Artykuły

Światło aktora

Czekałem na podobne przeżycie. Znów czekałem na to, by teatr, o którym wszyscy wokoło, nie wyłączając mnie samego, wypisują przy każdej okazji, że to muzeum, strupieszała, martwa instytucja, która już powiedziała to, co miała powiedzieć, zrewelował mi się jako coś żywego, aktualnego, potrzebnego, ludzkiego, twórczego dziś tak samo jak zawsze. Po cichu nigdy zresztą nie wierzyłem, aby teatr mógł stać się niepotrzebny tylko dlatego, że technicznie przerósł go film (którego kryzys teraz z kolei sygnalizują z wszystkich stron; okazuje się, że zabiły go - pieniądze; Niemcy Zachodnie na przykład postanowiły teraz zmniejszyć kosztorys filmu o dwie trzecie). Znów czekałem na to, by któregoś dnia aktor, którego uważam za wartość najwyższą, ożywił przede mną teatr jako coś niezastąpionego, z własnym światłem, z własnym światem, jako coś, czego raison d'etre nie może ulec zachwianiu. I oto wczoraj doczekałem się. Oto wczoraj wieczorem teatr wyjaśnił mi coś, co czekało we mnie na wyjaśnienie, oświetlił mi postać, która czekała na światło, zbliżył, co w niej dalekie, uczłowieczył, co w niej monstrualne. Od dawna pasjonuje mnie, jak i połowę świata, człowiek, który zanurzył nasz wiek w morzu krwi, który jako stado baranów, pociągnął za sobą wielki naród, człowiek, o którym jego najbliżsi współpracownicy, ci których nie powieszono w Norymberdze, twierdzą dzisiaj, że urzekł ich, oślepił, że posiadał jakąś tajemnicę, której świat nigdy nie zrozumie, gdyż oni nie mogą jej wytłumaczyć, a on sam zabrał ją ze sobą do grobu w ów najpiękniejszy dla ludzkości kwietniowy poranek, kiedy spalono jego zwłoki w ogrodzie kancelarii Trzeciej Rzeszy, która miała przetrwać tysiąclecia. Wczoraj wieczorem aktor Tadeusz Łomnicki powiedział mi, kim był ów człowiek. Pokazał mi go, jak nikt przed nim.

W "Karierze Artura Ui" na przykładzie dziejów trustu jarzynowego Bertolt Brecht chciał pokazać dzieje partii hitlerowskiej. Choć rzecz pozostała w brulionie i w żadnym wypadku nie można jej zaliczyć do zwycięstw Brechta, grywana ona jest wszędzie z ogromnym powodzeniem, świat bowiem nie może się uwolnić od tego, w co wpędziły go dzieje partii narodowo-socjalistycznej, nie chce pamiętać, ale nie może zapomnieć. Od wieków zresztą świat fascynowali wielcy zbrodniarze, którym milionowe zbrodnie "przydają rumieńców" jak mówi Brecht, tłum przepada za historiami o tych wielkich zbrodniarzach, tłum, który tylko... zmienia miejsce. Albowiem tłum, który gromadzi się na widowni, jest to ten sam tłum, który w czas wielkich wydarzeń wypełnia place wznosząc okrzyki, lub stojąc w milczeniu. Nie ma wielkich bez tłumu, warunkują się nawzajem.

W notce zamieszczonej w programie ktoś z teatru wyjaśnia, iż realizatorzy usiłowali nadać wartości samoistnej tej historii trustu jarzynowego. Złudzenia! Złudzenia! Ciekaw jestem, czy choć jeden człowiek na sali myślał o... kalafiorach, a nie o głowach, które tak lubił ucinać pierwowzór Artura Ui. "Przeniesienie", używając terminologii Freuda, jest ubogie i bez zaplecza w ogóle nie dałoby się na to wszystko patrzeć. W dziejach gangu nie ma żadnej samoistności, tak że sztukę muszą ratować - aktorzy, którzy oczywiście nakładają sobie znane maski i kierują uwagę tam, gdzie chce - widownia. Patrząc na Artura Ui cały czas mówiłem sobie; Tak, taki właśnie mógł być ten człowiek, który w zbrodni otworzył nową erę, który w zbrodni prześcignął wszystko, co było przed nim i na trwałe zapisał się w pamięci ludzkiej. Jeśli tamten w lustrze natrafiał na inne odbicie, lustro kłamało, czytelność nawet dla niego samego okazała się, jak zwykle, zbyt trudna. Mówiono mi, że Erwin Axer zawoził Łomnickiego do Berlina, do "gniazda zbrodni" - "dobić zwierza w jego jaskini" - mówiły komunikaty wiosną 1945 roku - udostępnił mu ikonografię, filmy, ludzi, miejsca, klimat pierwowzoru Artura Ui Przyswajając sobie świat mimiki i migiki tamtego, Łomnicki wydobył jego duszę, ożywił mechanizm, ożywił wnętrze tamtego. Wiele miesięcy minęło od premiery, ale mechanizm wciąż działa, światło nadal lśni, nadal przeraża, aktor wciąż gra jak w natchnieniu.

Historia trustu jarzyn jako historia NSDAP; ile razy padało słowo kalafiory, wybuchałem śmiechem, lecz milkłem natychmiast, gdyż widownia tonęła w milczeniu i w grozie. Moja generacja pamięta wszystko, ale nie tylko moja generacja była na sali, obok siebie miałem istotę, której nie było na świecie, gdy Hitler objął premierostwo w rządzie niemieckim. Okazało się, że wszyscy pamiętali, wszyscy na sali wiedzieli, czuli, pamiętali, nawet ci, którym się zdawało, że nic nie wiedzą. Historia NSDAP zatruła powietrze XX wieku. Jarzyny były groteską, ale ta groteska wzmagała grozę wypadków dziejących się w tle. Z tejże groteski Łomnicki uczynił swój punkt wyjścia: być może, że i tutaj pokierował nim Axer, który może zwrócił mu uwagę na to, do jakiego stopnia Brecht był zafascynowany Chaplinem, bodaj każdy jego film kwitował nową sztuką; Arturo Ui swoje powstanie zawdzięczał właśnie Dyktatorowi. Zaaprobowawszy groteskę jako punkt wyjścia, Łomnicki raz włazi nawet pod łóżko, kiedy indziej w złości zaczyna gryźć kapelusz, choć biografowie Hitlera zwracają uwagę, iż mimo podobnych plotek, dyktator podczas swoich słynnych ataków szału nigdy się tak nie zachowywał. Łomnicki nie poprzestał jednakże na grotesce umownej, konwencjonalnej, taka groteska zabiłaby spektakl, byłaby nie do zniesienia. Nie do zniesienia w stosunku do postaci, w stosunku do historii, a wobec nas byłaby nawet obelgą: po scenie chodził człowiek, który w naszych oczach wymordował miliony ludzi, milionowe miasta wymazał na wieki i pozostawił je jako pojęcie geograficzne jedynie. Po scenie chodził bóg zbrodni. W kreacji Łomnickiego poprzez groteskę maski, ruchów, słownictwa czujemy postać groźną dlatego głównie, iż potwornie cierpi. Jest to postać słaba, tchórzliwa, nędzna, upokarzana i upokarzająca, trapiona swym niskim pochodzeniem - kto wie, czy to nie w tym niskim pochodzeniu należy szukać jej rasizmu i jej tęsknoty do nadczłowieczeństwa - lecz przede wszystkim cierpiąca. Albowiem kto zabija, jest zabijany, to prawo. Lokaj wskoczył na tron i lokaj jest przerażony tym skokiem własnym. Jest przerażony tronem, który zmusza go do odkryć, do dekretów, które mają jego własną miarę. Nędza tej miary niewidoczna z rana, staje się dlań widoczna już wieczorem lub w czasie bezsennej nocy. Nędza jego miary zmusza go do mnożenia zabójstw, a więc i do mnożenia cierpień własnych. W kreacji Łomnickiego jest to właśnie psychopata zanurzony w morzu cierpień. Bez cierpień postać ta nie budziłaby grozy, a bez grozy byłaby niczym nawet dla tych, którzy dla zysku wypełniają jego rozkazy. Dla zysku, ale i z lęku. Przyglądając się masce Łomnickiego raz po raz zadawałem sobie pytania; Co ona mi takiego mówi? Aż w pewnej chwili zrozumiałem: Ten człowiek już nie miał świadomości, kim był, co czynił, gdzie się znajdował, ale wszystko to miał wypisane w twarzy, w masce... Groteskowość maski była wyrazem cierpień, których tamten nie mógł opanować, warunkowało ją szaleństwo. Ta groteskowa maska dlatego budziła taką grozę, iż czuło się pod nią szaleństwo.

Rynsztunek intelektualny i psychologiczny tej postaci był mistrzowski. Sam rynsztunek byłby niczym, gdyby Łomnicki nie umiał zmieniać, i to natychmiast, wszystkiego, co było myślą, koncepcją, w mięśnie i nerwy. Aktor dał kreację, która zdarza się raz na lata cale. Była to jego własna kreacja i nie tylko jego własna w tym sensie, w jakim nigdy jest nie tylko nasze to, co robimy. W tej kreacji czuło się Erwina Axera, jego zrozumienie aktora, czuło się w niej również to wszystko, cośmy my wszyscy przeżyli w ciągu ostatnich trzydziestu lat. Mieścił się w niej nie tylko Brecht, ale i nasze książki okupacyjne. Nie tylko Bronx, ale i nasze zburzone, spalone ulice pełna niezwykłego życia podczas okupacji. Tkwiła w tej kreacji suma doświadczeń generacji, która po szczęśliwym dziewiętnastowiecznym niemal dzieciństwie weszła potem prosto w paszczę hitleryzmu, prosto w dżunglę dwudziestego wieku. (Nie czuło się w niej tylko naszych dzisiejszych dzikusów, którzy z kolei na swoją sumę, na swoją rolę będą teraz musieli poczekać dalsze dwadzieścia lat, aż urośnie nowa góra doświadczeń i aż ta nowa góra otrzyma kształt, którego ciągle jej brak). Tadeusz Łomnicki wyciągnął los. Gdyby aktor miał jeszcze odrobinę więcej sił, otrzymalibyśmy kreację numer jeden w skali świata, choć wtedy byłby może mniej prawdziwy, nie powinien bowiem być silny, powinien był być właśnie słaby: biografowie Hitlera i tak nie mogą się nadziwić, skąd on czerpał siły; piszą że był to człowiek niezorganizowany, bałaganiarski, cierpiący na chroniczną bezsenność, na dolegliwości żołądkowe, jarosz nie uznający alkoholu, hipochondryk, choleryk - słabeusz. Słabnący chwilami aktor był więc bliższy oryginału.

Ściana. Tydzień temu przytoczyłem rozmowę z aktorem N., który mówił mi, że teatr dzisiaj jest martwy, że działa w konwencji martwej. Największe odkrycia padają właśnie wówczas, gdy wszyscy czynią podobne stwierdzenia, a na placu pozostają fanatycy, którzy nie chcą się ugiąć. Nosem o ścianę uderzają ci, których zdemoralizowało powodzenie. Nie, nie może być martwa sztuka, jeśli trafiają się podobne kreacje. Całą noc śniłem o tym spektaklu. Wróciłem z teatru rozbity i - zakochany.

Data publikacji artykułu nieznana.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji