Irlandzki spleen
Choć wysiedziane fotele przypominają o częstokroć ponadnormatywnej długości spektakli granych na Scenie Kameralnej Starego Teatru w Krakowie, prawdą jest także, że długość nie zawsze przechodzi w jakość. Niestety, inscenizacja "Przekładów" Briana Friela adresowana została do widzów obdarzonych anielską cierpliwością i dobrą wolą w odczytywaniu intencji realizatorów. Ci, owszem, mogą w jej niespiesznym rytmie odnaleźć pewien urok.
Katarzyna Deszcz już po raz drugi zmierzyła się ze sztuką irlandzkiego pisarza, który w swoich dramatach próbuje oddać klimat prowincjonalnej Irlandii ubiegłego wieku, z jej archaiczną kulturą skazaną na zagładę przez ekspansywnego sąsiada. Rozpaczliwy bunt i pragmatyczne godzenie się z losem wyznaczają bieguny tego świata, odmalowanego z miłością i przywiązaniem do konkretu. "Przekłady" opowiadają o dokonanym bezkrwawo, bo w języku, podboju irlandzkich ziem przez angielskich kolonizatorów, którzy przyjeżdżają z misją przemianowania lokalnych nazw zgodnie z oficjalną terminologią i ortografią monarchii.
Spektakl zrealizowany został - można powiedzieć - "po bożemu". Drewniane schody i stołki oraz pseudokamienna brama przywołują klimat zapadłej wioski. Także w kostiumach nie ma niespodzianek - siermiężne stroje wieśniaków i szamerowane mundury żołnierzy. Jednostajne światło kieruje uwagę na aktorów. Z małymi wyjątkami - w scenie miłosnej między Maire (Sonia Bohosiewicz) i porucznikiem Yollandem (Maciej Luśnia) w półmroku grzmi muzyka, a głosy aktorów dobiegają z głośników. To dosyć nachalne zwrócenie uwagi, że oto znajdujemy się w przełomowym momencie akcji. Po chwili wszystko wraca do normy. Wszystko - oprócz kamiennych odrzwi, które w ciągu trzech godzin z tajemniczych przyczyn wędrują z lewej na prawą stronę sceny...
Nie do końca powiodło się ożywienie zaludniających scenę indywiduów i wycieniowanie łączących je relacji. Z tego zadania najlepiej wywiązali się Jerzy Grałek (Hugh) i Andrzej Hudziak (Jimmy Jack), także dlatego, że postaci dwóch oryginałów naszkicowane zostały najbardziej wyraziście. Pozostałym udaje się to raz lepiej, raz gorzej. W spektaklu zabrakło scalającej myśli; powstał "letni" obrazek sprzed wieku o walce Dawida z Goliatem, zakończonej - zgodnie z zasadą ziemskiego prawdopodobieństwa - zwycięstwem tego ostatniego.