Artykuły

Poetyka dziwactw

Ten sezon w teatrach krakowskich rozpoczął się niedobrze, żeby nie powiedzieć, fatalnie. Co to będzie dalej? Czy do kryzysu finansowego, organizacyjnego, frekwencyjnego dołączy się kryzys repertuarowy, reżyserski, i wykonawczy? Cóż by wtedy zostało? Co by się działo na krakowskich scenach? Zaczęło się dziwacznie i niepokojąco.

Od kilku lat czekam na podźwignięcie się Teatru im. Słowackiego, tej zasłużonej i pamiętającej okresy świetności sceny, sposobiącej się do jubileuszu stulecia w przyszłym roku. Tymczasem niż artystyczny osiadł tu ciężko i nie chce sobie odejść, mimo różnych egzorcyzmów i sztuczek. A sztuczki, niestety, raczej stabilizują złą passę. Udało się to właśnie ze "Śnieżycą". Cóż to takiego? Dramat muzyką wyrażony, na motywach "Śniegu" Stanisława Przybyszewskiego. Tekst - piosenek - napisała Agnieszka Osiecka, muzykę skomponował i całość wyreżyserował Zygmunt Konieczny. No i, proszę - jak twórczo, jak oryginalnie!

W ubiegłym sezonie w tym samym teatrze Mikołaj Grabowski wystawił przepyszną komedię Fredry "Damy i huzary", ale aktorów wpuścił na scenę we współczesnych ubraniach i wyposażył ich we współczesne akcesoria życiowe. Teatralny mord popełniony na Fredrze. Pikantna atrakcja mająca przyciągać widzów. Pomysł taki wykonał utalentowany i mądry reżyser. Czego można spodziewać się od innych? Potem na tejże scenie był Gogol, lecz nie jego "Rewizor" za to coś "twórczo" skontaminowanego ze współczesnością, co nazwano "Gramy w Rewizora", w reżyserii kogoś z importu, o nazwisku Wiaczesław Kokorin. Też pewnie po to, żeby było bardzo oryginalnie, i ciekawie. A wyszło pokracznie.

Więc już nie można grać tego, co napisał autor - i tak, żeby się porozumieć i zrozumieć z widzem, żeby przekazać dobro kultury i sztuki, żeby wezwać do współmyślenia, zaprosić do zabawy?

W programie do przedstawienia "Śnieżycy" Osiecka pisze: "Kiedy przed ćwierćwieczem zobaczyłam po raz pierwszy Śnieg na scenie, doznałam swoistego olśnienia. Miałam wrażenie - miałam nawet pewność - że skądś znam ludzi, o których opowiada Przybyszewski". Postanowiła zatem wespół z Koniecznym opowiedzieć o tych ludziach po swojemu, językiem muzycznym, bo "przybyszewszczyzny" trzeba się pozbyć i dokonać "całkowitej literackiej transfuzji krwi". Taka pewność siebie! Taka pretensjonalność! A na scenie? Owszem, trochę urody muzycznej i elastycznej, jakaś płynność ruchu... Przede wszystkim zaś - dziwolągowata śpiewo-gra, smętna składanka słowno-muzyczna, bez składu i ładu bez przewodniego, organizującego motywu, bez cienia sugestii, o co w tym wszystkim chodzi i po co to wszystko. Brak spójności, brak teatralnego sensu. Aktorzy niby coś wykrzykują i wyszeptują, coś niby śpiewają, próbują tańczyć, ale przeważnie popadają w jakieś senne pląsy, trzepotania i konwulsje. Męczą siebie i widzów. Po obu stronach rampy czeka się niecierpliwie na rychły koniec spektaklu. Kurtyno, opadnij! Szkoda! Szkoda dobrych nazwisk - Przybyszewskiego, Koniecznego Szkoda aktorów - Marioli Pietrek, Lidii Bogaczówny, Beaty Wojciechowskiej, Andrzeja Bryga, Tadeusza Zięby. Kiedy od Teatru im. Słowackiego odstąpią złe duchy? Może nowy dyrektor, Bohdan Hussakowski uratuje sławną kiedyś firmę przed ostatecznym upadkiem?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji