Artykuły

Trzeźwy Fortynbras

GDYBY nie nasza wrodzona narodowa skromność in­telektualna, to oglądając 10 listopada w Teatrze Ka­meralnym prapremierę światową dramatu Janusza Głowackiego "Fortynbras się upił" moglibyśmy pomyśleć, że oto jesteśmy równie dobrzy albo może nawet nieco lepsi od Amerykanów, którzy w Orlando Shakespeare Festival obejrzą tę sztukę, jednak nieco później niż my. Gdybyśmy nie byli tak obrzydliwie podejrzliwi, moglibyśmy przez je­den wieczór czuć się obywatelami świata - oto "nasi" zdobywają nareszcie Amerykę, a słowiańskie doświadczenia nie zamykają przed nimi świata, wręcz przeciwnie, "pozwa­lają zgłębić lodowate otchłanie ludzkie".

Gdybyśmy nie mieli tylu kompleksów, nie zauważylibyś­my może z zażenowaniem, że otchłanie sztuki Głowackiego wypełnione są szczelnie gazetami, a jej bohater przyjaźnił się na studiach raczej z Janem Kottem niż z Hamletem, mimo, a może właśnie dlatego, że akcja sztuki rozgrywa się na dworze norweskim w tym samym czasie, co wydarzenia opisane w Szekspirowskim "Hamlecie". Głowacki w "For­tynbrasie" pisze apokryf Szekspirowski, niemiłosiernie prze­drzeźniając hamletyczne wątki. Za kulisami historii Danii znajduje teatrzyk marionetek wprawianych w ruch przez fachowców od wywiadu i publicznego bezpieczeństwa Nor­wegii.

W spiskowej teorii historii nie ma miejsca na wątpliwo­ści i bunt Hamleta, taka historia zna tylko kolaborantów i prowokatorów. W "Fortynbrasie" Hamlet umierając "gło­suje" na Fortynbrasa - oddaje mu swoje królestwo. For­tynbras zaś, choć śni o uratowaniu Hamleta, to sen ten jest tylko inteligentnym planem aneksji Danii. Albowiem For­tynbras nie jest tak pijany, aby flirt czy może już pakt z Hamletem, uważać za coś więcej niż jeszcze jeden dyplo­matyczny wybieg służący władcy chylącego się ku upadko­wi imprerium do zademonstrowania dobrej woli i uzyska­nia przewagi. Konstruując zaś ową intrygę, Fortynbras, któ­ry nie lubi być Fortynbrasem czyli najeźdźdcą (wolałby rolę Hamleta lub przynajmniej zbawcy Hamleta, czyli rolę obrońcy prawa i wolności), idealnie realizuje plany operacyjne swoich służb bezpieczeństwa. Słabość, udana czy rze­czywista, dla wartości jakie reprezentuje Hamlet, ściślej dla buntu, jaki zrodził się w ojczyźnie Hamleta, małej Da­nii wobec norweskiej przemocy, pozwala Fortynbrasowi po­większać Imperium, zawładnąć światem. Przeto, jako nowy władca połączonych królestw życzy wszystkim swym pod­danym, oby Bóg ich strzegł. I brzmi to - tak przynajmniej jest w spektaklu Stuhra - jak ostrzeżenie dla tych, któ­rzy uwierzyli w zmiany.

I gdybyśmy nie byli tak straszliwie... prowincjonalną pu­blicznością teatralną może udałoby się nam dosłyszeć w sztuce Głowackiego nieprzemijające problemy Świata. Jed­nak bliskość... granicy norweskiej sprawia, że problem tra­ktujemy nazbyt osobiście. Chcielibyśmy diagnoz nowych i szokujących, bo tę o wielkich narodach, które sumienia nie mają znamy - z Fredry. Głowacki zaś o finezyjność alu­zji i oryginalność filozoficznych diagnoz dba mało. On chce paskudnie, a światowo, z ducha czasu drwić i podszczypywać dostojne tematy dramatyczne. To stwarza główną trudność. Wydaje mi się, że realizatorzy przedstawienia tworząc spektakl na ogół sprawny i profesjonalny zawahali się w pół drogi, nie zdołali pogodzić farsy z dramatem, groteski z komedią, nie chcą śmiać się z tego, co drastyczne i niesmaczne, i z tego co w istocie groźne i tragiczne. Makabryczność dramatu, jego okrucieństwo reżyser i scenograf (J. Stuhr i K. Wiśniak) tuszują, estetyzują i uprawdopodobniają. Ładnie brzydki jest trup-marioneta króla ojca, nieśmiało naturalny mecz rozgrywany piłką-głową brata Fortynbrasa, pomysło­wym lecz nie obrzydliwym gadżetem jest skóra zdarta z ministra spraw wewnętrznych przez jego zdolnego asystenta, odcięta głowa kochanki pozwala uzyskać efekt umiarkowa­nego zaskoczenia. Teatr nie chce opowiadać o jatkach hi­storii, lecz bawić się nimi swobodnie nie umie, obce mu jest groteskowe splątanie materii. Nie tylko w scenografii. W planie aktorskim także. Minister Spraw Wewnętrznych (T. Huk) przybył, na dwór norweski wprost z pałacu Katarzyny Wiel­kiej. Ośmiooki, bardziej współczesny asystował pewnie w spektaklu "Tragedii optymistycznej", obaj traktują swe fun­kcje z namaszczeniem i demoniczną precyzją, ich swoboda jest wystudiowana jak przystało figurom z poważnej dra­my. Andrzej Kozak - duch ojca Fortynbrasa wyraźniej woli operetkę od "historycznych kawałków", o których wie zbyt dużo, by nie traktować ich pół żartem pół serio. Pęk­nięcie spektaklu najwyrazistsze jest w sposobie, w jaki interpretuje postać Fortynbrasa Artur Dziurman. Jest bar­dziej z Szekspira niż z Głowackiego: znakomity w lękach, rozpaczach, urojeniach, knowaniach, bezradny w małych pijackich grepsach. Wspaniały w finale, gdy z niewinną szczerością ostrzega przed sobą - ideologiem trzeźwym, składającym samokrytykę i znowu proszącym o zaufanie. Nieprzekonywający w nonsensownych utarczkach z jakimiś rekwizytami aranżowanymi tylko po to, aby było śmiesz­nie. Nijaki w scenie przesłuchania Hamleta, kiedy najzupełniej prywatnie nie wie kim jest, i z kim rozmawia, i co chce uzyskać. Jego Fortynbras, tak jak my, nie umie się śmiać z ducha czasu. Może dlatego przeraża. Trzeźwością, z jaką wybrał wariant demokratyczny. Nie wyszło. Znowu, a miał najlepsze chęci. Bo racja stanu - wiecznie bruździ.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji