W trójkącie archetypów
W końcu widzieliśmy kawał dobrego teatru. Premierowa publiczność była po prostu szczęśliwa
Do teatru nie przychodzi się po to, aby na niego wybrzydzać, a jednak - często teatr sam do wybrzydzania zmusza, do krzywienia się, markotnienia, rąk załamywania, wad wskazywania. Tym razem wszystko poszło świetnie i to się czuło, to niemal emanowało z widzów, rozradowanych, uśmiechniętych, w antrakcie gadających. Tak, sobotnia premiera "Dziadów" Adama Mickiewicza w reżyserii Krzysztofa Babickiego jest wielkim wydarzeniem, te "Dziady" to jedna z najlepszych inscenizacji, jakie się na lubelskiej scenie zdarzyły w ostatnich latach. Mniej wylewni określali to tak: nie mamy się czego wstydzić!
Po co nam dziś "Dziady"? Co "Dziady" mogą nam dzisiaj powiedzieć, jakie przesłanie przekazać, kiedy Afryka głoduje, w Afganistanie trwa wojna, a Polska - gdzie wolność współigra z kapitałem - wchodzi do Unii Europejskiej? Kiedy Moskal już nie taki groźny? Czy "Dziady" cokolwiek wyjaśnią nam ze scen, które widzieliśmy 11 września, widzieliśmy podobnie jak niemal wszyscy mieszkańcy planety Ziemi, co czyni nas uczestnikami jednej społeczności globalnej?
Reżyser Krzysztof Babicki w ogóle nie próbował z Mickiewiczowskiego tekstu wyrzeźbić jakiejś teatralnej pocztówki tak rozumianego naszego dnia dzisiejszego. Raczej - i w tym tkwi jądro tego sukcesu - szukał w "Dziadach" pokładów tego, co ponadczasowe, uniwersalne, a przez to właśnie aktualne, ludzkie, mogące nas dotyczyć i dotykać. Idzie o dramat jednostki, egzystencji rozdzieranej między pragnieniami osobistymi a powinnościami obywatelskimi, a więc - między naturą a kulturą, idzie o zło, o naturę władzy, a także - o siłę wiary i wiary w siłę... Wszystko to tu jest, ale zaskakująco dobrze uporządkowane, a nad tym wszystkim góruje pytanie o tajemnicę istnienia, o tajemnicę tego, co niesie nam los, której żadne mędrca szkiełko i oko nie przeniknie. Dlatego spektakl spina postać Guślarza (Paweł Sanakiewicz), swoistego świadka tajemnicy. Zaś w swej, nazwijmy to warstwie fabularnej, zdarzenia rozgrywają się w trójkącie osobowości: Gustawa-Konrada (Jacek Król), Księdza Piotra (Andrzej Golejewski) i Senatora (Ignacy Gogolewski), w trójkącie trzech człowieczych archetypów.
Jacek Król, który na lubelskiej scenie pokazał się pierwszy raz, zadziwił publiczność. Należy o tej roli mówić w kategoriach kreacji, albowiem nawiązuje ona dialog z innymi sławnymi kreacjami aktorskimi. To aktor mocny, soczysty, wyrazisty, energetyczny, o znakomitym warsztacie. Andrzej Golejewski potwierdził siłę swego aktorstwa. Ignacy Gogolewski dał postaci Senatora rys trochę kabaretowo-pijacki, ale z jakąż przyjemnością się to ogląda...
Wymieniamy te trzy role, ale w istocie słowa uznania należą się całemu zespołowi teatru, który bierze udział w spektaklu; widz bez trudu dostrzeże wielość perełek drugiego a nawet trzeciego planu. Klarowność opracowania tekstu i podania go na scenie świetnie wsparta jest klarownością scenografii i - co trzeba podkreślić - światła, grającego w tych "Dziadach" specjalną rolę, a także - delikatnością muzyki. Sceny komponowane są w obrazy, płynnie przechodzące jedne w drugie. Te ożywiane plastyczne kadry tworzą tkankę lubelskich "Dziadów", które gorąco polecamy.