Artykuły

Operowy esej o miłości

"Slow Man" w reż. Mai Kleczewskiej w Teatrze Wielkim w Poznaniu. Pisze Stefan Drajewski w Polsce Głosie Wielkopolskim.

Miłośnicy prozy Johna Maxwella Coetzee'ego będą zaskoczeni, ponieważ operowa wersja "Slow Mana" różni się od powieściowej. Costello, postać z drugiego planu, przesuwa się na pierwszy. To ona jest reżyserem świata, ona tasuje karty życia bohaterów, komentuje ich wybory.

W tej operze nie jest nic oczywiste. Oglądamy film, podczas którego Paul (Mark S. Doss) opowiada o swoim wypadku i jego konsekwencjach. Został inwalidą. Na filmie na szczęście nie widzimy wypadku, obserwujemy jedynie pełną grozy opowieść o czyhających na drogach niebezpieczeństwach. Chwilę potem widzimy tę historię oczami Costello (miłośnicy prozy Coetzee'go dobrze znają tę postać). Costello (Lani Poulson) widzi efekt wypadku i namawia Paula, aby rozpoczął nowe życie, które zostało mu darowane.

Film się urywa, śpiewacy schodzą za kulisy, podnosi się kurtyna i widzimy Paula w sali gimnastycznej na wózku inwalidzkim.

Nie jest sam. Inny mężczyzna ćwiczy, rozgląda się, przysłuchuje..., alter ego głównego bohatera (?). Paul ma duże problemy z samoakceptacją, nie czuje tego nowego życia. Czuje się stary, kaleki, odrzucony, a przecież ciągle jest mężczyzną, tęskni do kobiety. Costello jak natręt nie opuszcza go, wie, że ma nad nim władzę. Sala rehabilitacyjna zamienia się w salę terapeutyczną, w której główny bohater próbuje odzyskać równowagę psychiczną. Costello podsuwa mu lekarstwo - Marijanę (Claron McFadden), kobietę, którą powinien pamiętać ze szpitala. Marijana jest od jakiegoś czasu niewidoma. Podobnie jak Paul nie czuje się w tej nowej roli komfortowo, wręcz obco. Dzięki manipulacjom Colstello Marijana i Paul przeżywają akt seksualny, kochają się... Wersja Romea i Julii dla seniorów? Za łatwe.

"Slow Man" nie jest realistycznym obrazkiem, fragmentem telenoweli. Bliżej mu do eseju o miłości i formach jej spełnienia, kiedy przemija młodość. W czasach kultu młodości i piękna Coetzee i Lens zajmują się starością i kalectwem. Próbują zwrócić nam uwagę, że wszystkie te historie rozgrywają się w umysłach bohaterów niczym w głowie Prospera. Każdy, niezależnie od wieku czy kalectwa, chce i potrafi kochać, ale miłość taka inaczej się objawia. Czasami idzie zwyczajnie o seks, a czasem o potrzymanie za rękę, o pewność, że "ktoś zamknie oczy, kiedy nadejdzie pora". W finale Costello śpiewa, że troska to nie miłość. Ale w jej głosie to stwierdzenie nie jest wcale oczywiste. Tak jak wszystko zresztą w tej operze, jak w dobrym eseju.

Maja Kleczewska z laboratoryjną precyzją, nie rezygnując z emocji, przeprowadziła bohaterów przez meandry historii, rozgrywając ją na różnych piętrach, tłumacząc i jednocześnie komplikując relacje między nimi. Dawno w operze nie widziałem tak smakowitej minimalistycznej scenografii (Katarzyna Borkowska) i filmów (Wojciech Puś), które czasami dopowiadają historię, innym razem "robią" nastrój lub wyrażają co niewyrażalne słowem.

Oglądając dzieło Lensa i Coetzee'go, widać, jak bardzo weszli w głąb. Ich bohaterowie mają nie tylko swoją fabularną biografię, ale również muzyczną. Muzyka Lensa jest bardzo emocjonalna, ale też i znacząca. Nie upiększa, nie dekoruje, buduje natomiast postać. Kleczewska nie tylko wniknęła w libretto, ale przede wszystkim w muzykę, która obezwładnia. Potrafi być jak Costello natarczywa, brzydka - jak starość i kalectwo a za chwilę piękna - jak rozkwitła piwonia. Muzyka Lensa nie jest łatwa ani dla słuchaczy, ani dla wykonawców, a ci okazali się przedni zarówno od strony wokalnej, jak i aktorskiej.

"Slow Man" to pierwsze dzieło powstałe w ramach Malta Festival. Miejmy nadzieję, że nie ostatnie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji