Artykuły

"Edyp" Sofoklesa

W słonecznej Helladzie zrodziło się wiele mitów o bogach, którzy mieli słabostki ludzkie i o ludziach, obdarzonych zaletami bogów. Niektóre z nich świadczą wyłącznie tylko o bujnej fantazji starych Greków, natomiast w barwnej treści innych przewijają się głębsze problemy z dziedziny wiary i filozofii, etyki i moralności. I tak np. sprawa przeznaczenia (ananke) kształtującej niezależnie od woli i pragnień ludzi bieg ich życia, dominuje w tragicznej opowieści o tebańskim królu Edypie.

Wiemy, że król Lagos i jego małżonka Jokasta, ostrzeżeni przez wyrocznię, że "syn ich zabije swojego ojca i poślubi własną matkę", po urodzeniu się Edypa, każą porzucić go w lesie na pożarcie zwierzętom. Edyp, uratowany przez pasterza, nic nie wiedząc o swoim pochodzeniu, wychowuje się z dala od dworu rodzicielskiego, a po latach przedziwnych przygód - zgodnie z wolą przeznaczenia - popełnia potem obie te zbrodnie, co też staje się powodem przyszłych jego nieszczęść i klęsk.

Ta bardzo tragiczna, a bardzo przy tym ludzka legenda zafascynowała nie tylko Sofoklesa i innych starożytnych dramaturgów. Temat ten rozwinęło również wielu pisarzy współczesnych, takich jak Gide, jak Cocteau, który nieco brutalnie strawestował go w swej "Piekielnej maszynie", którą kiedyś zainteresował się Leon Schiller.

Jednakże namnożyły się nie tylko wariacje na ten temat. Rozmaicie również interpretuje się postać samego sofoklesowskiego Edypa.

Na ogół nie chcemy widzieć w nim cierpiętnika, który biernie znosząc swój los, kapituluje bez walki. Przypomina nam on raczej (znów nawiązuję do innego greckiego mitu), Laokoona ze słynnej rodyjskiej rzeźby. Laokoona, który opleciony wraz z synami cielskami wężów nasłanych nań przez rozgniewanego boga, walczy do ostatka, ażeby wyzwolić się z ich śmiertelnych uścisków.

Te właśnie tendencje uformowały aktorski kształt Edypa, kreowanego w przedstawieniu warszawskim przez Holoubka. One też dominują w "Edypie" wystawionym teraz w Teatrze Jaracza w bardzo interesującej reżyserii Helmuta Kajzara. Nie znaczy to jednak, że przedstawienie to stało się powtórzeniem spektaklu warszawskiego. Przeciwnie, Kajzar, który wraz z Ryszardem Żuromskim dokonał pewnych skrótów i przestawień tekstu, znalazł środki, ażeby zademonstrować inność swojej koncepcji.

Zamiast przekładu prozą Dygata, wybrał dokonany wierszem przekład Stefana Srebrnego. I chyba słusznie, bo zachowanie poetyckiego rytmu podnosi nastrój, a i mroczną urodę sztuki.

Zrezygnował naturalnie z wielu akcesoriów charakterystycznych dla antycznego teatru, skasował przede wszystkim chór, uzupełniający pewne szczegóły akcji, i - jak byśmy, to dziś określili - wypunktowujący niektóre podteksty: a warto zaznaczyć, że już sam Sofokles "modernizując" swój dramat pomniejszył nieco wagę chóru, całą swoją uwagę skupiając na głównej postaci bohatera. Tu kwestie chóru porozdzielano między współgrających aktorów.

Z kolei Daniel Mróz nie zrekonstruował szczegółów starogreckiego teatru, miał natomiast ambicję, ażeby monumentalnością swojej dekoracji i stylem kostiumów stworzyć dla spektaklu właściwą aurę. To samo powiedzieć można i o muzyce Andrzeja Zaryckiego.

Tytułowa postać została odmłodzona, a i w pewnym sensie uwspółcześniona. Przemawiał do nas ze sceny nie Edyp tradycyjny, który, mimo chwilowej zapalczywości, w swoim rozpaczliwym szamotaniu się z losem i w swojej klęsce, zachowuje jednak pewną godność antycznego monarchy. "Król Edyp" w interpretacji utalentowanego, ambitnego i obdarzonego znakomitą aparycją Ryszarda Żuromskiego, to raczej Edyp XX wieku: rozwichrzony, wrażliwy i bardzo nerwowy.

Zuromski niezwykle sugestywnie podawał tekst. Niektóre sceny (np. ta, w której po długim szukaniu znajduje wreszcie prawdę o sobie samym), są wręcz wstrząsające. Ma on jednak skłonność demonstrowania stanów psychicznych swoich bohaterów, przez nazbyt uwypukloną ekspresję ruchu, jak gdyby wypożyczoną z prawideł teatru Grotowskiego, przy czym, ważkość pewnych momentów zbyt często akcentuje krzykiem. Ma on też (jakby to określili miłośnicy antyku) "kompleks Anteusza": ciągnie go do ziemi. Chętnie wyraża wielkie wczucia i wygłasza podniosłe słowa... z pozycji poziomej: tzn. leżąc, względnie czołgając się po ziemi. Tu - celowo zresztą - zapożycza pewne środki aktorskiego wyrazu od pantomimy. Tak potraktowany dialog z Terezjaszem (znakomita Mirosława Marcheluk!) tworzy świetnie zharmonizowaną całość - w innych jednak mentach wyłamuje się to z ogólnego rytmu spektaklu, co wśród widzów - tradycjonalistów - wywołać może pewne sprzeciwy...

Rola Jokasty fascynowała najznakomitsze tragiczki. Jednakże Alina Kulikówna nie ma warunków (przede wszystkim głosowych), ażeby im dorównać. Danuta Kłopocka, jako domownica, we wstrząsający sposób zrelacjonowała historię o samobójstwie Jokasty i o karze, jaką sam sobie wymierzył Edyp. Rolę Gońca z Koryntu, zagrała Alicja Cichecka, a Pasterza Dymitr Hołówko. Bardzo przede wszystkim stylowy, znakomicie trafiający w ton, sofoklesowskiej tragedii, był Józef Zbiróg, jako Kreon. On też zamyka spektakl filozoficznym stwierdzeniem, że: "Kto na swój ostatni dzień jeszcze z dala patrzy, szczęsnym póty się nie godzi zwać, póki nie zaznawszy złego, poprzez ów nie przejdzie próg..."

Publiczność śledzi przebieg przedstawienia z wielkim skupieniem i powagą: a to chyba jest sprawdzianem słuszności koncepcji reżyserskiej Helmuta Kajzara.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji