Artykuły

Arcyrodzice i ich dzieci

"Śnieżyca" w ciepły jesienny wieczór to zjawisko niezwykłe. Z tą właśnie myślą wchodziłam do Teatru im. Słowackiego, by obejrzeć prapremierę spektaklu o tym zimowym tytule. Miałam prawo spodziewać się arcydzieła z racji arcyrodziców całego przedsięwzięcia - Agnieszki Osieckiej i Zygmunta Koniecznego.

Po godzinie, wmieszana w tłum, to wchodziłam z teatru. Miałam wówczas okazję stwierdzić, że na wielu twarzach zastygł wyraz rozczarowania i dezorientacji. Zresztą nie było się czemu dziwić. Czułam dokładnie to samo. Powoli budziły się we mnie smętne refleksje. Czy to było konieczne? Czy nikt nie przewidział, ze spektakl nie będzie godnym uwagi wydarzeniem artystycznym? Dlaczego widownie karmi się skromną duchową strawą i liczy się na to, że to ją zaspokoi? Chociaż z pewnością byli tacy, których to zaspokoiło, kurtyna wszak podnosiła się aż sześć, albo siedem razy zanim ostatecznie opadła.

Głównym aktorom brakowało sprawności, pewności i lekkości Poruszali się jak na którejś z rzędu próbie, a nie jak na spektaklu, który wieńczy tygodnie mozolnej pracy. Odśpiewali, odegrali, ale tak jakoś na pół gwizdka, blado, bez zrywu niezbędnego na każdym przedstawieniu, a już szczególnie na premierowym. Drugi plan wypełniały postacie symboliczne, a ich rola sprowadzała się jedynie do wypełniania drugiego planu.

Inspiracją do powstania owego dramatu wyrażonego muzyką był "Śnieg" Stanisława Przybyszewskiego. Osiecką fascynowały jego postaci i plątanina konfliktów wynikająca z teorii, jakoby człowiekiem na każdym kroku powodowała fatalna siła płci i, że los każdego jest przesądzony i nikt w niczym nie zmieni tego co ma się stać. Przyglądałam się bohaterom wyjętym z modernistycznego dramatu, którym Osiecka daje żyć dzięki swoim tekstom, a Konieczny dzięki swojej muzyce. Przyglądałam się "nie dość kochanej i porzuconej Bronce", która popełnia samobójstwo, złowieszczo zapowiadane przez byłą nianię, "demonicznej, grzesznej Ewie", której niszczycielska moc doprowadza do tragedii, "uwodzicielskiemu i płochemu Tadeuszowi", który jest bezwolny wobec femme fatale, w końcu Stanisławowi (u Przybyszewskiego - Kazimierz), który kocha się w Bronce, ale ostatecznie przyciąga go urok Ewy (inaczej niż w pierwowzorze). Przyglądałam się, przyglądałam tej nawale problemów moralno-psychologicznych i brakowało mi w tym wszystkim (oprócz lepszego przygotowania aktorów) autentyczności, prawdziwych emocji, którym można by wierzyć.

Cóż, nigdzie nie jest powiedziane, że każde dziecię musi się wdawać w rodziców, nawet jeśli są wyjątkowi.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji