Artykuły

Lekcja znakomitego aktorstwa w Teatrze w Oknie

Teatr w Oknie już na etapie pomysłu był czymś wyjątkowym - maleńka przestrzeń w ścisłym centrum miasta, tuż obok fontanny Neptuna i dziesiątek knajp, nakierowana na kulturalne działania bez najmniejszych konotacji komercyjnych - o prezentowanym na Długiej spektaklu "Słów, które uleciały w świat, nie można już łapać za skrzydła" pisze Jarosław Kowal na portalu GdańskTown.pl.

Kiedy usłyszałem o tej inicjatywie obawiałem się, że nie rzuci wyzwania intelektualnego i wpasuje się w lekką i przyjemną atmosferę otoczenia. We wtorek kolejny raz dobitnie przekonałem się, że twórcy programu teatru nie idą na kompromisy.

Na spektakl "Słów, które uleciały w świat, nie można już łapać za skrzydła" można przyjść "z ulicy" tylko w wypadku ogromnych pokładów otwartości. Jeżeli robicie się czerwoni kiedy ktoś głośno wymawia słowa określające genitalia albo bulwersuje was przeklinanie to lepiej przejść się kawałek dalej do teatru Wybrzeże. Bezpruderyjna narracja docierała do momentów, kiedy już czułem jak cała posypie się w bezsensownej wulgarności. Paweł Orzeł (autor scenariusza) zdaje się jednak świadomie podpuszczać widza i w takich momentach przechyla szalę na rzecz świetnych eschatologicznych dialogów. Nie ma krzty tandetnego egzystencjalnego biadolenia, a z drugiej strony nie robi się duszno on siłowego przeintelektualizowania.

Pozwalając sobie na drobną achronologiczność wydarzeń cofnę się jeszcze do momentu kiedy wraz z kilkoma innymi osobami czekałem przed drzwiami teatru. Podszedł do nas punk w zaawansowanym wieku i po krótkiej rozmowie zdradził, że zbiera na "flaszeczkę". W odpowiedzi (nie mojej) usłyszał "my tu przyszliśmy na prawdziwych artystów", to mi wystarczyło do uprzedzenia się, a wręcz poczułem się zniechęcony do uczestniczenia w jednym wydarzeniu z kimś tak górnolotnie traktującym słowo "artysta". Co ciekawe ów punk, którym był Patyczak - znany jako głos i gitara jednoosobowego projektu Brudne Dzieci Sida - nie zraził się chamstwem rozmówce i rzucił tylko "my też jesteśmy prawdziwymi artystami z ulicy". Po co o tym piszę? Bo wydawało mi się, że to najszczerszy moment tego wieczoru. Niespinający się i nieoderwani od rzeczywistości aktorzy to nadal rzadkość. "Pewnie będą tępo gapić się ponad twarze widzów i wyrecytują całość niczym inwokację" - nawet taką obawę zdążyłem w myślach wyprodukować.

Zaczęło się nietypowo bo od wizualnej projekcji, która wyznaczała tempo całego wydarzenia i towarzyszyła "żywym" dialogom do samego końca. Z ekranu przemawiały szczere myśli postaci granej przez Aurelię Sobczak, osobiste i traumatyczne przeżycia, które opowiadała publiczności wyłączając z dostępu do nich swojego przyjaciela (granego przez Jana Kozaczuka). Nie będę zdradzał szczegółów fabuły, warto ją poznać samodzielnie. W bardzo ogólnym skrócie: obydwie (i jedyne) odgrywane osoby tracą kogoś bardzo bliskiego, kto jednak wprowadzał w ich życie chaos i ciągłą niepewność. Sytuacja trwała na tyle długo, że w nowym stanie konieczne jest gruntowne przeorganizowanie całego życia i właśnie te zmagania z samym sobą i ze sobą wzajemnie są sednem całej fabuły. Trudno zagrać coś tak obnażającego stojąc metr od widzów, ale Aurelia i Jan odkrywają swoje drugie jaźnie jakby cała ta historia była faktycznym zapisem ich prywatnych przeżyć. Takim aktorstwem można by obdarować całą obsadę któregoś drewnianego serialu telewizyjnego. Dawaliśmy się wciągać na tyle głęboko, że gdy Jan wybuchał krzykiem to cały pierwszy rząd poderwał się z miejsc. Wcześniejsze uprzedzenie okazało się całkowicie na wyrost, a reżyserowana przez Kozaczuka sztuka jeszcze długo będzie powracać do mnie w myślach.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji