"Chłopcy" Grochowiaka
Znamy już tych "Chłopców" ze znakomitego spektaklu telewizyjnego. Obecnie prezentuje tę sztukę na Scenie Kameralnej warszawski Teatr Polski. Bohaterowie sztuki Grochowiaka w "zaawansowanym wieku emerytalnym" są pensjonariuszami domu starców. A więc dramat ludzi już poza wartkim nurtem życia oczekujących śmierci, co dobrotliwie łagodzi się na "dożywających w ciszy i spokoju, bez żadnych trosk materialnych - starości"? Ileż tu zasadzek i mielizn ckliwego humanitaryzmu ocierającego się o tani melodramat - i ile równocześnie pokus ionescowania i beckottowania! Ale Grochowiak jest programowo przekorny, nie jest więc w dramatycznym kreowaniu swej sztuki ani "tradycyjny" ani "awangardowy". Jest - grochowiakowy.
Sztuka jest znana z telewizji (dla której była napisana), nie ma więc potrzeby przypominania jej treści. Wystarczy może tylko uwyraźnić jej kluczowe zawęźlenie dramatyczne: kilku starych mężczyzn o bliżej nieokreślonych biografiach zamyka się - jak wcześniaki w szpitalu w inkubatorach - domu starców i przez odpowiedni "regulamin" i stworzony klimat przyspiesza się na siłę ich starczą infantylizację. No więc przy takiej edukacji swoją sporą jeszcze aktywność wyładowują w sposób sztubacki, w taki sam sposób manifestują świadczącą o potrzebie aktywności wobec świata swój bliżej niesprecyzowany w inspiracjach bunt. Słowem: okrucieństwo dobroczynności. I ze strony opiekujących się nimi, pełnych dobrych przecież chęci i najlepszej woli sióstr zakonnych (co prawda zróżnicowanych w sposobie bycia i w stosunku do "podopiecznych"), i ze strony żony tytułowego bohatera sztuki Kalmity, starzejącej się aktorki Narcyzy, która raz do roku odwiedza swego męża a po dziesięciu latach "zabiera" go, jak starą ale właśnie teraz potrzebną walizę ze strychu, do domu. Oryginalność i przewrotność sztuki polega m. in. na tym, że nie ludzie czekający na śmierć w domu starców ostatecznie przegrywają lecz ci, których postępowanie wykazuje wszelkie znamiona troski o nich. Okaże się, że mimo fizycznej bliskości i wzajemnych powiązań te trzy światy - Narcyzy Kalmitowej, "chłopców" i opiekujących się nimi sióstr zakonnych - nie mają żadnych punktów stycznych, są wobec siebie izolowane.
Grochowiak nie pisał oczywiście traktatu socjologicznego o problemach starości. Sztuka zmusza jednak do przemyśleń tych problemów. A już od jej kształtu scenicznego i wykonawców zależało, w jakim kontekście i wymiarze odbywa się w nas ten "ciąg dalszy".
Widowisko telewizyjne sięgnęło chyba do głębszych złoży utworu. Wanda Laskowska odczytała - wydaje się - "Chłopców" jako tragigroteskę. Rozjaśnia wiele partii sztuki, wykorzystuje preteksty różnicowania jej klimatu, nastroju, barwy. Ale to "rozjaśnianie" niekiedy zaciemnia sprawy najważniejsze, najgłębiej i najwstydliwiej ukrywane, które jednak winny upomnieć się o jakiś wyraz sceniczny.
Chyba tylko Tadeusz Fijewski (Kalmita) oraz Zofia Małynicz (Siostra Przełożona) sygnalizują widowni te głębsze pokłady. Zawsze duża radością jest oglądanie na scenie Justyny Kreczmarowej, z kreowanych przez nią postaci emanuje jakaś mądra i wyrozumiała czułość, ale te właśnie cechy jej osobowości artystycznej zmieniły nieco postać Narcyzy a więc i charakter konfliktu. Autorskie założenie o tłamszonej przez opiekunowi aktywności demonstrują w sposób interesująco zróżnicowany Władysław Hańcza (Pożarski), Leon Pietraszkiewicz (Jo-jo), Henryk Bąk (Smarkul) i Tadeusz Białoszczyński (Profesor). Siostrą Marią o tyranizujących zadatkach jest Alicja Pawlicka, trafnie wystylizowaną Hrabinę de Profundis gra Maria Żabczyńska, Wiktorynę - Jolanta Czaplińska.