Artykuły

Antyklerykalna agitka w Teatrze Polskim

"Popiełuszko" w reż. Pawła Łysaka w Teatrze Polskim w Bydgoszczy. Pisze Krzysztof Derdowski na portalu Bydgoszcz24.pl.

W sztuce "Popiełuszko", której premiera odbyła się w sobotę, 9 czerwca, autorka Małgorzata Sikorska-Miszczuk wraz z reżyserem Pawłem Łysakiem i pozostałymi realizatorami zaprezentowali zadziwiające koncepty na temat Polski i Popiełuszki. Widzowie dowiedzieli się, że Kościół agresywnie, bezlitośnie prześladuje w naszym kraju agnostyków, a nawet ludzi wierzących, ale nie identyfikujących się z Kościołem. Dowiedzieliśmy się również, że odpowiedzialność za męczeńską śmierć ks. Jerzego Popiełuszki, oprócz esbeków, ponoszą również hierarchowie Kościoła z Prymasem Polski Józefem Glempem na czele. A sam Popiełuszko nauczał nas "patriotycznej gimnastyki", a nie prawd ewangelicznych. Ale po kolei...

Spektakl zrealizowany został w popularnej ostatnio w bydgoskim teatrze poetyce wykładu i prelekcji. Tak zrealizowano niedawno sztukę o Komornickiej.

Tym razem również bohaterowie sztuki opowiadają o sobie, ostentacyjnie, wprost, niczym w Commedii dell'arte, wyjaśniając gawiedzi kim są i co robią. Esbecy na przykład oznajmiają, że są esbekami i służą złej sprawie. Prymas mówi, że jest prymasem i roznosi obrazki z błogosławionym Jerzym Popiełuszką. Przyjęcie takiej odrobinę jarmarcznej konwencji - prelekcji i wykładu - powoduje znaczną utratę potencjału dramatycznego postaci.

I tak, choćby wspomniani esbecy są jednowymiarowi i z gruntu nieprawdziwi. Otóż, wystarczy zajrzeć do stenogramów procesu toruńskiego, a zwłaszcza zeznań Piotrowskiego, żeby przekonać się, że postacie te czuły się wówczas ofiarami, uwaga: "prześladowanymi przez Kościół i Popiełuszkę". Dodatkowo zdradzonymi przez przełożonych. W żadnym razie mordercy Popiełuszki nie uważali siebie za złych, jak mówią o sobie samych na bydgoskiej scenie. Ci komunistyczni zbrodniarze mieli olbrzymi zasób usprawiedliwień, racji politycznych, dumy z bycia w tajnej policji. O tych meandrach psychiki morderców niczego się ze sztuki nie dowiemy. A szkoda, bo dałoby to szansę na refleksję nad, jakby to nazwał Adam Michnik, zoologicznym antyklerykalizmem, który zdaje się, że jest też emocjonalnym kłopotem samej autorki sztuki. W zbiorowym wizerunku esbeków ciekawa wydaje się jedynie sugestia zawarta w kilku mikroscenach, że ściganie i prześladowanie księdza było znakomitą dla nich zabawą i przygodą. No, bo rzeczywiście, gonienie za księdzem, obrzucenie jego samochodu kamieniami, to życie pełne wrażeń - to granda i rozróba, że boki zrywać.

"Popiełuszko" rozpoczyna się od zadziwiającej sceny. Kilka postaci, w czerni, a wśród nich Mateusz Łasowski, który za chwilę będzie Popiełuszką, Michał Jarmicki, który wcieli się w postać prymasa Glempa, a także aktorzy, którzy zagrają esbeków - osacza odzianego w pidżamę Rolanda Nowaka, grającego Antypolaka i okazuje się, że owi osaczający są Kościołem prześladującym i gnębiącym. Okazuje się, że wierzący co prawda, ale nie identyfikujący się z instytucją Kościoła Antypolak pada ofiarą okrutnej procedury wykluczenia przez wierzących. Kościół odmawia mu prawa do narodowej dumy, symboli, identyfikacji z tradycją, polską literaturą, nawet prawa do bycia kibicem reprezentacji Polski. Zgnębiony, zszargany Antypolak staje się człowiekiem wykluczonym. Biedny, sponiewierany Antypolak prosi, żeby Kościół wysłuchał jego racji. I oczywiście, nie zostaje wysłuchany

Koncept doprawdy karkołomny. Wzięty z Urbanowego "Nie" i antyklerykalnych pisemek takich jak "Fakty i Mity" - w ostatnim z wymienionych tu pism, przypomnijmy, redaktorem był jeden z morderców Popiełuszki, co może coś z intencji tego konceptu wyjaśnia.

Mówienie dziś ze sceny w Polsce, że Kościół wyklucza ludzi, prześladuje i niszczy, jest, ni mniej ni więcej, tylko bredzeniem. Olbrzymia działalność charytatywna Kościoła, łagodna ewangelizacja, spolegliwość w sporach światopoglądowych (przy zachowaniu jedynie minimum tożsamości) - scenę z dręczeniem Antypolaka czynią nieprawdziwą, rażącą antyklerykalizmem. Przykre to tym bardziej, że prezentuje się to w sztuce o męczenniku z lat osiemdziesiątych, kiedy Kościół był szczególnie otwarty dla niewierzących. W kościołach ukrywali się ludzie. Tam gromadzono bibułę. Tam odbywały się msze za ojczyznę. To, co się stało później, było raczej porzuceniem Kościoła przez ludzi, a nie odwrotnie.

Przypisywanie przez Małgorzatę Sikorską-Miszczuk motywów i działań prześladowczych Kościołowi przypomina procedurę kozła ofiarnego opisaną znakomicie przez René Girarda. Ten francuski uczony zauważył, że prześladowcy chcąc usprawiedliwić swoje zbrodnie i winy przypisują zło swoim ofiarom. Żydom zatruwanie studni. Królowi Edypowi spółkowanie z matką i zabicie ojca. W Polsce tę procedurę powielano wielokrotnie, w czasach stalinowskich, podczas antysemickich wybryków Gomułki i pałowania robotników w czasach gierkowskich - zawsze oznajmiano, że winne swego losu są ofiary. Sikorska-Miszczuk powtarza tę procedurę wobec współczesnego Kościoła, któremu przypisuje winę polegającą na tym, że odbiera ludziom prawo do identyfikacji narodowej. Nie ma to nic wspólnego z rzeczywistością pozasceniczną, ale co tam, może znajdą się naiwni i uwierzą.

Zadziwia też następny koncept zaprezentowany w bydgoskim teatrze. Otóż okazuje się i jest to wprost powiedziane ze sceny, że współodpowiedzialnymi za zamordowanie Popiełuszki są hierarchowie Kościoła, a szczególnie prymas Józef Glemp. Wina ich ma polegać na tym, że ułatwili prokuraturze postawienie w grudniu 1983 roku zarzutów Popiełuszce oraz na tym, że prymas wywierał presję na Popiełuszkę, mającą na celu osłabienie radykalności jego nauczania. Popiełuszko w bydgoskiej sztuce, ni mniej ni więcej, tylko zostaje zdradzony przez swoich przełożonych i złożony wręcz w ofierze. I ani słowa o tym, że hierarchowie chcieli wysłać Popiełuszkę do Rzymu i w ten sposób uchronić przed zbrodniarzami. I ani mru mru o roli w tych planach samego Jana Pawła II. A przecież powstały na ten temat już dziesiątki artykułów. Mówiono o tym także podczas procesu zbrodniarzy w 1984 roku. Było więc dużo czasu, by sobie autorka sztuki te wiadomości przyswoiła. I powinna do licha wiedzieć, że zbrodnia była wynikiem rywalizacji o władzę wewnątrz aparatu partyjnego. Ale co tam, może znajdą się głupiutcy, niezorientowani, którzy przyjmą jak objawienie - za śmierć Popiełuszki odpowiada również prymas Glemp! Ale jaja, nie? Prymas wydał na śmierć ks. Popiełuszkę.

Taki prostacki antyklerykalizm rujnuje sztukę "Popiełuszko". Czyni ją agitką już nie lewicowych, ale lewackich poglądów. Wielkie tematy: męczeństwa, walki, wolności zostały zmarnowane. Autorka "Popiełuszki" nie dorosła do podjętego tematu. Los Popiełuszki nie jest na miarę mizeroty intelektualnej i emocjonalnej dramatopisarki. Dlatego zapewne zamiast wielkiej sztuki otrzymaliśmy garść kupletów i dowcipasów z kawiarni na Nowym Świecie.

To nie jest sztuka o świętości, zbrodni, walce, ani o polityce. Tekst "Popiełuszki" skrzy się od wspomnianych kawiarnianych konceptów, antyklerykalizmu ze sztambucha wojującej feministki, bez żadnej głębszej refleksji, trudu zmierzenia się z elementarnymi dla człowieka powinnościami i lękami. A przecież, do licha, w losie Popiełuszki jest materiał na Tarantino i Sofoklesa! Jest jakieś niepokojące podobieństwo do losów (aż się boję to powiedzieć) samego Chrystusa; jest bierny opór z Gandhiego, szekspirowskie spiskowanie, sentymentalizm i polityka - dla utalentowanego, pracowitego, skrupulatnego dramaturga jest wszystko: człowiek, Bóg, zło, istne greckie fatum. I trzeba być doprawdy głuptasem, żeby z takiego potencjału dramatycznego zrobić sztukę tak minoderyjną jak "Popiełuszko" Sikorskiej-Miszczuk.

I nie po raz pierwszy mam też wrażenie, że autor sztuki i reżyser czynią krzywdę bydgoskim aktorom, którym należy się wreszcie dzieło naprawdę do zagrania. A nie jedynie strzępy jak właśnie w "Popiełuszce". Mateusz Łasowski wyciska ze swego Popiełuszki co się da i doprawdy nie jego to wina, że niewiele się da! Roland Nowak dostaje trochę roli człowieka, który chce żyć obok dramatów i wyborów - materiału jednak do zagrania tyle, ile przysłowiowy kot napłakał. A postać człowieka chcącego przejść obok, myknąć obok cierpienia, warto by zagrać z rozmachem, podając głęboką argumentację współczesnych hedonistów, abnegatów z mizerną pensją i pretensjonalną żoną. Takiej roli Nowak nie dostał - nawiasem mówiąc, taka rola, faceta obok, faceta chcącego uniknąć jakiegokolwiek dyskomfortu, telewidza, rujnowałaby antyklerykalne koncepty autorki. To oczywiście mogłoby sztuce tylko pomóc. Mielibyśmy prawdziwe linie podziału między świętością, odpowiedzialnością, a hedonizmem z M-3 i z ośmioletnim samochodem. Roland Nowak mógłby zagrać komiwojażera błyskotek współczesności, medialnej papki, kryzysu, kłamstw polityków. Mówi się w sztuce, w pewnym momencie, że grana przez niego postać namiętnie wsłuchuje się i wpatruje w media. I co? A no, jak wszystko w tej sztuce - nic. Roland Nowak nie dostaje materiału do zagrania współczesnej marionetki mediów konfrontowanej z tak nośnym mitem jak śmierć Popiełuszki.

A Michał Jarmicki grający prymasa? Toż to potencjalnie postać na miarę greckiej tragedii. Człowiek stojący przed wyborem racji religijnych, moralnych, a pragmatyką polityczną. Administrator Kościoła postawiony wobec świętości; a świętość, przecież wiemy, zawsze była kłopotem dla Kościoła, bowiem trudno ją odróżnić od nerwicy, histerii, megalomanii i kabotyństwa. I Kościół często w ocenie świętości się mylił... I co? I co dostaje do zagrania Jarmicki? Nic! Ma do powiedzenia tylko jakieś ogólniki o dwóch tysiącach lat historii Kościoła. To mniej więcej tak, jakby się ograniczyło rolę króla Lira do skarg na córkę Kordelię o to, że nie przyniosła królowi na czas nocnika.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji