Artykuły

Kazanie do ryb

- Widzę wielkość i czystość tej postaci, a jednocześnie mam poczucie, że się we mnie tym Popiełuszką strzela. Że on został zawłaszczony jako broń w wojnie, której nie chcę prowadzić - mówi dramatopisarka Małgorzata Sikorska-Miszczuk, autorka m.in. sztuki o ks. Jerzym Popiełuszce.

W przedstawieniu "III Furie", którego tekst pisałaś z Sylwią Chutnik i Magdą Fertacz, występuje postać utopionego księdza niemowy, wygłaszającego kazanie w rzece. Czy to nie zapowiedź twojego "Popiełuszki"? - To jest Popiełuszko. W "Furiach" nazywa się Popiel i nie mówi, bo w czasie tortur zmiażdżono mu język. Ten fragment napisała Magda Fertacz, a dorzucenie postaci księdza zaproponował w trakcie prób Marcin Liber. Jej fraza "W Wiśle miałem swoje ostatnie kazanie" wydała mi się genialna, niesamowicie mnie uruchomiła i pomyślałam, że nie powinna przepaść jako jeszcze jeden pomysł z naszego przedstawienia.

Wizja podwodnego świata chodziła za mną i kiedy Paweł Sztarbowski zaproponował mi napisanie sztuki o Popiełuszce, naprawdę chciałam się dowiedzieć, jakie ryby i rośliny żyją w zalewie pod Włocławkiem, jaka była temperatura wody wtedy w październiku, mało tego, razem z Pawłem zastanawialiśmy się nawet, czy nie napisać do Instytutu Gospodarki Wodnej. Potem zajął mnie bardziej dylemat, o czym ma być całość, i przestałam rozmyślać o rybach, cały czas jednak wiedziałam, że najważniejsze będzie kazanie. Chciałam, by Popiełuszko skierował je do kogoś innego niż do tej pory, i żeby nie było w nim mowy o ojczyźnie i wielkich sprawach, tylko o matce. To miał być powrót do spraw pierwszych, najistotniejszych i głębokich, poza religią. Nie wykoncypowałam sobie tego, po prostu nie mogło być inaczej.

Bo akurat z Kościołem jest w tej sztuce pewien kłopot.

- Tak, i to właśnie było organizującą dla mnie sprawą. Mnóstwo czasu zajęło mi czytanie materiałów dotyczących księdza Popiełuszki, a jest ich bardzo dużo: biografie, notatki prasowe, sprawozdania z procesu i ekshumacji, aż do opisów pobierania na relikwie kostek z nadgarstka. Zadawałam sobie przy tym podstawowe pytanie: o czym właściwie piszę, jaką postacią jest dla mnie ten bohater? Poczułam, że istnieje we mnie pewien rodzaj rozdwojenia. Widzę wielkość i czystość tej postaci, a jednocześnie mam poczucie, że się we mnie tym Popiełuszką strzela. Że on został zawłaszczony jako broń w wojnie, której nie chcę prowadzić; że jego śmierć służy do dyscyplinowania mnie, na co reaguję natychmiastową niechęcią. "To mnie nie obchodzi", myślę sobie, nie interesuje mnie ten gość, to amunicja wymierzona we mnie, a trudno, by ofiara lubiła amunicję. Jeśli jednak przyjmiemy, że Popiełuszko nie jest "czyjś", że jest wspólnym dobrem narodowym - to zmienia postać rzeczy. Jego wiara jako katolika była czysta i bezgraniczna, a jednocześnie źródłem jego mocy stała się wielka energia ludzka, czyli karnawał Solidarności. To wtedy z księdza jednego z wielu (co samo w sobie nie jest niczym złym) powstał bohater, czyli ktoś, jak to mówią Amerykanie, większy niż życie. Po tym, jak połączył się z tą energią, stał się jej naturalnym medium, przekaźnikiem. I kiedy po wprowadzeniu stanu wojennego inni musieli się od niej niejako odłączyć, on się nie odłączył, dla niego ambona dalej była miejscem głoszenia wielkiej odezwy w obronie wolności, godności i prawdy. To oczywiste, że uprawiał w ten sposób politykę. Opowiadał głośno, ilu jest internowanych, za co siedzą, co to oznacza, konkretnie, z nazwiskami. Dzisiaj Kościół próbuje czasem utrzymywać, że Popiełuszko głosił tylko miłość bliźniego, widocznie samo hasło "polityki z ambony" niebezpiecznie kojarzy się z sytuacją, która u tylu osób budzi sprzeciw: z nawoływaniem do popierania poszczególnych partii, z ksenofobią i hasłami dalekimi od retoryki miłości między ludźmi. W tym sensie Popiełuszko jest nadal niewygodny dla samego Kościoła, właśnie jako polityk. Ale to jeszcze drobiazg, małe piwo...

Dochodzi do tego kwestia wezwania na przesłuchanie.

- Właśnie, historia mało znana, bo rzadko podkreślana i właściwie interpretowana, chociaż można o niej przeczytać w każdej książce o Popiełuszce, nawet takiej, jaką Axel Springer dorzuca za dziewięć dziewięćdziesiąt do pisma "Fakt". Ksiądz Jerzy organizował msze za ojczyznę i coraz bardziej grał władzy na nosie. Zawodziły kolejne zakulisowe próby opanowania tej sytuacji i stanął problem formalnego postawienia mu zarzutów o łamanie prawa ustanowionego przez dekret o stanie wojennym. Powstała najzwyklejsza kwestia dostarczenia mu wezwania na przesłuchanie. Niby drobiazg, ale wezwanie musiało być przyjęte osobiście, takie były zasady gry, a państwo musiało się stosować do własnych zasad. W tym złamanym, skompromitowanym kraju to były resztki prawa. Zresztą i dziś, kiedy ściga nas na przykład Urząd Skarbowy, też musi poczekać, aż sami odbierzemy kopertę. Ksiądz jako kapelan Huty Warszawa był chroniony przez hutników, nie dopuszczano do niego listonoszy, a kiedy próbowano wręczyć wezwanie przez kurię, kuria odmawiała jego przyjęcia. Mogło tak trwać jeszcze długo. I oto Kościół, ni z tego, ni z owego, podjął się roli listonosza. Przyjął i przekazał Popiełuszce wezwanie jako ojciec i matka w jednym. Konsekwencje tego czynu były dalekosiężne. Bo skoro ksiądz już przyjął, nie mógł się nie stawić, musiał być zresztą posłuszny hierarchii kościelnej, a skoro się stawił, zmienił się jego status. Oficjalnie zostały mu postawione zarzuty, stał się podejrzanym. Od tego momentu można go już było nękać. Zaczęły się ukazywać plugawe artykuły rzecznika rządu Urbana i innych w stylu "Garsoniera księdza Jerzego", różne insynuacje, nurzanie w błocie. To był też sygnał, że Popiełuszko przestał być nietykalny, że Kościół za nim nie stoi murem. Od tego momentu w grudniu do jego uprowadzenia w październiku minęło dziesięć miesięcy, podczas których ksiądz nieustannie powtarzał, że umrze i że jest gotowy na śmierć. Myślę nawet, że podświadomie pragnął męczeństwa. Cały czas robił to, co robił wcześniej, czyli odprawiał msze za ojczyznę. W Bydgoszczy już nie wygłosił kazania, choć ludzie na nie czekali, bo tamtejszy proboszcz został uprzedzony przez SB, by nic takiego nie miało miejsca. Odkąd to jednak SB może dyktować proboszczowi takie rzeczy? Popiełuszko nie dawał do zrozumienia, że został przez Kościół zdradzony czy zawiedziony, ja po prostu interpretuję wymowę faktów. Zaczęłam to rozplątywać i przestało mi przeszkadzać, że ksiądz Jerzy został opatrzony nalepką katolickiego świętego - dla mnie to po prostu wielki człowiek, który nie zaprzeczył niczemu, w co wierzył.

Dotarłaś do czegoś jeszcze?

- Słynne zapiski księdza Jerzego, niecenzurowany wydruk czterech jego zeszytów, zostały wydane przez paryskie Editions Spotkania rok po jego śmierci.1 To tam można znaleźć kontrowersyjne zdanie po wizycie u prymasa: "SB szanowała mnie bardziej". Co ciekawe, w Polsce tego samego roku pojawił się reprint tego tomu, wszystko przedrukowane żywcem, tylko w miejscu tej notatki jest pusta przestrzeń. Dzisiaj możemy czytać Zapiski bez cenzury, dzięki temu każdy ma prawo do własnej interpretacji - i nie ma już tamtej ingerencji w tekst, która zawisła nad naszym teoretycznie acenzuralnym samizdatem w 1985 roku. Absurdalne! Tak bardzo się bano, by nie rzucić tak zwanego cienia na Kościół. Ciekawa jestem, kto zadecydował o tamtej cenzurze z 1985 roku? jak ktoś wie, niech mi powie.

A oglądałaś film z Woronowiczem?

- Nie. Ale widziałam zabawne zdjęcie z planu "Popiełuszko. Wolność jest w nas": Adam Woronowicz jako ksiądz Jerzy siedzi w głębi kadru, a z przodu stoi Glemp i czyta scenariusz. Moja matka, kiedy się dowiedziała, że piszę sztukę o Popiełuszce, zawołała: "Małgosiu, ty pójdź z tą sztuką do księdza prymasa, niech on przeczyta i powie, czy dobrze!". Bardzo mnie wzruszyło, że tak się troszczy, czy kierownictwo się aby na mnie nie zezłości, ale odpowiedziałam: "Mamusiu, to nie tak, ksiądz prymas nie jest od tego". A tu proszę - filmowcy jednak poszli.

Matka. Miałaś katolickie dzieciństwo?

- Moi rodzice byli zapracowani i wysyłali mnie samą do kościoła. Pamiętam, jak po drodze kupowałam sobie sernik za dwa złote, potem stałam przez godzinę na mszy i wracałam. Taki katolicyzm emocjonalny, jak to na wsi, reprezentowała za to moja babcia. Zabierała mnie na nabożeństwa majowe, zależało jej, żebym była bielanką, żebym była na odpustach. Znam więc katolicyzm z punktu widzenia małego dziecka, które jest niewinne, jakoś w nim zanurzone, a zarazem pozostaje totalnie na zewnątrz. Musiałam mieć świadomość, że to moja babcia wierzy, ja chyba nie bardzo, ale wierzę w to, w co ona, bo w nią wierzę. Babcia była bardzo piękna w tym swoim katolicyzmie.

Natomiast moja matka, choć nie straciła rodziców, spędziła wojenne dzieciństwo w sierocińcu w Turkowicach, u tych samych sióstr, które przechowywały dzieci ratowane przez Irenę Sendlerową. Miała potem przez wiele lat uraz do zakonnic i katolickiego wychowania, które musiało przypominać to z "Drewnianego różańca" Natalii Rolleczek. Dopiero jako starsza kobieta poczuła potrzebę Boga w życiu i chyba też potrzebę, żebym była w porządku wobec księdza prymasa.

***

"OBURZENI" W TEATRZE POLSKIM W BYDGOSZCZY

Teatr Polski w Bydgoszczy za dyrekcji Pawła Łysaka organizował i organizuje swój repertuar i działania pozateatralne wokół pojęcia wspólnoty. Punktem wyjścia były do niedawna głównie utwory klasyczne, poddawane krytycznym reinterpretacjom. W tym sezonie jednak postanowiliśmy zamówić trzy sztuki, wpisujące się w hasło tegorocznego sezonu - "Oburzeni". Chodziło o to, by przyjrzeć się pojęciom, wartościom i instytucjom, które dziś, głównie pod wpływem kryzysu ekonomicznego, ulegają rozpadowi, tracą autorytet i pogrążają się w chaosie.

"Popiełuszko Małgorzaty Sikorskiej-Miszczuk (reżyseria Pawła Łysaka, planowana premiera 9 czerwca 2012), pozwala przyjrzeć się wspólnocie kościelnej i narodowej. Ten sam temat - religii, wspólnoty i fanatyzmu - podjęli już Wojciech Faruga i Jarosław Jakubowski we "Wszystkich świętych" (reżyseria Wojciecha Farugi, premiera 13 kwietnia 2012). Świat skrajnych podziałów społecznych, gdzie kategorie ekonomiczne zastępują relacje międzyludzkie, chcą natomiast przedstawić Weronika Szczawińska i Mateusz Pakuła w swobodnej adaptacji zbioru esejów Tony'ego Judta "Źle ma się kraj" (reżyseria Weroniki Szczawińskiej, premiera planowana na 22 czerwca 2012).

***

Małgorzata Sikorska-Miszczuk (ur. 1964) ukończyła dziennikarstwo i Gender Studies na Uniwersytecie Warszawskim oraz Studium Scenariuszowe w Łodzi, jest dramatopisarką i scenarzystką. Wielokrotnie nagradzaną, graną także za granicą, tłumaczoną na kilkanaście języków. Jej sztuki reżyserowali m.in. Marcin Liber, Jan Klata, Natalia Korczakowska, Maria Spiss, Michał Zadara. Prezentowaliśmy dotąd jej "Śmierć Człowieka-Wiewiórki" (5/2007), "Katarzynę Medycejską" (3/ 2008), "Walizkę" (9/2008), "Zaginioną Czechosłowację" (10/2009), sztukę "Bruno Schulz: Mesjasz" (7-8/2011), "Burmistrza część 2" (12/2011). Ostatnio opracowała dramaturgicznie przedstawienie "III Furie" (tekst napisała wraz z Sylwią Chutnik i Magdą Fertacz dla Teatru im. Modrzejewskiej w Legnicy, reż. Marcin Liber), które zdobyło główną nagrodę na Festiwalu Sztuki Reżyserskiej "Interpretacje" w Katowicach. Drukowany w tym numerze dramat Popiełuszko został napisany na zamówienie Teatru Polskiego w Bydgoszczy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji