Artykuły

Hej, kolęda, kolęda!

Kazimierz Dejmek ukazał nam nowy rozdział swego teatru staropolskiego, własny montaż anonimowych tekstów misteryjnych, zatytułowany "Gra o Narodzeniu i Męce". Nowa ważna premiera, nawet wydarzenie teatralne? Owszem. Ale jednocześ­nie jakby poczucie dosytu, odrobinę przesytu wrażeniami z tego bardzo osobliwego i wymagającego specjalnej wrażliwości ga­tunku widowiska w świeckich gmachach teatru.

Nie zapomnę póki żyję wrażenia, z jakim więcej niż przed dwudziestu laty w Teatrze Nowym w Łodzi oglądałem Dejmka "Żywot Józefa" podług Mikołaja Reja. To było po prostu odkrycie nowego teatru i to polskiego teatru, olśnienie jego powabem i żywotnością. Nic z nudy, nic ze staroci. A jechałem wówczas do Łodzi "z recenzenckiego obowiązku", myśląc, że obejrzę szacow­ny rupieć, wydobyty z archiwum muzealny eksponat.

Dejmek w "Żywocie Józefa" odsłonił nową ziemię naszego starego teatru, jego początki, źródła, z których wyrósł. Na cały renesans, barok, aż po oświecenie, mieliśmy jeden dramat jedne­go poety. Poza nim - cmentarz, albo "wieczory przy świecach", jakie robił Schiller. Dejmek pokazał, że Kochanowski nie był jeden. A po "Żywocie Józefa" przyszły dalsze poszukiwania, znowu wieńczone sukcesami. Dejmek się rozsmakował w tej staropolszczyźnie, a my wraz z nim, nawet ci, jak ja, oporni.

Było cudownie, ale przecież cudów nie ma. Teatr Polski szla­checkiej, dworski i plebejski, ożył, ale ukazał też swoje granice. Nawet czuła opieka mistrza Kazimierza nie zdołała przełamać jego barier. Widowiska jarmarczne, jasełkowe, pasyjne weszły w krwiobieg naszego teatru, tym bardziej że i odzew u widzów był znaczny. Ale teraz już widać oznaki zmęczenia. Co w tych warunkach może zrobić reżyser tak wytrawny i rozmiłowany w temacie jak Dejmek? Przemienia się z odkrywcy w cyzelatora.

I taka jest ta nowa "Gra" Dejmka z teatrem staropolskim. Precyzja i estetyzm. Majsterstwo obrazu, gestu, ruchu, stylu. Narodzenie i Męka trwają u Dejmka długo, wiele czasu zostawia nam na medytacje. Statyczne w części pierwszej, prawie jak antyfona, widowisko dramatycznieje w dwu częściach następnych. Inkrustowane na początku plebejskim intermedium, jest potem jednolite w swoim rytualnym wyrazie. Stylowo oprawione (Jan Polewka), odziane, uskrzydlone, jest też pięknie odegrane przez cały zespół, tworząc widowisko, w które Chrystus rzeźbiony w drzewie wrasta równie organicznie jak przez chóry, także chłopiąt, śpiewane starodawne kolędy. Zwarty, zdyscyplinowany zespół celnie wyraża intencje Dejmkowe. Niech tedy ograniczę się do wymienienia trzech nazwisk: Ryszarda Dembińskiego, Bogdana Baera i Wojciecha Maciuszonka, aktorów, którzy bodaj najwierniej weszli w tę staropolszczyznę.

Tak jest w Teatrze Polskim. A Teatr Współczesny pokrzepia "Pastorałką" Leona Schillera, przypominając jego pionierskie zasługi w upowszechnianiu cykli pastoralno-pasyjnego. A Teatr Mały sięgnął także do staropolszczyzny, tyle że dla odmiany dworskiej, barokowej; też teatr pastoralny, ale świecki dalibóg... I pióra nie anonimowych skrybów, lecz wielkiego poety włoskie­go renesansu Torquata Tassa, którego utwór spolszczył nasz wybitny poeta epoki baroku, Jan Andrzej Morsztyn, przyjaciel i zausznik królewskiego dworu. Rzecz miała tytuł "Amintas, komedia pasterska", a była przeznaczona dla szerszego niż ma­gnacki, kręgu odbiorców.

Tym "Amintasem" zajął się Adam Hanuszkiewicz, a zabłysła w nim w roli polotnej Dafnidy Zofia Kucówna, bardzo "pasterska" i śpiewna. "Amintas" jest utworem z fabułą i intrygą. To nieważ­ne. Na scenie jest po prostu uroczy musical, w tę albo tę stronę późniejszych oper, operetek, śpiewogier. Na małej, kameralnej scenie ujętej rzędami foteli widowni, Hanuszkiewicz zgrabnie wygospodarował miejsce dla pląsów i zalotów bohaterów sztuki. Czwartą ścianę, jak przystało w dramma pastorale przeznaczył na koszar, czyli zagrodę dla owiec, a było ich pięć sztuk i dużo, dużo siana. Brakowało jednakże kudłatego owczarka. Stadko żywych owiec, jeśli dobrze pomnę, po raz pierwszy widziałem na scenie.

Komedia ma swój wdzięczek i humor, trwa krótko, przyjmowa­na przez widzów życzliwie, z aplauzem. Z występujących w niej postaci skreślono Satyra, którego uosabiać miał Krzysztof Cha­miec. A szkoda, bo to postać w komedii pasterskiej ważka. I chyba by nie przyniosła wstydu Pannom i Chłopcom, a nawet dobrem duchom zakochanej pary.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji