Artykuły

Z samego teatru ciężko wyżyć

- Jeśli chodzi o ten zawód, to jest fantastyczny, cudowny, inspirujący, ale jeżeli człowiek nie ma charyzmy, a nie ma się na to wpływ, to potrafi być bardzo frustrujący i dołujący - mówi aktorka AGNIESZKA WARCHULSKA.

Aktorka opowiada nam o swoim powrocie na ekrany po długiej przerwie i o tym, jak wyglądało jej życie, gdy grała tylko w teatrze.Serca widzów zdobyła dzięki rolom w takich serialach jak "Miasteczko", "Na dobre i na złe" i "M jak miłość". A potem znikła, by zając się opieką nad dziećmi. Choć przyznaje, że unika grania z ukochanym Przemysławem Sadowskim (37 l.), jesienią pojawi się z nim na ekranie w nowej produkcji Polsatu "Na krawędzi".

Wraca pani na ekrany. Tęskniła pani za graniem?

- Oczywiście, że tęskniłam, ale perypetie życiowe są takie, a nie inne. I czasem nic się na to nie poradzi, że się nie gra w telewizji. Miałam operację kolana, bo miałam wypadek na nartach. Potem byłam w ciąży, więc nie miałam na to wpływu, że nie grałam. Życie się tak potoczyło, że nie miałam na to czasu i fizycznej możliwości.

Ale chyba dostawała pani cały czas jakieś propozycje?

- Nie, bo jak miałabym grać, chodząc o kulach albo z brzuchem?

Zdecydowała się pani na długi urlop macierzyński...

- Ja wiem czy taki długi? Dziesięć miesięcy. Cały czas pracowałam w teatrze. Ta długa nieobecność była tylko na ekranie, bo cały czas gram bardzo dużo na deskach teatru. Szczerze mówiąc, nie mam poczucia, żeby mnie Bóg wie co ominęło. Nie miałam potrzeby, żeby szybko wracać.

Czyli woli pani pracę w teatrze?

- Nie dokonuję takich analiz, bo obie te rzeczy bardzo lubię robić: pracować przed kamerą i w teatrze. Każda z nich ma swoją specyfikę, bo przed kamerą jest większa adrenalina, a w teatrze człowiek się więcej uczy i ma przede wszystkim więcej czasu na sprawdzenie się w przeróżnych rzeczach. Które się potem zresztą często później wykorzystuje w tym pędzie, który jest na planie serialu.

Ponoć trudno wyżyć tylko z teatru. To prawda?

- Oczywiście, że tak. Niestety muszę się z panem zgodzić. Dlatego są jeszcze inne pola działalności aktorskiej...

Pani ukochany, który też jest aktorem, wspiera panią i doradza?

- Szczerze sobie o tym rozmawiamy, chodzimy na swoje premiery i jak mamy jakiś poważny problem w pracy, to o tym oczywiście rozmawiamy. Jednak staramy się nie przenosić tego życia zawodowego za drzwi domu, bo byśmy zwariowali. Staramy się też nie pracować razem. Serial "Na krawędzi" jest jednym z wyjątków, bo scenariusz jest taki dobry, że grzechem byłoby go odrzucić. Wiadomo, jest potrzebna jakaś higiena psychiczna, żeby odpocząć na chwilę od siebie. Zresztą mamy dwóch synów i to nas tak zajmuje, że nie mamy zbytnio czasu, by w domu rozmawiać o tym, co się dzieje na planie.

Macierzyństwo wywróciło pani życie do góry nogami?

- No tak, ale to się stało już sześć lat temu, kiedy urodziłam pierwszego syna. Teraz oczywiście nie jest łatwiej, a trudniej, bo jest ich dwóch. Teraz muszę myśleć o potrzebach dwójki dzieci, dwóch wspaniałych chłopaków. A każdy z nich chce co innego, bo jest między nimi dość duża różnica wieku, więc wywróciło to życie do góry nogami, ale nie wyobrażam sobie, żeby mogło być inaczej. Myślę, że to słynne zdanie Niny Andrycz, która powiedziała, że aktorki powinny rodzić role, a nie dzieci, jest bzdurą, bo bycie matką wpływa na aktorstwo! Oczywiście jest nam trudniej uprawiać ten zawód, przez względy organizacyjne, ale urodzenie dziecka otwiera takie przestrzenie, które ciężko jest sobie wyobrazić, jeśli się tego nie przeżyje.

Ponoć kobiety po urodzeniu dziecka odkrywają swoje nieznane dotychczas złoża kobiecości.

- Nie, wręcz przeciwnie. Po pierwszym i drugim porodzie nie czułam się zbyt kobieco, źle znosiłam ciążę i to nie był najpiękniejszy okres mojego życia...

Jakby pani synowie poszli w ślady rodziców i chcieli zostać aktorami, to poparłaby pani ten pomysł?

- Nie będę ani zachęcała, ani zniechęcała. Uważam, że po pierwsze każdy musi iść swoją drogą, popełniać swoje błędy i wyciągać z tego wnioski. Jeśli chodzi o ten zawód, to jest fantastyczny, cudowny, inspirujący, ale jeżeli człowiek nie ma charyzmy, a nie ma się na to wpływ, to potrafi być bardzo frustrujący i dołujący. A dla mężczyzn jest jeszcze trudniejszy niż dla kobiet. My na przykład mamy dzieci. Mężczyźni też je oczywiście mają, ale to my je rodzimy i inaczej możemy skupić swoją uwagę, jak w zawodzie nie idzie. A dla facetów takie porażki są dużo bardziej frustrujące.

No a jak pani telefon milczy, to nie załamuje się pani?

- Staram się, chociaż nie jest to łatwe. Nie należę do osób, które twierdzą, że nie muszą grać, bo wiadomo przecież, że człowiek po to się decyduje na uprawianie tego zawodu, żeby go uprawiać, być najlepszym i pracować z najlepszymi. Moja kariera aktorska to jest taka sinusoida. Poznałam momenty bardzo fajne i takie, kiedy się nic nie działo. Ale myślę, że są większe nieszczęścia w życiu niż niedzwoniący do aktora telefon.

Decyzja o odejściu z "M jak miłość" była trudna?

- To nie była moja decyzja. To była decyzja producentów, więc może dla nich była trudna. Chociaż patrząc na to, że jednak ze mnie zrezygnowali, to chyba nie. Nie mam pojęcia (śmiech).

Gdzie chciałaby pani jeszcze zagrać?

- Nie marzę o rolach, marzę o współpracy i o tym, żeby pracować z najlepszymi reżyserami.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji