Artykuły

Poeta Różycki nie chce wychodzić na scenę

Choć poeta Tomasz Różycki pojawia się w teatralnej adaptacji "Dwunastu stacji", to jest to obecność wyłącznie we fragmentach filmowych. - I dobrze, bo wychodzenia na scenę za każdym razem, gdy spektakl jest grany, bym nie wytrzymał - przyznaje.

W piątek w Teatrze im. Jana Kochanowskiego odbyła się premiera "Dwunastu stacji". Utwór ten to epicki poemat, za który Różycki był nominowany do literackiej Nagrody Nike oraz otrzymał Nagrodę Kościelskich.

W tym sezonie widowisko będzie można jeszcze zobaczyć w sobotę i w niedzielę. Początek o godz. 19. Bilety po 34 i 21 zł. Kolejna okazja, by zobaczyć spektakl na deskach "Kochanowskiego", dopiero po wakacjach.

Rozmowa z Tomaszem Różyckim

Piotr Guzik: Jest pan jednym z bohaterów teatralnej inscenizacji "Dwunastu stacji".

Tomasz Różycki: - Bohater to za dużo powiedziane. Jestem raczej kimś, kto wprowadza w tę historię. Tekst oryginału jest bardzo literacki i przez to pewnie bardzo trudny do przeniesienia na scenę. Stąd też pomysł Mikołaja Grabowskiego, reżysera widowiska, by to autor wprowadził bohaterów i widzów do spektaklu.

Nie pojawia się pan jednak na scenie.

- Jestem obecny w częściach filmowych przygotowanych wcześniej na potrzeby tego spektaklu. Na scenie na szczęście mnie nie będzie. Nie jestem aktorem i nie nadaję się do takich rzeczy. Stres, który by temu towarzyszył, gdybym musiał występować za każdym razem, gdy widowisko jest grane, byłby dla mnie nie do zniesienia. Po prostu bym tego nie wytrzymał.

Już sam występ przed kamerami wystarczy. Kiedy słyszę swój nagrany głos i widzę siebie nagranego, to mam kryzys tożsamości. Uświadamiam sobie, że ludzie właśnie tak mnie widzą i tak mnie słyszą. Każdy z nas nosi w sobie jakiś obraz samego siebie. W takich sytuacjach jest on jednak brutalnie weryfikowany przez kamerę, która jest przecież w miarę obiektywna. Myślę, że są osoby psychicznie i charakterologicznie bardziej predysponowane do występów przed kamerą.

Co nie zmienia faktu, że była to dla mnie bardzo ciekawa przygoda. Jestem wdzięczny za to doświadczenie, bo nauczyło mnie czegoś nowego. Ale drugi raz, jeśli kiedyś się coś podobnego miałoby przytrafić, będę już mocno myślał, czy to dla mnie.

Mariaż teatru z filmem, jaki mamy w "Dwunastu stacjach", jest trafnym połączeniem?

- Mnie się on podobał, ponieważ te sekwencje same w sobie mają urok, który zwyczajnie do mnie przemawia. Gdy uczestniczyłem w nagraniach, nie wiedziałem właściwie, co z tego wyniknie, jak to będzie wyglądać. Gdy miałem okazję obejrzeć ich finalną wersję, byłem pod dużym wrażeniem. Zaś ich połączenie z tym, co dzieje się na scenie, choć trudne, to okazało się możliwe, i ostateczny efekt bardzo mi przypadł do gustu. To jest po prostu doskonała praca reżysera i całej ekipy.

Miał pan obawy o to, jak Mikołaj Grabowski przeniesie pański utwór na scenę?

- Ten tekst ma już swoje lata i żyje już własnym życiem. Owszem, nadal jest on dla mnie ważny, ponieważ odnoszę się w nim do wielu istotnych dla mnie kwestii i spraw, ale siłą rzeczy podlega licznym interpretacjom.

Trzeba również mieć świadomość, że samo przełożenie literatury na język teatru tak modyfikuje dzieło, że w praktyce uzyskujemy nową jakość. I podoba mi się to, co uzyskał Mikołaj Grabowski. Uważam, że to wybitne przedstawienie.

Przede wszystkim jako autor czuję się wyróżniony, że ten wybitny reżyser chciał pracować nad moim tekstem. Jest on dla mnie mistrzem, który świetnie potrafi przekładać takie skomplikowane utwory na scenę, reżyserem, który jak nikt czuje literaturę i ma do niej szacunek. Jestem od lat jego fanem. Wspaniałe są jego adaptacje Gombrowicza, Kitowicza, Mickiewicza, to wielka literatura. To jak Grabowski do tekstu podszedł, co wybrał, co zostawił, jakie wątki wyróżnił i uwypuklił, a które zepchnął na dalszy plan, budzi mój podziw. Nieraz podczas spotkań z czytelnikami osoby czytające fragmenty "Dwunastu stacji" wybierają fragmenty śmieszne. Tutaj chyba poważnych momentów jest więcej, co pewnie może być zaskakujące.

Nie jest to pierwsza inscenizacja "Dwunastu stacji".

- Wcześniej na scenę przeniesiono ten utwór w krakowskim Teatrze Starym za sprawą czeskiej reżyserki Evy Rysovej, autorem adaptacji był Mateusz Pakuła. Widziałem to przedstawienie i też mi się podobało. Między wersją krakowską i opolską są jednak pewne różnice. I dobrze, ktoś pewnie to zauważy i porówna. Po prostu trudno jest przełożyć język poematu na scenę. A tymczasem ja już swoje zrobiłem, napisałem tekst, a teraz tylko patrzę na to, co się dzieje z nim dalej i jak go interpretują inni twórcy.

Język, którym napisałem "Dwanaście stacji", nie zawsze pasuje do teatru, do dialogów, to, co się dzieje, jest chwilami nierealistyczne, ale umówmy się, teatr jest sam w sobie nierealistyczny, sam w sobie jest jakąś umówioną konwencją, sam w sobie jest sztuczny. A ja nie pisałem tego do teatru. Gdybym pisał sztukę, to robiłbym to w zupełnie inny sposób. Napisałem poemat, rzecz do czytania.

Zdarzyło się panu kiedyś napisać utwór typowo sceniczny?

- Kiedyś, w szkole, pod ławką. To sztuka w stylu teatru absurdu. Ale musiałbym być naprawdę mocno nietrzeźwy, żeby się zdecydować na publikowanie tego kiedykolwiek bez jakichś poprawek.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji