Artykuły

Zwyciężyła tradycja

III Międzynarodowy Festiwal Szkół Teatralnych w Warszawie. Specjalnie dla e-teatru pisze Ewa Gałązka.

Erupcja energii, młodości i witalności. Tym zawsze będzie każdy festiwal szkół teatralnych. Młodzi adepci sztuki aktorskiej aż kipią chęcią grania, wykazania się swoimi umiejętnościami. Chodzi o to, żeby im to umożliwić. Bo co z tego, że Waldemar Śmigasiewicz przedstawił spójną wersję gombrowiczowskiego "Ślubu", którą wyreżyserował ze studentami warszawskiej AT, skoro zabrakło w niej wyrazistych postaci? Sen Henryka to sen młodego człowieka, w którym ujawnia się jego podświadomość. To podświadomość domagająca się przewartościowania świata, który do tej pory przyjmował za swój, ujawniająca bunt przeciwko władzy rodziców, władzy autorytetów, władzy stereotypów (narzeczona), życiu po bożemu. Dla osłabienia i unieważnienia tego świata wszystko nurza się w knajpianym rozchełstaniu, w bosonogości wszystkich postaci poza Henrykiem i Władziem. Tylko Henryk i Władzio są obuci. To między nimi rozgrywa się wszystko. Sugeruje to scena o homoseksualnym podtekście. Samobójstwo Władzia jest wynikiem jego słabości, podległości Henrykowi. Ta śmierć uświadamia Henrykowi, że nie można się wyzwolić z samego siebie. Sporo tu ciekawych rozwiązań inscenizacyjnych, za mało pracy z aktorem. Jedynie Wojciech Czerwiński stwarza wyrazistą postać prostackiego, ale pełnego godności Ojca a Julia Kijowska nieartykułowanymi lamentami i gestami stworzyła postać zbolałej Matki. Pijak jest tylko pijakiem, nie ma w nim żadnej mocy sprawczej, dwie (!) Mańki - jedna przedwojenna, druga knajpiana - są tylko eksplikacją kobiecego wyuzdania. Nawet Henryk, jest przezroczysty, mimo że jest kreatorem zdarzeń. Ale w tym spektaklu świat sceniczny kreuje tekst Gombrowicza, a nie postać Henryka, która ten tekst wypowiada.

Z możliwości zbudowania pełnokrwistych postaci skorzystali za to młodzi absolwenci izraelskiej szkoły z Ramat-Gan, którzy przyjechali na festiwal z "Najdłuższą nocą w roku" wg "Panny Julii" Strindberga. A przynajmniej dwójka z nich: grający role Jeana Nimrod Bergmann i grający rolę Panicza (czyli Julii) Ido Rosenberg. Reżyser powierzył te role aktorowi o wyglądzie macho i drobnemu blondynkowi. Ale to nie tylko zewnętrzne warunki aktorów uwiarygodniają historię homoseksualnego romansu. Ido Rosenberg subtelnie zaznacza skłonności do homoseksualnego "przegięcia" i wydelikacenie swojego bohatera. Nimrod Bergmann jako Jean początkowo dla zabawy tańczący z mającymi pańskie fanaberie chłopcem szybko ulega pokusie łatwego życia za pieniądze panicza, a kiedy wyczuje swoją przewagę nie waha się brutalnie ją wykorzystać. Reżyser znakomicie poprowadził aktorów przez falowania psychicznych przewag i wzajemnych uzależnień. Tej historii się wierzy.

Z inną homoseksualną historią przyjechała na festiwal szkoła z Madrytu. "Rak" Jose Manuela Mory to historia homoseksualisty, który z wyrokiem: nowotwór, czeka na śmierć. Jest przy nim jego partner, osaczają go wspomnienia ważnych kobiet w jego życiu: matki, żony, przyjaciółki, młodszej siostrzyczki, wspomnienia dobre i złe (uwiedzenie dziewczynki). Scenograf umieścił na scenie jedynie białe płótno-ekran na którym od czasu do czasu pojawiają się filmowane na żywo twarze obu mężczyzn i przykryty prześcieradłem podest-łóżko, które w finale zamieni się w trumnę. Każda z postaci jest w tym przedstawieniu zagrana na tyle wyraziście, że mimo bariery językowej (na festiwalu wszystkie przedstawienia grane są bez tłumaczenia), odczuwa się gęstą materię emocjonalnych więzi, które je łączą. Może tylko przedfinałowa scena rozpaczy po śmierci bohatera, kiedy to wszyscy w kółko powtarzają sceny symbolizujące rozpacz jest zbyt przerysowana w zestawieniu ze stonowaniem, jakie szczęśliwie cechuje całość przedstawienia. No i nie wiem, czy to melodia języka hiszpańskiego czy raczej bardzo dobre umiejętności aktorskiego warsztatu powodowały, że nie czuło się w przedstawieniu fałszywego tonu. Ufam, że to drugie.

Przedstawienia oparte na tekstach współczesnych autorów pokazali także studenci łódzkiej "filmówki", Peterburżanie, Finowie, Japończycy i Meksykanie. Spektaklu z Meksyku wg tekstu Rodrigo Garcii "Przyszedł do mnie list" niestety nie udało mi się obejrzeć. Ale pozostałe tak. Nie wywołały one we mnie tak jednoznacznie pozytywnego wrażenia jak spektakl hiszpański, ale każde było na swój sposób wyraziste. Japońscy studenci zaprezentowali widowisko wg Ota Shogo "Historie Komachi opowiada wiatr". W programie festiwalowym napisano, że sztuka "stanowi nowoczesną adaptację tradycyjnej sztuki no, w której zgłębia się możliwości wykorzystania we współczesnym teatrze tej z gruntu antynowoczesnej formy". Nie dopatrzyłam się tam żadnego "zgłębiania". Dla mnie był to po prostu spektakl oparty bardziej na obrazie - niektóre bardzo piękne i nośne w znaczenia - niż na słowie, chociaż były w nim także sceny dialogowe. Spektakl wykorzystujący bardziej europejską tradycję teatru ruchu i obrazu aniżeli japońską. A jeżeli tak ma wyglądać adaptacja sztuki no, to jest to bardzo swobodna adaptacja.

Studenci z Helsinek przedstawili trzy jednoaktówki współczesnych fińskich autorów. "Pettu" Eliny Snicker to portret ponad dziewięćdziesięcioletniej kobiety z domu starców, która chce już umrzeć. Odtwarzająca ją aktorka owszem podpatrzyła ruchy zniedołężniałej kobiety, ale tylko je odtwarza, co sprawia, że zamiast współczucia wzbudza wesołość. Wprawdzie to czarna komedia więc śmiech jest tu jak najbardziej na miejscu, ale rozśmieszać można na różne sposoby... W drugiej jednoaktówce "Musztardzie" bardzo wyrazistą postać dominującej, świadomej siebie współczesnej młodej kobiety stworzyła Salla Taskinen. Trzecia jednoaktówka "Chleb" rozpisany na trzy postaci "portret matki spychanej na margines społeczeństwa" był niestety teatralnym bełkotem, z którym dzielnie zmagali się młodzi adepci sztuki aktorskiej, udając psy, niedorozwiniętych psychicznie, prezentujących stereotypy damsko-męskie czy protestujących przeciwko konsumpcjonizmowi.

"Y" Olgi Muchiny wzięła na warsztat Galina Byzgu wystawiając ze studentami Petersburskiej Państwowej Akademii Sztuki Teatralnej. Tekst traktuje o życiu trzypokoleniowej moskiewskiej rodziny. Miłość, zdrada, zazdrość, wojna, rozczarowania, upływ życia - ot życiowe sprawy. Małe dramaty zwykłych ludzi. Nic nadzwyczajnego. Reżyserka umiała stworzyć wiele obrazów teatralnej urody, ale niestety nie za bardzo skupiła się nad poprowadzeniem młodych aktorów. Nie zawsze potrafili oni stworzyć wyraziste postaci, grali ze zbyt dużą ekspresją, dużo było w przedstawieniu niepotrzebnego krzyku i bieganiny.

Tekst współczesnego dramaturga zagrali także studenci łódzkiej "filmówki". "Łoże" Sergi Belbela stwarza duże możliwości wykorzystania różnorodności aktorskiego warsztatu. Łódzcy aktorzy wykorzystali to znakomicie. Na różne sposoby: realistycznie, komicznie, pastiszowo, musicalowo, zagrali relacje między czwórką bohaterów: małżeństwem przeżywającym kryzys i dwójką ich przyjaciół, których poznają ze sobą.

Gwoli ścisłości, tekst współczesnego autora Milana Kundery zaprezentowali także Czesi, ale jego "Kubuś i jego pan" jak wiadomo to wariacja powieści Diderota. I zagrano ją jako łotrzykowską opowieść, z odsłonami jak w XVIII-wiecznym teatrze ze znakomitymi pantomimicznymi wtrętami Autora (Nikolaj Penev), który brawurową pantomimą "Męki twórcze" rozpoczyna spektakl, by potem co rusz zaplątać się w sceniczne życie stworzonych przez siebie postaci. Reżyser spektaklu Zdenek Bartos znakomicie poprowadził młodych aktorów dając każdemu możliwość zaprezentowania swoich komediowych umiejętności.

Innym spektaklem, który maksymalnie wykorzystywał możliwość zaprezentowania umiejętności młodych adeptów aktorskiego rzemiosła był "Fałszywy mąż" Flaminio Scali. Prof. Ferruccio Marotti, który od 2003 r. realizuje w Centrum Teatru Ateneo Uniwersytetu w Rzymie projekt studium "Aktor commedia dell'arte" przygotował ze swoimi studentami klasyczną komedię dell'arte. Żeby wszyscy mogli wykazać się swoimi umiejętnościami wprowadził podwójną żeńską obsadę, co owocuje dodatkowymi zabawnymi przepychankami między nimi, np. dwie Izabelle rywalizują o względy zakochanego w Izabelli Oracia itd.

Nie widziałam na tym przedstawieniu chińskich aktorów z Centralnej Akademii Dramatycznej w Pekinie, którzy przywieźli "Komedię omyłek" Shakespeare'a, jak zapowiadano w programie, zrealizowanej w konwencji komedii dell'arte. A szkoda. Mogliby się od Włochów wiele nauczyć. Bowiem chiński spektakl z komedią dell'arte miał niewiele wspólnego. Było to kuriozum festiwalu. Przykład jak obywatele Państwa Środka wyobrażają sobie granie "po europejsku". Co i raz to leciały standardy muzyki filmowej, rozrywkowej czy klasycznej mające podkreślić dramatyzm, czy melodramatyzm sytuacji, albo w ogóle podkreślić. Piękne dziewczyny poubierane jak skrzyżowanie Cyganek z Azjatkami prezentowały swoje taneczne umiejętności. Aktorzy grali swoje wyobrażenie o komedii dell'arte, czyli żeby było śmiesznie, ale takie "śmiesznie" znaleźć już tylko można w kiepskich amatorskich teatrach. Shakespeare'a wyobrażono oczywiście z muzą zaopatrzoną - a jakże - w lirę. Spektakl, jak głosi program wyprodukowano w 2001 r., więc mam niejakie podejrzenia, że grający studentami już dawno być przestali.

Klasykę rosyjskiego teatru zaprezentowali studenci Rosyjskiej Akademii Sztuki Teatralnej z Moskwy. Klasykę zarówno ze względu na autora jak i na wykonanie. "Chłopcy" wg "Braci Karamazow" Dostojewskiego wykorzystują jeden z wątków tej powieści - historię ubogiego chłopca Iliuszy Sniegariewa, który w finale umiera. Przedstawienie jak się można było spodziewać było "duszoszczipatielnyje", ale trzeba przyznać, że reżyser pracował uważnie nad każdą rolą. Nawet wypowiadający niewiele słów koledzy Iliuszy, którzy go prześladują w scenach milczenia zastygają z minami prezentującymi różne chłopackie typy.

Na tegorocznym festiwalu jury, uszczuplone przez Deę Loher, która w proteście wyjechała wcześniej z Warszawy, nagrodziło Grand Prix spektakl Czechów, trzy równorzędne nagrody zespołowe otrzymali studenci z Moskwy, Petersburga i Rzymu. A więc przedstawienia, które nie są odkrywcze, nie przełamują żadnych konwencji, wręcz przeciwnie kultywują tradycję, ale pozwoliły zaprezentować młodym adeptom nabyte umiejętności. Jedynie nagroda dla petersburskiej uczelni, dana została wg mnie głównie za inscenizację, a nie za grę aktorów.

Na zdjęciu: scena ze spektaklu "Kubuś i jego pan" DAMU w Pradze.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji