"Chłopcy" na Scenie Kameralnej
O tonacji i charakterze warszawskiego przedstawienia "Chłopców" decyduje rola Tadeusza Fijewskiego, który występuje tu jako Kalmita, pensjonariusz zakładu dla starców, usunięty z domu przez dużo młodszą od siebie żonę - aktorkę. Fijewski hojnie obdarzył Kalmitę - bohater sztuki Grochowiaka zyskał wdzięk i tego rodzaju wewnętrzne ciepło, które od początku budzi sympatię i przykuwa uwagę. Obserwujemy uważnie, jak Kalmita reaguje - z ironią czy goryczą - na rozmowę o żonie, jak broni się przed upokorzeniem z chłopięcą agresywnością, jak dzięki "chłopięcości" regeneruje siły psychiczne. Zauważamy, że chodzi trochę utykając, co utrudnia mu przejście paru dzielących wnętrze na dwa poziomy schodków, że jest niezgrabny w ruchach i bezbronny. Odbieramy emocjonalnie, istotnie - jak to określa Grochowiak - heroiczną walkę, jaką prowadzi dla zachowania własnej godności. Fijewski wygrywa śmieszność i zdobywa współczucie, tworzy postać w typie Chaplinowskim.
Rzutuje to oczywiście na całą problematykę utworu, ale odbija jednocześnie założenie generalne. Sztuka Grochowiaka, zrealizowana w Warszawie na małej scenie - a więc w innych warunkach niż w krakowskim Teatrze im. Słowackiego, gdzie miała swoją teatralną prapremierę - została potraktowana przez realizatorów przede wszystkim jako zadanie aktorskie. Aktorzy, obecni niemal wyłącznie na pierwszym planie płytkiej sceny, zbliżeni do widowni, budują postaci charakterystyczne i prawdopodobne. Nie wpadają w ton farsowy, ale chętnie podtrzymują realistycznie komediowy. Godzą go na ogół szczęśliwie z autentycznym dramatyzmem niektórych scen. Przedstawienie łagodzi natomiast to, co w sztuce groteskowe i dość brutalnie okrutne. Może nawet nie łagodzi, ale ścisza i przełamuje - dowodem interpretacja ról Siostry Marii (Alicja Pawlicka) i Narcyzy Kalmitowej (Justyna Kreczmarowa). Siostra Maria, jedna z opiekunek przytułku, przykra i nieustępliwa wobec pensjonariuszy, robi wrażenie osoby rekompensującej swoje kompleksy w obsesyjnym prawie traktowaniu starych ludzi jak dzieci. Narcyza Kalmitowa, zapatrzona w siebie i przeżywająca klęskę początków własnej starości, rozgrywa okrutną partię z mężem, by zagłuszyć pojawiające się lęki. W tym układzie sprawa podporządkowania "chłopców" i pojęcia swobody osobistej w normalnym, odpowiedzialnym życiu - przeciwstawionym życiu w azylu dla starców - zostaje odsunięta na plan dalszy. Na czoło wysuwa się kwestia obrony przed psychicznymi konsekwencjami starości.
Nie przyjmujący kompromisów Kalmita, impetyczny Pożarski (Władysław Hańcza), sprytny Jo-Jo (Leon Pietraszkiewicz), masywny i nieśmiały Smarkul (Henryk Bąk), naiwnie kokieteryjna Hrabina de Profundis (Maria Żabczyńska) i zamknięty w sobie Profesor (Tadeusz Białoszczyński) odnajdują poczucie ludzkiej wartości w solidarnej postawie wobec otaczającego ich świata.
Momenty euforii przeplatają się zresztą z momentami goryczy. Wanda Laskowska ładnie wydobywa w przedstawieniu sceny dramatycznie kontrastujące, jak ta, w której Kalmita, Jo-Jo i Smarkul cwałują na krzesłach za rozognionym własną wymową Pożarskim, i ta, w której opamiętują się smutno wracając do rzeczywistości.
Założenie psychologiczne sprawdziło się w przebiegu całości, ale nie dało podstaw do rozegrania finału. W przedstawieniu warszawskim sztuka Grochowiaka jak gdyby się urywa. Moment, w którym po ucieczce z domu Kalmita dowiaduje się, że w zakładzie nie ma już dla niego miejsca, dotyczy bowiem sprawy będącej w tej inscenizacji na dalszym planie - dotyczy sprzeczności między zależnością zewnętrzną i wewnętrznym poczuciem niezależności. Nie pointuje natomiast dość wyraźnie sprawy drugiej - zmagań ze starością jako stanem psychicznym. Z punktu widzenia tej drugiej sprawy Kalmita w przedstawieniu wygrywa, ponieważ do końca nie idzie na kompromis. Brak jednak jakiegokolwiek akcentu w finale potwierdzającego to zwycięstwo lub mu zaprzeczającego. A przecież postawienie na interpretację aktorską nie zwalnia reżysera od wypunktowania znaczeń.
Jest w przedstawieniu warszawskim jeszcze jedna rola, wymagająca osobnego wspomnienia. To rola Siostry Przełożonej grana przez Zofię Małynicz. Aktorka potraktowała tę postać z ogromnym poczuciem humoru, pokazując w sposób wywołujący życzliwy śmiech jej nieco rubaszną bezpośredniość i chęć solidaryzowania się z podopiecznymi.
Przedstawienie warszawskie odkryło inny aspekt sztuki Grochowiaka, jeszcze raz potwierdzając jej wartości sceniczne. Co do dekoracji - wobec jej konkretności raziło to, że pewne elementy nie bardzo zgadzały się z zawartym w dialogach opisem.