Artykuły

"Hamlet"

Każda epoka ma swego "Hamleta" i swojego Hamleta. Niezbyt dawno wystawiano (raczej interpretowano i pod tym kątem opisywano) "Hamleta" po określonym zjeździe, a nawet plenum. Hamlet zaś czytał nie "Próby", ale "Złego" lub zjazdowe referaty.

Jeśli nawet tamci interpretatorzy nie mieli racji, pozostaje faktem, że każda inscenizacja "Hamleta" jest teatralnymi świętem. Pozostaje też faktem, że należy tak grać sztukę, by trafiała do wrażliwości współczesnego odbiorcy. Tymczasem w finale wrocławskiego spektaklu, kiedy trup ścielił się gęsto, na sali rozległ się śmiech. I nie był to ten nerwowy, stłumiony chichot wydzierający się ze ściśniętego gardła. Było po prostu "śmieszno", bo ze śmieszną zawziętością walił rapierem Bogusław Linda i śmiesznie podrygiwał i pokwikiwał wijący się niemal na proscenium Igor Przegrodzki. Właśnie. Nawet temu wytrawnemu i wybitnemu artyście zdarzyły się tym razem potężne "kiksy" (poza finałem także scena modlitwy). Jest to jednak sprawa reżyserskiego ustawienia postaci. Wszyscy wykonawcy od początku do końca wpędzani są w patos i emfazę, kiedy więc dochodzi do scen szczególnie dynamicznych i dramatycznych aktor musi "nacisnąć" zbyt mocno. A przecież wystarczyło uwierzyć Hamletowi, który poucza szefa autorskiej trupy, że wszelka przesada szkodzi artystycznym efektom. Hamlet na przykład nawet w rozmowach z Horacym, albo gdy jest samosam na scenie nie potrafi być szczery, ludzki, prawdziwy. Pewnie zresztą aktor potrafi, ale reżyser chciał inaczej.

Zastanawiałem się jaki jest ten wrocławski Hamlet Bogusława Lindy... Na pewno jest histerykiem i człowiekiem niezupełnie zrównoważonym psychicznie, choć nie jest to typ obłędu, o który posądza go otoczenie. Wspólnie z reżyserem przeczytał także egzemplarz do ostatniej kwestii i wie, że wszystko skończy się tragicznie, pracowicie zmierza więc do podniosłego finału. Właśnie owo odczłowieczenie ludzkich przecież prawd szekspirowskiej tragedii uważam za drugi podstawowy błąd inscenizacji: Drugi, gdyż pierwszym jest minutaż, z minimalnych skreśleń wynikający. Zapewne trudno "Hamleta" zmieścić w 120 minutach (normalny ostatnio czas trwania teatralnego przedstawienia), ale trzy i półgodzinny spektakl przekracza percepcyjne możliwości współczesnego widza. Z każdą chwilą jesteśmy bardziej zmęczeni, wszystko też coraz bardziej obojętnieje. Nie od dziś zresztą wiadomo, że nie można grać "Hamleta" w ogóle... I Piotr Paradowski próbował wyeksponować dwie sprawy niby bardzo współczesne - politykę i seks. Ostro rysuje dworskie intrygi (aresztowanie posłów, niemal rebelia Laertesa, angielski poseł donoszący w finale o straceniu Rosencrantza i Guildensterna). Dlatego też Hamlet poklepuje po zadku Ofelię (ale robi to beznamiętnie jakby klepał kobyłę, stąd nie wierzę, by spał z nią wcześniej, co dla koncepcji obu postaci jest dość istotne), zwisa namiętnym pocałunkiem na ustach upozowanego na pederastę Rosencrantza, wreszcie gwałci własną Matkę. O Hamletowym kompleksie Edypa mówi się nie od dzisiaj, ale scena kopulacji to już oryginalny pomysł Piotra Paradowskiego. I jego własny wkład do światowej szekspirologii i polskiej tradycji teatralnej.

Ze spraw drobniejszych. Wdarto reżysera zapytać jaki sens ma striptis Taty-ducha (naga prawda?), wiadomo przecie, że duchy ciała nie mają, a "przebiórki" to także nie ich specjalność. Niechby więc do końca chadzał sobie w zbroi, miast demonstrować wątłe ciało.

Czy wrocławski "Hamlet" ma wyłącznie wady? Kategoryczna odpowiedź byłaby uproszczeniem. Parę scen zarysowano inieresująco, maja klasę i teatralne uroki. Jest również kilka niezłych propozycji aktorskich, choć generalnie rzecz biorąc nie najlepiej było ze sprawami artykulacyjno-dykcyjnymi. Wśród wykonawców wymienić pragnę przede wszystkim rodzinę Poloniusów w składzie: Eliasz Kuziemski (Polonius), Bogdan Koca (Laertes), choć i on w paru scenach nie ustrzegł się histerycznej egzaltacji, oraz taktownie prosta i szczera także w scenie obłędu Elżbieta Czaplińska (Ofelia). Chwalę też wyrazistego Grabarza I w interpretacji Andrzeja Polkowskiego, Horatia Andrzeja Wilka, Rosencrantza Zbigniewa Lesienia i Guildensterna Andrzeja Wojaczka.

Na koniec jedna uwaga. Nieczęsto wtrącam się w wewnętrzne sprawy teatru. Tym razem myślę jednak, że warto nad tym przedstawieniem jeszcze popracować. "Hamleta" wystawia się rzadko, grywa długo, wysiłek nie będzie więc bezowocny.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji