Artykuły

Nie król, ale człowiek...

Teatr Polski ma dwie sceny. Dużą, reprezentacyjną, oraz matą, ciasną i niewygodną w malarni, na teatralnym zapleczu. Ta duża, zdaje się łączyć funkcje i zadania rozrywkowe z edukacyjnymi. Eksponuje na plan pierwszy wielką machinę teatralną: masek, przebrań i konwencji scenicznych. Traktuje swych widzów jak uczniów w szkole, stara się po kolei zaznajomić nas z poszczególnymi konwencjami teatralnymi, sposobami inscenizacyjnymi, rodzajami teatru. Ubiera każdy swój spektakl w histeryczny kostium i konwencję, rekonstruuje na nasz użytek dawny teatr. Poprzez "Henryka V" pokazuje nam szekspirowski teatr plebejski, w "Mieszczaninie szlachcicem" nawiązuje wprost do form siedemnastowiecznego teatru czasów Moliera.

Scena w malarni ma diametralnie inny program, profil i charakter. Reżyserujący w niej wręcz przeciwnie, tak jak Jacek Pazdro w "Królu Edypie" Sofoklesa, starają się maksymalnie odkonwencjalizować i odteatralnić wielką antyczną tragedię. Nadać jej wymiar zwyczajny, ludzki. Istota zabiegów reżyserskich sprowadza się tutaj do tego, aby odebrać Sofoklesowi żyjącemu w czwartym stuleciu przed naszą erą ca tą tę jego monumentalną machinę teatralną. Zredukować do minimum to, co jest teatralizacją i konwencją sceniczną i sprowadzić do wymiaru ludzkich losów i doświadczeń, egzystencjalnej prawdy o człowieku. Nie przypadkiem więc zrezygnował reżyser z komentującego bieg zdarzeń chóru. Rolę chóru przejęli w tym przedstawieniu widzowie. To do nich zwraca się Kapłan mówiąc o nieszczęściach losu, to ich bierze na świadków swej przysięgi Edyp.

Kiedy spektakl rozpoczyna się, siedzimy ciasnym półkolem wokół centralnie usytuowanego placu gry, miejsca zarezerwowanego dla aktorów. Jeden tylko wyrazisty akcent plastyczny - blacha imitująca spiż bram świątyni, sugeruje miejsce i czas akcji. Plac przed świątynią w Tebach, przed którą kapłani wznoszą modlitwy o odwrócenie gniewu bogów. Aktorzy ubrani są w stroje niemal współczesne. Nie ma to być przecież teatr antyczny, ale uniwersalny ponadczasowy dramat, który mógłby być udziałem każdego z nas. Tragedia niezawinionej zbrodni, tragedia losów ludzkich. Musisz ponieść konsekwencję swoich czynów, jeśli czujesz się odpowiedzialnym za swoje czyny, człowiekiem. Człowiekiem, a nie postacią z antycznego teatru.

Taki zamysł inscenizacyjny przedstawienia stawia szczególne wymogi przed wykonawcami. Tutaj nie ma miejsca na granie, przywdziewanie coraz nowych masek, uciekanie w teatralne konwencje. Tutaj trzeba po prostu być tym Edypem czy Kreonem. Nie grać roli Edypa, ale jako Edyp zaistnieć w tym przedstawieni. Andrzej Wilk nie pokazał wielkiego aktorstwa. Pokazał po prostu uwikłanego w swój los człowieka. I to całkowicie wystarcza. Na użytek tego przedstawienia, był on dla mnie Edypem. Zrobił to, co do niego należało. Pozostali aktorzy, w mniejszym lub większym stopniu, jednak, niestety, grali. Najmniej było z tej gry u Stanisława Raczkiewicza: Tyrezjasza, Posłańca, Pasterza, Domownika, trochę więcej u Wojciecha Kalinowskiego - Kreona i Jolanty Szajny - Jokasty, a najwięcej niestety u Józefa Jachowicza, Kapłana i Koryfeusza Chóru.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji