Artykuły

... i morele z makiem - baks!

Tak właściwie należałoby podsumować inscenizację "Rękopisu znalezionego w Saragossie" ze Starego Teatru. Muzycz­nie Stanisław Radwan zawiesił ją - jak na wysokim C - w połowie wyliczanki: Deus, deus, kosmateus... dodając tym samym sens, który reżyser w całym przedstawieniu rozmienił na dro­bne.

Tadeusz Bradecki niepokojąco zabrnął w sztukę cytatu i epizo­du. Jego kolejne spektakle roz­rastają się w ogromne mozaiki złożone z aluzji, wtrąceń, obcych fragmentów wprost kojarzących się jedynie reżyserowi z utworem, którego tytuł nosi całe przedstawienie. Gdyby zdecydo­wał się wybrać z barokowo bo­gatej satyrycznej powieści Po­tockiego - podobnej układem do "Baśni tysiąca i jednej nocy", barwnej plątaniny niewiarygod­nych przygód i fantastycznego erotyzmu, wariacji na temat wej­ścia w świat młodego człowieka - tylko jeden wątek i wyreży­serował na przykład przygody Avadora (których odrębność do całego utworu uznał sam Potoc­ki, planując ich osobne wyda­nie) albo historię Pedra Velasqueza, a może po prostu "Parady", byłoby prościej łatwiej i przyje­mniej, bynajmniej nie w złym tych słów znaczeniu.

Niestety, Bradecki zafascyno­wany autorem i jego dziełem, koniecznie chciał pokazać całego (no, prawie całego) Potockiego, a przy tym także swoją erudycję, a więc " z czym panu reżyserowi kojarzą się" poszczególne frag­menty "Rękopisu...". Przeczuwając, że zostanie posądzony o nadużycia skwapliwie tłumaczył się w programie z zakresu wtrąceń, jakie znalazły się w przedstawie­niu.

Tak więc skomplikowaną i mi­sterną strukturę powieści szka­tułkowej Potockiego, Bradecki uzupełnił obszernymi fragmentami "Parad" tegoż autora, "Romantyczności" Mickiewicza, starotestamentowej "Pieśni nad pieśnia­mi" a także Szekspirowskiej "Bu­rzy" i "Hamleta". Po co?

Aha, jeszcze dodał kwestię przypisaną osobiście Potockiemu, powierzając ją głosowi najbar­dziej chyba w Starym Teatrze ekspresyjnemu - Jerzemu Ra­dziwiłowiczowi z play-backu... Na początku spektaklu mości Po­tocki przedstawia się, więc wszy­stko jest jasne, ale kiedy po trzech godzinach przedstawienia ten sam głos odzywa się ponow­nie, nikt już nie pamięta o ist­nieniu Potockiego i dialogi po­staci z autorem stają się irytu­jące.

Trudno jest pisać o tej teatral­nej hybrydzie, bo jak przewidział już ktoś, jeszcze przed premierą, jeżeli nawet umknie intencja, to i tak będzie to wspaniałe wido­wisko. Bo cóż z tego, że Alfons von Worden (Piotr Cyrwus) nie zaistniał, skoro wokół niego na­rosło przedstawienie barwne, wartkie i wesołe. Gra zwiercia­deł, w których miały się odbijać zwielokrotnione, choć za każdym razem w nieco innym kształcie, losy Alfonsa, okazała się od nie­go prawdziwsza.

Przyznam jednak, że bardziej niż ideowe ironiczne lamenty nad życiowymi inicjacjami młodzień­ców cieszyła mnie sceniczna za­bawa aktorów. Wspaniała była diabelska córka Orlandyna (An­na Radwan), która diablo inteli­gentnie parodiowała na scenie manieryczną gestykę Doroty Segdy, której notabene zabrakło w tym spektaklu, czy Pedro Velasquez (Jacek Poniedziałek), ma­niakalny matematyk, którego ży­cie tyleż onieśmiela, co intrygu­je, wyglądający jak żywy por­tret dyrektora Bradeckiego.

Prócz wymienionych, wiele je­szcze było aktorskich perełek ujawniających komediowe, czy wręcz farsowe predylekcje Jerze­go Treli, Tadeusza Huka, Szymo­na Kuśmidera, Agnieszki Schimscheiner czy Andrzeja Grabow­skiego, ale czemu one miały słu­żyć... trudno się domyślić. Zakła­dam, że dobrej zabawie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji