Artykuły

Róża

Kielecki Teatr im. Stefana Żeromskie­go na wielkie rocznice minionego ro­ku nie zamówił u nikogo ze współ­czesnych tekstu o patriotycznej wy­mowie, po prostu sięgnął po pierw­sze w dwudziestowiecznym piśmien­nictwie wielkie dzieło literackie swego pa­trona, w którym walka o niepodległość była walką o naród, walką ze współczesnymi po świeżych doświadczeniach rewolucyjnych wypadków 1905-1907. "Róża", dramat niesceniczny, stał się teatralnym wydarzeniem, speł­nił marzenia, których jesteśmy tu świadka­mi, o teatrze ideowym, patriotycznym, zaan­gażowanym, a twórcy przedstawienia znaleźli artystycznie czyste środki dla przeniesienia do widza refleksji, polemik, dyskursu i emo­cji niełatwego przecież dla sceny tekstu. Od­nosi się wrażenie, gdy kończy się ten polski nokturn i na pierś Czarowica pada czerwona róża, że cały zespół przyjął z pełną świado­mością to co w "Róży" jest najbardziej inne od dziesiątków dramatów scenicznych, gorzki los polski, najtrudniejsze wybory, prawdę o drogach do niepodległości wiodących nie w ułańskiej euforii, lecz przez obrachunek su­rowy, ochrany i cytadele, proletariacką nie­ufność, chłopską niewiarę, przez krew bo­jowników i judaszową zdradę. Cały zespół nie bał się pokazać, jak daleko było z warszawskiego balu do szubienic na stoku cytadeli, od robotnika do chłopa, od grottgerowskiej "Polonii" do gorzkiej prawdy szla­checkich powstań narodowych, od Czarowica do Anzelma, od Czarowica nawet do Zagozdy. I nie podniósł nas teatr z bolącej zadumy, że tak być mogło i musiało, fajerwerkiem wolności cudem darowanej śmiercionośną bronią Dana, zostawił z testamentem kielec­kiego robotnika Osta: "Po powstaniu sześćdziesiątego trzeciego byliśmy (...) społeczeństwem bez ludu (...). Wasze tortury budzą z martwych dusze. Wasza szubienica pracuje dla niepodległej Polski". Jeszcze się to Że­romskiemu w 1909 roku nie sprawdziło, z bólem aż nas dziś bolącym pokazał, jak wol­no staje się naród, jak nauczył się żyć w nie­woli chroniąc to co swoje, jak mało sojusz­ników mają ci, którzy wiedzą, że niepodleg­łości nie można od nikogo otrzymać, a razem zdobyta musi być równo dzielona. A jednak kilkanaście lat później, gdy całe dzieło Że­romskiego zamknęło "Przedwiośnie", napisał Edward Szymański:

Ty, ja, wszyscy kto cierpi i pragnie,

czoła śmiało poddajmy burzom!

Jeśli nas brud zatopi - dziś jaszcze na bagnie

zakwitniemy kwitnącą różą.

Kielecka "Róża" jest pięknym nokturnem, panoramą dziejów, krzykiem przestrogi, jak łatwo stare wygodne błędy zarastają błoną podłości. Jest hołdem złożonym rewolucjo­nistom, wskazaniem dróg do narodu, żeby w tyglu klasowych egoizmów, ugodowości, obojętności, niewiary, konfliktów i zdrady któreś wreszcie powstanie stało się powszech­ną walką o wolność i sprawiedliwość spo­łeczną.

Towarzysząc Czarowicowi przez siedem kręgów polskich piekieł, w ochranie, więzie­niu, na balu, wiecu robotniczym, na prelekcji

dla rzemieślników i chłopów, my, dorośli ma­my całą tę wiedzę historyczną w sobie, od­bieramy aluzje literackie, rozszyfrowujemy historyczne postacie, nie rozbija nam kon­wencji ani patos dialogu, ani długie dyskursywne wtręty Czarowica z naczelnikiem ochrany. Kajdany, kraty, kostiumy, sceny zbiorowe, światło, muzyka, wszystko kompo­nuje się w nastrój, w tło dla słów, które nie budują akcji, raczej przenoszą ją w czas dalszy, poza trzy akty sceniczne i kilkanaś­cie obrazów. Jak ten dramat może odebrać młodzież, czy tu nie będzie cezury pokoleń i z racji treści, i scenicznego kształtu tak dobrze przez Teatr wybranego dla "Róży"?

Rozmawiałam z młodzieżą z Zespołu Szkół Ekonomicznych w Kielcach. Byli na "Róży" wszyscy, trzysta osób. Zawodówka, godzin na język polski mało, z Żeromskim z lektur rozstali się dawno, "Róży" nigdy w spisie lektur nie było. Do teatru chodzą na każdy spektakl, mają spotkania z aktorami, dysku­sje, sami biorą się za recytacje, teatr ama­torski. Właściwie - jest tam Klub Miłośni­ków Teatru, tyle że w instytucjach nie za­legalizowany. Ta grupa inicjatywna, z p. Anną Szymańską, polonistką, jest łącznikiem mię­dzy resztą szkoły i sztuką. Powiedziały mi, że już dawno nic w teatrze nie zrobiło na nich takiego wrażenia, że tego nie potrafią tak dobrze oddać słowami. Przede wszystkim sądzą, że trzeba przypominać młodym, jak toczyła się nasza historia, żeby nie przyzwy­czaić, że niepodległość, socjalizm, to co jest dziś, zrobiło się samo. I złych stron tradycji nie trzeba zakrywać, jak ten prelegent w szopie, co speszył się "niepatriotycznym" obrazkiem. Wiedzą, że i tu w Kielecczyźnie zdrada była spisku ks. Ściegiennego, wiedzą, że chłop powstańca-szlachcica wydał żandar­mom i z butów obrał, wiedzą że już się coś inaczej, razem, działo w ostatniej partyzantce i mówią o tym, dlaczego, słownikiem prawd z lekcji historii i wychowania obywatelskiego, że Czarowic nie był całkiem za komunizmem, ale czuje się cały czas, jego zaan­gażowanie w ważną sprawę narodową. Czy dziś można mówić o zdradzie? Najszybsza jest odpowiedź tak, gdy ktoś zwiąże się z imperialistami, zdradzi tajemnicę wojskową. Potem namysł i refleksja, że można zdradzić swoją ideę, zmienić się dla wygody, choć to nie musi wyglądać tak, jak zdrada Anzelma. Rozmawiamy o synach bohaterów i zdraj­ców, o Olesiu, synu Anzelma, i Michałku, sy­nu Osta; czy piętnować i darzyć przywileja­mi za czyny ojców, czy też człowiek, każdy, musi mieć szansę sam siebie uformować, sam wybrać swoją postawę. Jedna z uczennic zdo­była "Różę", z niemałym trudem. Mówi, że na scenie "Róża" jest lepsza, słowa mają oparcie, rezonans w obrazie, w symbolu, le­piej się je przeżywa, powstaje całość wiel­kiego wzruszenia. Były zachwycone nowator­ską formą: bez kurtyny, muzyka, brzęk kaj­dan, nic nie przeszkadzało ze sztuczności zwykłych zabiegów scenicznych. W ogóle - wspaniała była sceneria, tak to określiły, że obrazy zmieniały się w jakimś następstwie; najpierw nie bardzo wiedziały, dlaczego Czarowic leży sam na pustej scenie, ale przecież to on oglądał, działał we wszystkich tych środowiskach, "Róża" to jego doświadczenie. Dostrzegły symultaniczność scen zaznaczoną światłem, odczytały sens: liliowy, nierealny bal, groteskowe obroty ułana (ułan to był zawsze bohater...), rozmowy na jednym tonie, jak ludzi nieprawdziwych, kukieł; tam gdzie czerwień, druga część sceny, prawdziwi lu­dzie, prawdziwe sprawy. Może trochę za dłu­ga była ta rozmowa w więzieniu bohatera z naczelnikiem policji, to nam - mówią - trochę rozbijało nastrój. No i jedna uwaga, może my się na tym tak dobrze nie znamy, ale gdy Czarowie mocuje się, woła "puśćcie mnie kraty!", wygląda to trochę śmiesznie, bo kraty z bliska są duże a pan Strama ma­ły, i mógłby swobodnie wyjść.

Ale przeżyłyśmy coś wspaniałego, trudno o tym mówić. Wzruszenie, uczucia i myśli wrócą zawsze, gdy nam się przypomni "Róża". Ta z teatru i ta z historii.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji