Niepokoje wieku
Są takie spektakle, które być może nie odznaczają się wybitnymi wartościami artystycznymi, a jednak z jakichś powodów są poruszające. Do tego rodzaju doświadczeń teatralnych zaliczyłbym przedstawienie "Niepokojów wychowanka Toerlessa" wg Roberta Musila, przygotowane przez Krystynę Meissner w Teatrze im. Horzycy w Toruniu. O ile wiem, nikt przedtem nie próbował wprowadzić na scenę tej pierwszej powieści Musila. Opracowując jej tekst, Meissner nie trzymała się sztywno literatury. O dwa, trzy rozwiązania adaptacyjne możnaby się spierać. Nie do końca jasna była dla mnie niema postać woźnego, który pojawiał się wciąż w tej samej sytuacji, łącząc kolejne sceny (w powieści właściwie nikt taki nie występuje, a na pewno nie spełnia równie tajemniczej roli). Nie wiem także, czy wspomnienie Toerlessa o dziecięcym zauroczeniu włoską śpiewaczką koniecznie musiało być zobrazowane czterema kobietami, wabiącymi w półmroku nagością. Nie, żebym gorszył się golizną na scenie, ale wydaje mi się, że erotyzm Musila nie jest tak dosłowny i, by tak rzec, jest inaczej nacechowany. A można odnieść wrażenie, że tą jedną, wizyjną sceną reżyser chciała zrównoważyć dość drastyczny wątek sadomasochistyczny powieści. Ale mniejsza o szczegóły, w końcu przedstawienie teatralne nie musi być ilustracją literatury. Najważniejsze, że Krystynie Meissner udało się uchwycić ducha prozy Musila. Jedna rzecz zasługuje na uwagę. Można interpretować "Niepokoje..." jako rodzaj "pamiętnika z okresu dojrzewania". W ten sposób powieść Musila mieściłaby się w całym szeregu utworów podejmujących problematykę inicjacji. Dla młodej publiczności toruńskie przedstawienie byłoby doskonale czytelne: opowiadałoby o budzeniu się ciała, o tym niepokojącym stanie myśli i uczuć wywołanym okresem dorastania, o kompletnym braku porozumienia ze światem starszych, reprezentowanym w tym wypadku przez ograniczonych wychowawców. Fakt, że młodzi widzowie, z którymi oglądałem spektakl (trwający zresztą prawie dwie godziny bez przerwy), w skupieniu śledzili mroczną historię wychowanka Toerlessa i jego kolegów, dowodziłby, że teatr znalazł adresata.
Ale niepokoje Toerlessa są nie tylko problemami dojrzewania. Musil pisząc swą powieść u progu XX wieku przeczuł aurę duchową, która zaciążyła nad całym stuleciem. W charakterystyce jego młodych bohaterów dopatrywano się antycypacji postaw oprawców i ofiar, którzy już wkrótce mieli się pojawić na scenie historii. Musilowska szkoła kadetów, gdzieś na prowincji "cekanii", byłaby wylęgarnią totalitarnych demonów. Dzisiaj, pod koniec wieku, można "Niepokoje..." odczytywać bez tego kontekstu. Meissner zdaje się mówić swoim spektaklem, że zamęt, w którym się znalazł Toerless, niepokojąco przypomina rozchwianie duchowe współczesnego człowieka. My również, jak wychowanek Toerless, dręczymy się rozmaitymi pytaniami, dopatrujemy się w rzeczach i zjawiskach ich dziwnych natur, poddawani jesteśmy ciągłym sprzecznościom, eksperymentujemy z własną i cudzą psychiką. Wreszcie fascynuje nas zło. Toerless na scenie toruńskiego teatru jest dziecięciem końca naszego wieku. Myślę, że Sławomir Majewski, grający rolę tytułową, bardzo dobrze uchwycił te cechy Toerlessa, które czynią zeń kogoś w rodzaju dzisiejszego everymana. Witold Szulc (Beineberg), Michał Ubysz (Reiting) i Paweł Tchórzelski (Basini) mają trudne role, muszą przecież głęboko wejść w ludzką naturę okrucieństwa, ale zdołali uniknąć epatowania drastycznością.
Spektakl Krystyny Meissner ma w sobie powagę, która nie jest wcale częsta na naszych scenach. Ma szlachetną ambicję powiedzenia czegoś istotnego na temat człowieka. Nie są to prawdy łatwe, ale chęć zmierzenia się z nimi musi budzić szacunek.