiarzy po raz pierwszy spotkał Wojciecha Frykowskiego, późniejszego swojego wieloletniego przyjaciela. Nie wpuścił go wtedy na imprezę, bo Frykowski miał opinię strasznego rozrabiaki. Frykowski stawiał się mocno. Panowie omal się nie pobili, ale późniejsze spotkanie w barze na mieście zapoczątkowało ich wielką przyjaźń.

Czas Basi

Swoją przyszłą żonę, Barbarę Kwiatkowską, Polański zobaczył po raz pierwszy w łódzkim Grand Hotelu. Grała wtedy już w filmie "Ewa chce spać". Zachwyciła go urodą. Po latach pamiętał, w co była ubrana. "Jak na osiemnastoletnią piękność była wstydliwa, zamknięta w sobie i początkowo nie uznała mnie za poważnego kandydata do swoich uczuć" - wspomina Polański w autobiografii.

Szaloną zabawą zainteresowała się milicja, i gdyby nie Basia, która była już wtedy gwiazdą, mogłoby się to źle skończyć. Ale piękna panna młoda udobruchała milicję.

Zakochany po uszy Roman Polański, już wtedy opromieniony pierwszymi filmowymi sukcesami, chciał pomagać Basi w karierze. Także na niwie muzycznej. Pewnego dnia przyprowadził ją na przesłuchanie do szefa bardzo modnej wtedy w łódzkim radiu orkiestry mandolinistów Edwarda Ciuchszy, do niego Barbarę Kwiatkowską.

Ciuksza zrobił dyskretnie próbę, ale nic z tego wyszło... Tak samo jak z ich związku, który rozpadł się po kilku latach.

Nóż w wodzie

Małżeństwo z Basią trwało jeszcze, kiedy Roman Polański udowodnił, że urodził się po to, by zostać reżyserem filmowych. Po filmie "Nóż w wodzie", który powstał w 1961 roku, nikt z filmowców nie miał co do tego wątpliwości. Okazało się, że prof. Antoni Bohdziewicz miał rację, że walczył o to, by Polańskiego przyjąć do łódzkiej szkoły filmowej. Ten kameralny dramat psychologiczny, pełen erotyzmu i niedomówień, nie tylko nie spodobał się I sekretarzowi PZPR, Władysławowi Gomułce, ale go bardzo zirytował. Gomułka ponoć powiedział, że dla takich bohaterów, jakich przedstawił Polański nie ma miejsce w socjaliźmie.

Dla Polańskiego było z kolei jasne, że dla niego nie bardzo jest miejsce w Polsce. I wyjechał. "Nóż w wodzie" został kandydatem do Oskara w kategorii filmów nieanglojęzycznych i przegrał ze słynnym "Osiem i pół" Feliniego. Przed reżyserem, który studiował w łódzkiej "Filmówce", filmowy świat nie od razu jednak stanął otworem. Polański musiał zmagać się z brakiem pieniędzy, wręcz z biedą. Ale jego upór, by zostać filmowcem, przyniósł owoce.

Doktor honoris causa i honorowy obywatel

Roman Polański wielokrotnie odwiedzał w ostatnich latach Łódź. Przeważnie po to, by odbierać nagrody i splendory. W 1998 roku wmurowano jego gwiazdę przy ulicy Piotrkowskiej. Dwa lata później w zacnym towarzystwie Jana Karskiego odebrał tytuł Honorowego Obywatela Miasta Łodzi. W tym samym roku łódzka "Filmówka" przyznała mu tytuł doktora honoris causa. Roman Polański jest też laureatem nagrody za Całokształt Twórczości dla Reżysera ze Szczególną Wrażliwością Wizualną, przyznanej mu w Łodzi przez organizatorów festiwalu Plus Camerimage, za dokonania dla jazzu uhonorowali go również członkowie łódzkiego muzycznego Stowarzyszenia "Melomani".

Polański chętnie odwiedza pałacyk na Targowej, w której mieści się jego dawna szkoła. Przed laty, podczas jednej z wizyt w naszym kraju, powiedział: "Kiedy byłem w szkole wydawało mi się, jak większości moich kolegów, że to strata czasu. Trzeba było dojrzałości i dystansu, żeby uświadomić sobie jak wiele zawdzięczam pałacykowi na Targowej".

***

Joanna Leszczyńska

Korzystałam z książek: "Filmówka" autorstwa Krzysztofa Krubskiego, Marka Millera, Zofii Turowskiej i Waldemara Wiśniewskiego oraz z książki "Roman" Romana Polańskiego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji