Artykuły

Mit, który usprawiedliwia wszystko

Recenzja powinna być pisana z pozycji na­maszczonego obiektywizmu. Przynajmniej pozor­nie. Uprzedzam zatem od razu, że zakopiański Teatr im. St I. Witkiewicza rozbił w pyl mój obiek­tywizm. Pisać o tej scenie wolę w towarzystwie emocji - z punktu widzenia widza uwiedzionego. Czyż to samo zresztą nie jest recenzją, że teatr ma dar uwodzenia?

O tym, że parterowe sale sanatorium na Chramcówkach są miejscem niezwykłym, wiedzą nie tylko zakopiańscy tu­ryści. Stało się to publiczną tajemnicą w momencie wpi­sania teatru "Witkacego" na listę ogólnopolskich zdobyczy kulturalnych. W końcu 1988 r. posypały się nagrody, uściski dłoni ważnych osób, a w ślad za tym pieniądze na dofinan­sowanie działalności, zdobycie (wreszcie, po latach!) godzi­wych warunków mieszkanio­wych. Teatr, istniejący prak­tycznie od 1984 r., sam - własnym wysiłkiem artystycz­nym, intelektualnym, moral­nym zdobył twoją pozycję. W tym nie potrzebował mecena­sów i poręczycieli. Może właś­nie to stało się przyczyną je­go sukcesu i powodzenia. Powstał z autentycznej, nie biurokratycznej potrzeby i ten autentyzm jest tak jego gwa­rancją, jak i przepustką do publiczności. Zgodnie bowiem ze słowami szefa artystyczne­go i spiritus movens (w jed­nej postaci) grupy - ANDRZEJA DZIUKA, ta scena nie chce być awangardową, nie chce być nowatorską, nie chce epatować fajerwerkami zadziwień za wszelką cenę. Chce po prostu być potrzeb­na. Dlatego dobrze się tu czu­ją oswojeni i nie oswojeni.

Zakopiańska scena nie jest świątynią, do której nie ma­ją wstępu profani. Nie jest także miejscem niedzielnych, celebrowanych wizyt składa­nych jako rzadka ofiara do­brej woli muzie Melpomenie. I chociaż w ostatnich latach boska patronka teatrów czuje się coraz bardziej opuszczona, tu nie zaznała jeszcze samot­ności. Nie tylko premiery, ale i codzienne przedstawienia atakowane są przez tłumy chętnych i znacznie przerasta­ją pojemność odrestaurowa­nych sal teatralnych na Chramcówkach.

Tłumy nie są więc tu za­skoczeniem. Nie były wycze­kiwanym elementem premiery gromadzącej komplet widzów w drodze uprzywilejowanego wyjątku. Tym razem premie­rą był spektakl "np. Edyp" wyreżyserowany przez An­drzeja Dziuka. "Misterium" - jak głosi podtytuł, powsta­ło na motywach "Króla Edy­pa" Sofoklesa i pieśni Archilocha. I to zaskoczenie pierwsze - nie poganiana argu­mentami nauczycieli, zbliża­jącą się maturą, etc. młodzież chce z własnej woli obcować z klasycznym tekstem! (nota­bene powodzenie teatru bywa jego wadą - ścisk na widow­ni nieprawdopodobny, zaś pu­bliczność demokratycznie spoczywa - niezależnie od wie­ku i urzędu - na podłodze, skręcona w podobne węzły).

Zaskoczenie drugie (podane bez dominacji hierarchii) - oszałamiająco pięknie rozwią­zana przestrzeń sceniczna, kostiumy. Tym razem teatr współpracował ze scenogra­fem, którego nazwisko nie wymaga reklamy - Andrze­jem Majewskim. Stale "Wit­kacemu" towarzyszą plastycy - Ewa Dyakowska-Berbeka i Elżbieta Wernio; pięknym etapem w jego drodze twór­czej była również współpra­ca przyjaciela i mistrza - Tadeusza Brzozowskiego ("Wielki teatr świata" Calde­rona).

Widzowie amfiteatralnie usadzeni są wokół sceny, któ­rej punktem centralnym jest slup - falliczny totem, orga­nizujący przestrzeń istnienia chóru. Wokół słupa oplatają się węże (prawdziwe). Nieco w głębi ulokowano dużych rozmiarów skrzynię (z przed­nią ruchomą ścianą) - pod­wyższenie dla głównych po­staci tragedii: Edypa, Jokasty, Tejrezjasza. Wszystkie postaci są ujednolicone i odrealnione swymi kostiumami - białe powłóczyste chitony, białe maski na twarzach, koturny wyolbrzymiające kształty - zwłaszcza dla widzów współleżących, siedzących na juto­wych workach porozrzucanych na podłodze. Z tej pers­pektywy oglądany spektakl staje się jeszcze bardziej ilu­zoryczny, postacie umowne. Zwłaszcza postacie tragedii wywyższone dodatkowo wy­soką sceną. Z chóru odrywa­ją się anonimowe postaci, aby przyoblec atrybuty niezwy­kłości, inności - władzy, świętości. Ogromny, ubrany w czarne skóry, rozpięte na drewnianych rusztowaniach, Edyp. Biała Jokasta w po­dobnym, ale skontrastowanym (kolorem, miękkością) kostiumie. Tejrezjasz - po­średnik bogów - w naszyj­niku ze zwierzęcych czaszek; hermafrodyta, półczłowiek-półzjawa, wieszcz wpływa na scenę na ramionach nagiego mężczyzny, któremu chiton Tejrezjasza sięga zaledwie do pasa.

Zaskoczenie trzecie - An­drzej Dziuk opracowując tekst Sofoklesa, nie zrezygnował z matni, w którą bohaterów wpycha przeznaczenie. Prze­sunął jednak akcenty w kie­runku równie uniwersalnym - nie tylko dialogu racji, sprzeczności między prawem boskim a ludzkim; "Edyp" w ujęciu Dziuka jest również dramatem namiętności. Wal­ka Edypa z nieubłaganym, za­pisanym już wcześniej losem ma nie tylko walory monu­mentalnego traktatu filozo­ficznego - sprzeciwu pomi­mo wszystko, za każdą cenę egzystencjalny monumen­talizm nieskutecznej walki człowieka nadaremnie sprze­ciwiającego się władzy o swoim przeznaczeniu, jest tu sprowadzony do wymiarów bardziej ludzkich, klęski bar­dziej dotykalnej. Nie tylko w sferze filozofii, ale i żywej tkanki psychologiczno-biologicznej. Jednym z końcowych akordów przedstawienia jest wyniesienie martwej, obnażo­nej Jokasty pławiącej się w czerwieni krwi. Dumnej kró­lowej, próbującej bezskutecz­nie sprzeciwić się biegowi zdarzeń, w tej scenie - po­zbawionej odrealniającego kostiumu, zostaje wymiar ko­biecego ciała. Rozpaczający Edyp, bez maski, koturnów, królewskiego płaszcza jest już tylko mężczyzną świadomym swojej katastrofy, wymierza­jącym sobie karę, ale i pod­danym naturalistycznej roz­paczy klęski. Niezwykła i eks­presyjna jest ta scena, w któ­rej ludzie odarci ze złudzeń, odarci z nietrwałości przywi­lejów, pozostają tylko przesy­conymi rozpaczą robakami niezdarnie pławiącymi się we własnej krwi. Niezwykła, ekspresyjna i katalizująca myślenie o sobie.

Cały spektakl - podkreśla­jący iluzję, oddzielający się od ludzkich miar esencją dramatyczności tekstu, odrealnieniem postaci jest "suchy", przyobleczony, hermetyczny. Dopiero scena kulminacji wy­zwala proporcje bohaterów właściwe obu stronom sceny - jej aktorom i widzom. Po­jawiają się efekty naturalistyczne, wilgoć, krew, pot. Końcowy, ekstatyczny pląs chóru - sekty wokół totemu, w miarę odrzucania teatral­nych rekwizytów - chitonów, koturnów w miarę pokrywania się potem ciał aktorów, wyzwalania ich twarzy z ma­sek - staje się pomostem do proporcji każdego, nieheroicznego życia. I - aby przywo­łać fragment tekstu Jana Kotta, zamieszczony w pro­gramie "np. Edyp" - "Tragiczna opozycja jest między cierpieniem, którego nic nie usprawiedliwia a mitem, któ­ry usprawiedliwia wszystko".

Twórcy z Teatru im. Wit­kiewicza mówią, że ten spek­takl jest dla nich ważny. Waż­ny jest dla wszystkich. Poza mierzeniem się z problemami ostatecznymi jest też (wiem, że słowo niemodne) - piękny. Artystycznie, estetycznie. Ma dar uwodzenia.

W "Witkacym" "np. Edyp" jest już jedenastą (!) premie­rą. Był "Wielki teatr świata" Calderona, "Dr Faustus" Marlowe`a, "Historia" Gombrowi­cza, "Witkacy - Autoparodia", "Cabaret Voltaire" (seans dadaistyczno - surrealistyczny), "Gracz" Dostojewskiego, mi­sterium "Sic et Non", Calde­rona "Życie jest snem", "Dziu­ra - w oparach absurdu wy­kuta" Tuwima i Słonimskiego, monodram poświęcony Irenie Solskiej. W tej rozrzutności pomysłów - ciąg dalszy na­stąpi. Na ostatni dzień roku Julia Wernio zapowiedziała światową prapremierę spek­taklu "Macondo" opracowane­go na podstawie "Stu lat samotności" G. M. Marqueza. Zatem i my obiecujemy - ciąg dalszy nastąpi.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji