Dramat niesceniczny
Przystępując do scenicznej adaptacji "Róży", zdawał sobie zapewne Zbigniew Krawczykowski sprawę ze wszystkich cech charakterystycznych dzieła, które wziął na warsztat: w każdym razie zdają się o tym świadczyć zasięg i bezceremonialność jego zabiegów adaptacyjnych. Krawczykowski pozmieniał i przebudował sporo, skreślił całe ogromne partie dramatu - ołówka nie żałując - tu i ówdzie coś dodał, coś przeniósł na inne miejsce lub z ust jednej do drugiej osoby. Słowem, postąpił jak Korzeniewski z "Dziadami" - uważał, że miał prawo - szkoda tylko, że ze szczegółów swej pracy nie zwierzył się bodaj skrótową notą w programie teatralnym.
Żeromski, epik i liryk w prozie, rzadko bywał dramatykiem. Całe życie marzył o stworzeniu własnego teatru i przez całe życie zmagał się nieustępliwie z oporną materią teatru. Tworzył sceny piękne - i pełne siły dramatycznej - pośród obrazów dalekich od praw teatru i otoczonych zbyt wielu niescenicznymi słowami. Czy uwłacza jego pamięci to stwierdzenie? A czy pomniejsza wielkość Tomasza Manna, że jego sztuka teatralna jest nieudana? Żeromski jest autorem tak niewydarzonego dramatu jak "Biała rękawiczka". W czymże ten fakt mógłby przygasić ognie "Popiołów"?
"Róża - dramat niesceniczny". Tak określił ten utwór, ukończony w 1908 roku, sam jego autor. Nic dziwnego, że występuje w "Róży" wiele sytuacji, które nie wytrzymują próby sceny. Adaptacja Krawczykowskiego miała im zaradzić za pomocą skrótów i przekształceń.
Skróty: z długiego, mistycznego prologu zostały resztki, z ważnej roli Anzelma szczątki (z tym, że część wypowiedzi Anzelma przekazał Krawczykowski lekką ręką Bożyszczu); zniknęły w ogóle Nastki, Olesie i Michałki, zniknął metr muzyki Szczypiorek, zniknęły Alpy i Śródziemnomorze, zniknęła symbolika Warny i Bożyszcze, gdy jest i odziane w zbroję króla Warneńczyka. Zniknęły, tym bardziej, didaskalia Żeromskiego, stanowiące bardziej organiczną część niescenicznego dramatu, niż didaskalia w utworach Wyspiańskiego. Wreszcie sceny końcowe zamazał adaptator do tego stopnia, że kto nie zna "Róży" w oryginale, nie może się w ogóle połapać o co chodzi.
Zmiany: dopisanie roli kobiecej w obrazie "Wnętrze szopy"; udramatyzowanie relacji Anzelma o rozmowie Czarowica z Krystyną; włączenie do tekstu pewnych wypowiedzi Żeromskiego spoza "Róży" (o Baryce i szklanych domach); spolszczenie zaklinań rosyjskiego żołnierza. "Sprawę pierwszą" w "Róży" podzielił Żeromski na trzy "obrazy": te "obrazy" spiął Krawczykowski jak klamrą "drogą" Czarowica z Bożyszczem - wędrówką niczym Fausta u boku Mefista.
Ponadto poddał Krawczykowski zabiegom puryfikacyjnym młodopolski język "Róży", starając się go uwolnić od egzaltacji, emfazy, secesyjnych sztukaterii...
Przystępując do inscenizacji j "Róży" zdawał sobie Teatr Klasyczny sprawę z trudności, przed jakimi staje - w każdym razie świadczyć o tym mogą narady, jakie przed powzięciem decyzji o wystawieniu "Róży" odbywał w liczniejszym gronie. Opinie o celowości tego przedsięwzięcia były podzielone. Ale teatr się uparł. Jego wysiłek okazał się znaczny i godzien szacunku. Ale czy również godny pochwały? Nie każdy upór bywa chwalebny, nie każdy góry przenosi.
Z 42-osobowego zespołu aktorskiego, zatrudnionego w przedstawieniu, mówili tekst pisarza z największym umiarem, opanowaniem STANISŁAW NIWIŃSKI (Czarowic) i ZYGMUNT MACIEJEWSKI (Bożyszcze). Dobre recytatorsko, antydeklamacyjne akcenty miała również ANNA CIEPIELEWSKA (Krystyna): nie jej wina, że w postaci Krystyny pobrzmiewają niedobre wpływy i Przybyszewskiego, i że ta wspaniała artystka i demoniczna kurtyzana Krystyna, bliższa jest parodii niż wielkiego dramatu. Zwróciło uwagę racjonalne ujęcie roli Zagozdy przez ANDRZEJA ŻARNEC-KIEGO, uniknął nadmiernej egzaltacji JÓZEF NALBERCZAK jako Oset, przywrócił diabelskość szpiega Anzelm do ludzkiej miary RYSZARD PIETRUSKI, nie przekonał do wyrafinowanego okrucieństwa Naczelnika policji JERZY KALISZEWSKI.
IRENA BABEL zręcznie tonowała patos, tłumiła cudowność, tuszowała brutalizmy i naturalizmy scen w biurze policji tajnej. Na uznanie zasługuje sceniczne rozwiązanie obrazu "Wnętrze szopy": projekcji obrazów Grottgera i reakcjom wiejskich słuchaczy na podawaną im papkę nie brakowało tonów satyrycznych, tak potrzebnych sztuce. Natomiast nie udała się reżyserce scena z robotnikami w hali fabrycznej, a próba podciągnięcia "Wielkiej Sali Balowej" do dyskusji z "Salonem Warszawskim" i "Weselem" obnażyła przede wszystkim słabości faktury myślowej i dramaturgicznej "Róży".
KRZYSZTOF PANKIEWICZ sprowadził przestrzeń sceniczną do pękniętego, podświetlonego muru Cytadeli jako tła, i do najniezbędniejszych rekwizytów na pierwszym planie, co pozwoliło na szybkie przenikanie obrazu w obraz. Na pustej, przyciemnionej scenie tym plastyczniej grały zielone kostiumy Krystyny, białe plamy strojów pań balujących i czarne - panów; kostiumy były arcysecesyjne, kapelusze jak koła młyńskie, ale tak chyba należało je zaprojektować. Była jeszcze ilustracja muzyczna i dyskretne efekty świetlne.
Wznowienie "Róży" było eksperymentem ambitnym, którego jednak sukces nie uwieńczył. Przyczyny tkwią zarówno w niedostatkach roboty teatru jak i w samym utworze, myślowo i teatralnie już od nas odległym. Klęska rewolucji 1905 roku spowodowała zamęt w myślach i uczuciach niejednego pisarza, nie w jednej Polsce. "Róża", w intencjach Żeromskiego, miała być wielką, polityczno-społeczną rozprawą ze współczesnością polską. "Róża" nie stała się jednak ani nowym "Kordianem" ani nowym "Weselem" właśnie dlatego, że jej pozytywny bohater, Czarowic, jest tak bardzo kordianowym, romantycznym bohaterem, właśnie dlatego, że Żeromski zajął w "Róży" postawę neoromantyka, który wprawdzie widział polityczno-społeczne sprzeczności nowej epoki, ale właściwej z nich drogi wyjścia nie dostrzegał. Porywająco pulsuje w "Róży" żarliwy, namiętny, rozdzierający najsroższe kajdany niewoli patriotyzm Żeromskiego, i cenić musimy sprawiedliwość i bezstronność, z jakimi pisarz usiłował przekazać ówczesne postawy socjalne i polityczne społeczeństwa polskiego: esdecką Zagozdy, endecką Benedykta Czarowica, szlachecko-pepesowską Jana Czarowica. Niemniej konkluzją "Róży" jest odwołanie się do interwencji sił nadprzyrodzonych - rola Bożyszcza! - i do cudownego wynalazku Dana, jako do czynnika, rozcinającego najważniejszy problem: politycznej niewoli narodu.
To ostatnie słowo Żeromskiego? Skądże! Możemy, na szczęście, od "Róży" apelować do "Przedwiośnia", w którym symbol szklanych domów odbywa się bez "tajemnic ognia" i demonicznych Bożyszcz, i w którym problematyka "sprawy polskiej" - co prawda, z innych już czasów - znalazła wyraz godny Żeromskiego.
Mamy w 1964 roku setną rocznicę urodzin Żeromskiego. Ku uczczeniu pamięci wielkiego pisarza, szykują się różne obchody i różne też przedstawienia teatralne. Ufam, że te inne przedstawienia, innych sztuk, lepiej ukażą wielkość autora "Snobizmu i postępu".