Artykuły

Coś o publiczności

Przyjemność oglądania czy czytania sztuki Ja­nusza Głowackiego "Fortynbras się upił" przy­pomina przyjemność przy rozwiązywaniu krzy­żówek, rebusów i szarad. Szybko łapiemy pro­ponowaną nam zasadę gry i w jej ramach je­steśmy gotowi na niespodzianki. Jest to ten rodzaj zaskoczenia, który potwierdza nasze, oczekiwania. Jedyny kłopot w tym, że pożąda­na jest znajomość "Hamleta". Bez niej zabawa jest o kilka stopni mniej wyrafinowana.

Jerzy Stuhr, obdarzony jako aktor bezbłędnym wyczuciem oczekiwań publiczności, odrzucił złudzenia jak zbędny balast. Nie ma co liczyć na znajomość "Hamleta". Przegrywa na tym au­tor, wygrywa kasa teatru. Aluzje do "Hamleta" (w lekturze "Fortynbrasa" przynajmniej część z nich wydaje się dowcipna) toną w głuchej ciszy na widowni. Świetnie natomiast sprawdzają się kwestie wsparte "mocnym" słowem. Ledwie tłumiony rechot rozgrzewa publiczność. Nie wiem, jaki stopień wyrachowania przypisać Głowackiemu, ale jego sztuka najbardziej mnie ciekawi nie jako kolejny wariant historii Hamle­ta, ale jako dramat o publiczności, jako projek­cja jej oczekiwań wobec teatru. W tej materii Janusz Głowacki jako autor sukcesu na ame­rykańskim rynku musi być nieźle obeznany.

"Fortynbras się upił" odsłania zakulisowe - i międzynarodowe - mechanizmy, które pokie­rowały losami Hamleta i Danii. To obłędna his­toria o świecie, którym rządzi jedynie prowoka­cja polityczna, który nie zna innych niż polityka wymiarów ludzkiego życia. Obłęd ten, choć ma znamiona groteski, może nas przerazić. Poza tym jest zabawa balansująca na granicy serio i buffo. Demonstrowane mechanizmy historii to, od czasów esejów Kotta, zbanalizowane kli­sze. Chciałbym w sztuce Głowackiego zoba­czyć rozprawę z teatrem politycznym, jego treściami i chwytami. Chciałbym wierzyć, że grube aluzje - rozpuchłe do absurdu - doty­czące wielkiej polityki to kpina przede wszyst­kim z teatru, który na aluzjach się wspierał, i - z naszego sposobu myślenia. Zaś absurd i obscena to elementy karnawału, który nam Głowa­cki proponuje. "Fortynbras się upił" nie jest za­pewne dziełem wybitnym, ale nie jest taki pła­ski, jak pokazał go Stary Teatr.

Najlepsze w przedstawieniu są epizody (An­drzej Kozak, Jacek Romanowski), wypracowa­ne w szczegółach, zagrane z wyczuciem pointy i efektu zaskoczenia, osiąganego za sprawą nagłej a niespodziewanej zmiany tempa, ko­micznego wykończenia gestu. Tu znać mistrza. Problem zaczyna się z większymi rolami, tych na pojedynczych chwytach nie da się zbudo­wać. Stąd, na przykład, zupełnie nie rozwiąza­na zagadka postaci Fortynbasa (Artur Dziurman), jego pijaństwa i jego udziału w toczącej się grze. Dramat, gdyby próbować go uchwy­cić od strony całościowej konstrukcji, mógłby stać się inteligentną zabawą z widzem. Reży­serowany na poziomie pojedynczych gestów i kwestii, nie tylko że rozsypuje się jak szkiełka z rozbitego kalejdoskopu, ale trafia także w gu­sty publiczności, które dramat demaskuje. Był tylko jeden moment, gdy wspólnie z całą salą westchnąłem porwany zręcznością teatru. Kiedy złożone na podłodze zwały płótna za jednym pociągnięciem sznurka uniosły się, tworząc wysoki i przestronny namiot. Są w tea­trze czary, które potrafią nas uwodzić bez względu na wiek i upodobania. Podziwiałem też maestrię, z jaką Kazimierz Wiśniak, autor scenografii, wprowadzał na szarobłękitne i szaropiaskowe tło barwne plamy kostiumów i ruchomych elementów scenografii: przez zga­szone tony brązów do jaskrawej czerwieni, głę­bokiej czerni i cukierkowatego różu. Pomyśla­łem, że nie wszyscy, którzy chcą podobać się publiczności, muszą mieć o niej złe zdanie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji