Wreszcie mamy teatralny skandalik
"Opowieści Lasku Wiedeńskiego" Adona von Horvatha w reżyserii Henryka Adamka stały się przyczyną buntu młodzieży! Ilekroć ma być grany ten spektakl, przed głównym wejściem do Teatru Polskiego we Wrocławiu zbiera się spora grupka młodych ludzi z transparentami ostrzegającymi potencjalnych widzów przed tym CUDEM. Czy warto aż tak się unosić? W każdym razie należy uszanować prawo widza do spontanicznej reakcji. Sprawa wydaje mi się dość złożona. Materia, która wpadła w ręce reżysera jest bardzo delikatna i ogromnie niebezpieczna. Jak każda tragifarsa, wymaga niesamowitej precyzji języka teatralnego. Jeżeli tej precyzji zabraknie, cały nurt podskórny zostanie unicestwiony, a pozostaje tylko warstwa wierzchnia - blichtr, tania, płytka farsa. Niestety, właśnie taka operacja miała miejsce w Teatrze Polskim. Reżyser przedstawienia nie przysłużył się Horvathowi. Paraliżujące refleksje autora utonęły w nawale tanich operetkowych pomysłów. Wyraźnie brakowało subtelnej ręki, która wydobyłaby na jaw pokłady olbrzymich uczuć, czy choćby proces zachodzących w głowach i sercach przemian stanowiących fundament nadchodzącej nieuchronnie tragedii całej Europy. To jest gwałt na Horvacie!
Aktorzy bronili się dzielnie przed szarzyzną reżyserskiej wizji. Iga Mayr, Igor Przegrodzki, Zdzisław Sośnierz nie pozwolili wepchnąć się w banał. Jak rasowa aktorka walczyła o swoje i o Horvathowskie młodziutka Aleksandra Smiejczak-Kościelniakowa. Nie sposób nie wspomnieć o Krzysztofie Draczu i jego perfekcyjnym Konferansjerze!
Mimo wrażenia, że spektakl był sklecony naprędce i bez głowy jest to dzieło żywe. Kalekie, ale żywe. Ten fakt najbardziej daje do myślenia. Chyba zadziałała tu siła Horvathowskiej osobowości, przebijając się gdzie tylko było można przez mur reżyserskiej nieporadności. Warto tej walce się przyjrzeć. To jest nasz miejscowy skandalik...