Artykuły

Czerwone róże dla Żeromskiego

W literaturze trudniej niż w życiu sprzeniewierzać się daw­nym miłościom. Żeromski był kiedyś taką miłością dla starsze­go dziś pokolenia. Miłością, ja­ką może być tylko pisarz naj­mocniej zaangażowany we współczesność, wrażliwy na jej najbardziej palące problemy, głęboko czujący i z pasją ata­kujący zło w człowieku, w ży­ciu społecznym i narodowym. Miłość zaślepia. Przysłaniała też ona w oczach zakochanych czytelników niedostatki i po­tknięcia artystyczne w twórczo­ści tego, którego uważało się za sumienie literatury, najwyż­szy autorytet moralny. Zresztą środki artystyczne Żeromskiego tkwiły w nurcie panującego wówczas stylu literackiego. Bujność i bogactwo języka przepo­jonego nienasyconym uczuciem uderzały do głowy i upajały na­tłokiem wrażeń.

Dziś już inaczej. Żeromski przeszedł do historii literatury i stracił bezpośrednią aktual­ność. Najwyżej możemy kon­frontować dzisiejsze realizacje z jego marzeniami i postulata­mi. Jest jednym z naszych ideowych antenatów. Środki zaś wyrazu, jakimi dysponował, ra­czej rozmijają się - przynaj­mniej w niektórych utworach - z dzisiejszymi gustami, nie dzia­łają już jak niegdyś. Wskutek tego braki ukazują się wyraź­niej. Wzruszający pozostał na­tomiast żarliwy patriotyzm pi­sarza, jego niezwykłe wyczule­nie na krzywdę człowieka, któ­re zawsze kazało mu stanąć po stronie skrzywdzonych i poni­żonych, po stronie radykaliz­mu społecznego. Wynikało to z jakiegoś spontanicznego pro­testu uczuciowego, bo kiedy Że­romski starał się szukać wyj­ścia i rozwiązań, zaczynał się wikłać w myślach i zbaczać na manowce fantazji czy utopii.

"Róża" skupia w sobie w dość typowy sposób cechy twórczości Żeromskiego. Ten "dra­mat niesceniczny" jest właści­wie częściowo uteatralnionym rapsodem, w którym autor chciał dać obraz rewolucji 1905 roku i w którym zamknął kilka pięknych apostrof na cześć jej bojowników. Trzeba pamiętać, że Żeromski pisał "Różę" nie­mal bezpośrednio po klęsce re­wolucji, poruszał wypadki je­szcze świeże w pamięci, bez dy­stansu historycznego. Tym le­piej świadczy to o jego przenik­liwości, jego czującym sercu i odwadze, z jaką składał hołd bohaterom uważanym wtedy przez warstwy posiadające za... bandytów. Symboliczna róża wykwita z krwi skatowanego robotnika Osta zebranej w chustkę przez Czarowica.

Ten rapsod, w którym bar­dzo wyraźnie pobrzmiewają to­ny naszych romantyków i Wy­spiańskiego, odznacza się ogromną rozlewnością, rozwi­chrzeniem konstrukcyjnym, patosem poetyckim pełnym wielosłowia i młodopolskiej ma­niery. Przeniesienie go na sce­nę wymaga adaptacji niemal takiej jak powieść.

Adaptacja ta w Teatrze Kla­sycznym jest dziełem Zbignie­wa Krawczykowskiego. Doko­nał on olbrzymich skrótów, powyrzucał wiele scen i posta­ci, pewne relacje udramatyzował, gdzie indziej fragmenty poprzestawiał i dodał kilka zdań z "Przedwiośnia", starał się zredukować w tekście pa­tetyczne poetyzowanie i nadać dramatowi zwartość, skupić go wokół jakiejś osi. Tą osią - przynajmniej w pierwszej czę­ści przedstawienia - wydaje się dylemat: naród i lud, niepod­ległość ale jaka niepodległość, zgoda narodowa czy walka kla­sowa. Bożyszcze, które stało się w przedstawieniu uosobie­niem myśli czy sumienia (gra go bardzo ładnie Zygmunt Ma­ciejewski) oprowadza Czarowi­ca po obszarach "śmiesznej pol­skiej nędzy". Wiedzie go do robotników, chłopów i inteli­gencji niepracującej. A także do więzienia i policyjnej katowni, które były nieodłącznymi składnikami polskiego losu. Wszę­dzie znajduje marazm i rozdar­cie. Robotnicy podzieleni mię­dzy rewolucjonistów i sługu­sów fabrykantów, zmieszani ze szpiclami i prowokatorami. Chłopi omanieni endeckim fra­zesem patriotycznym i ugodowością. Posiadacze wzywający carskiej policji na sam dźwięk słowa: rewolucja. Jest w tym wszystkim trafny, zróżnicowany obraz społeczeństwa polskiego w danym momencie, pokazany w scenach już to o charakterze rozłożonej na głosy publicysty­ki, już to będących syntetycz­nym skrótem teatralnym. Nie­stety na tym tle nieznośny jest sam Czarowic, zabłąkany z in­nych czasów bohater roman­tyczny. Wydaje się tu całkiem obcy i nie potrafi wzbudzić sympatii. Nie zdołał też mu nadać - być może zresztą jest to niemożliwe - cech prawdy artystycznej Stanisław Niwiń­ski, prezentujący się poza tym jako aktor utalentowany, o do­brych warunkach. Nikogo też nie może przekonać rozwiąza­nie sprawy narodowo-społecznej w "Róży" przez indywi­dualny czyn: genialny wyna­lazek, który pokona wrogów i przyniesie zwycięstwo. Prymitywność takiego rozwiązania jest uderzająca, a w dodatku w przedstawieniu - jak można przypuszczać - dla widza nie znającego utworu całkowicie niezrozumiała. Ta scena jak i cały wątek romansowy (jego bohaterkę gra Anna Ciepielewska) zakrawają niemal na mi­mowolną parodię i są trudne do obrony - przynajmniej w ta­kim ujęciu.

Przedstawienie reżyserowała Irena Babel, Najlepiej wypad­ła pierwsza i ostatnia scena pod murem cytadeli, który zresztą towarzyszył całemu przedstawieniu, bardzo sugestywnie skon­struowany przez Krzvsztofa Pankiewicza. Te dwie sceny miały swoją atmosferę i na­strój poetycki. Poza tym było rozmaicie, raczej gorzej niż le­piej. Brakowało przedstawie­niu wewnętrznego dynamizmu. Sceny w hali fabrycznej i w policji wypadły dość martwo, bal nie udał się mimo że w tym obrazie w samym utworze tkwi dobry materiał teatralny. Spośród bardzo wielu aktorów - oprócz już wymienionych - pamięta się jeszcze Józefa Nalberczaka (Oset), Andrzeja Żarneckiego (Zagozda), Saturnina Butkiewicza (Mularz), Cze­sława Roszkowskiego (Malarz). W sumie - z pełnym szacun­kiem trzeba podkreślić trud i ambicję teatru w przygotowa­niu tego przedstawienia, ale trudno je uznać za uwieńczone sukcesem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji