Artykuły

Ziarno i plon

Wiadomość, że Telewizja Warszawska wstawiła do programu "Czekając na Godota" Becketta, może być odskocznią dla bardziej ogólnych rozważań o losie sztuk teatralnych. Ten los bywa podobny do rzeki wąziutkiej przy swoim źródle i coraz szerszej w miarę biegu. Tak właśnie bywa z dziełami nabierającymi rezonansu w miarą upływającego czasu.

Początki zainteresowania się twórczością Becketta były przecież skromne. Zaczęło się od teatrów eksperymentalnych dla garści znawców, potem sztuki jego weszły na sceny trochę większe, ale jeszcze kameralne, wreszcie można było grać dla wielkich widowni. Ten cykl rozwojowy wydaje się tak naturalny jak hodowla drzewostanu od ziarna poprzez szkółkę z sadzonkami do zadrzewienia obszarów. Toteż nie lekceważmy ziarna i wartkiego źródła, bo i z rzeką szeroko rozlewającą się bywa czasem różnie Może się zdarzyć, że z początku, zdawałoby się, imponująca, zniknie w piaskach pustyni.

Jak zaś mocny twórczy nurt, z razu mało dostrzegalny, nagle po latach milczenia daje o sobie znać w skali rezonansu przedtem niespodziewanego, niech posłuży za przykład "Ulisses" Joyce'a a ściślej zainteresowanie nim w naszym kraju. W Polsce międzywojennej czytywało to dzieło wąskie grono smakoszów literackich. Dostępne było tylko poprzez oryginał i takie przekłady jak francuski. I oto ta książka, uchodząca za bardzo trudną, wydana w zeszłym roku w polskim przekładzie Macieja Słomczyńskiego rozeszła się natychmiast w 40.000 egzemplarzy. Ścigano się o nią do księgarni, tak że nie byłby chyba pudłem edytorskim nakład nawet masowy. Na przeróbkę sceniczną tej powieści w Gdańsku niecierpliwi przepłacają za bilety u "koników".

Oto dalszy krok. Jednym z przedstawień dyplomowych nowego rocznika absolwentów Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej jest właśnie też przeróbka "Ulissesa", jakby w przewidywaniu że inne teatry także pokuszą się o ten temat. Mniejsza z tym, czy właśnie grający na zmianą Leopolda Blooma Jerzy Bugajewicz i Piotr Garlicki, oraz podobnie dzielące się rolą Molly Bloom Barbara Burska i Teresa Nawrot wystąpią kiedyś na wielkich salach w tej sztuce. Rocznik i tak poniesie po całej Polsce zainteresowanie tematem ze strony przyszłych mistrzów sceny.

Podobnie jak z dojrzetmmem naszej sceny i naszej publiczności do ciekawych, a nie od razu torujących sobie drogę dzieł obcych, bywa także z twórczością rodzimą. Któżby przed 50 laty pomyślał, że skazane wówczas na teatrzyki studenckie i eksperymentalne albo zwyczajnie butwiejące w rękopisach dramaty Witkacego kiedyś zabłysną na wielkich salach wśród niekłamanego powodzenia?

Jeszcze większy, bo 60-letni dystans dzieli nas od czasu, gdy sztuki Tadeusza Micińskiego znajdowały zrozumienie, u ludzi, których można by policzyć na palcach jednej ręki; by teraz być wydarzeniami sezonów, jak "Bazylissa Teofanu" w Poznaniu, a potem "Termopile polskie" w Gdańsku w opracowaniu Stanisława Hebanowskiego i reżyserii Marka Okopińskiego.

Bezpośrednio jestem pod wrażeniem podobnego efektu w Warszawie z "Turoniem" Żeromskiego, zagranym w Teatrze Ludowym w reżyserii Romana Kłosowskiego i scenografii Andrzeja Sadowskiego. Wprawdzie Żeromski nie mógł się skarżyć na brak zrozumienia za żyda i docenia go potomność, ale właśnie ta jego sztuka spotykała się z największymi oporami przy realizacji, mimo że jest najbardziej widowiskowa z jego wszystkich dzieł.

Z jego sztuk po wojnie teatry najczęściej realizowały "Sułkowskiego" i "Przepióreczkę" (tę z wyraźną przerwą w latach 1948-1955). "Przedwiośnie" służyło jako materiał do adaptacji, sięgano do teki pośmiertnej. Na trudności realizacyjne napotykała "Róża", lecz je pokonywano ku pożytkowi społeczno-wychowawczemu. Natomiast od "Turonia" jakby stroniono, mimo że myśl wyrażona w tym utworze na temat roku 1846 w Galicji jest znacznie pogłębiona w zestawieniu ze szkicowym potraktowaniem Szeli w tak często grywanym "Weselu" Wyspiańskiego, a także w porównaniu z egzaltowaną bohateryzacją jakiej dokonał Bruno Jasieński w stosunku do tego bądź co bądź agenta władz austriackich, sowicie przez nich później wynagrodzonego i uorderowanego.

Stefan Żeromski bowiem czyni uosobieniem nadziei rewolucyjno-powstańczych bynajmniej nie "szlacheckiego rewolucjonistę" Huberta Olbromskiego (granego w Teatrze Ludowym przez Ryszarda Bacciarellego), ani krwawego mściciela krzywd społecznych Szelę (granego przez Emila Karewicza), lecz Jana Chudego, wiejskiego plebejusza, który potrafi widzieć i wyciągać wnioski. Gra go sugestywnie Tomasz Zaliwski w przedstawieniu, którego ozdobą są Danuta Nagórna w roli damy przerażonej powstaniem i Ewa Wiśniewska w roli Egerii powstańców.

Wprowadzałbym w błąd mówiąc, że żaden z teatrów od lat nie sięgał po to dzieło. Ostatni uczynił to ku swej chwale Teatr im. Żeromskiego w Kielcach. Ale rezonans warszawski jest rezonansem większym, nikogo nie obrażając.

Oczywista nie każda sztuka działająca na zasadzie jakby spóźnionego zapłonu ma szansę na wypał po latach, jak nie każde ziarno daje owoc. Ale gdybyśmy zaprzestali rzucać ziarna w glebę, byłby koniec, wszelkich plonów.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji