Artykuły

Ewolucja Teatru Syrena

- Chcę kształtować gusty i trendy, troszcząc się o publiczność, która tak licznie przychodziła tu dawniej na przedstawienia i teraz po zmianie kursu nie powinna odwrócić się od swojego teatru - mówi WOJCIECH MALAJKAT, dyrektor naczelny i artystyczny Teatru Syrena w Warszawie.

Kiedy aktor Wojciech Malajkat zaczął marzyć, by zasiąść w gabinecie dyrektorskim? - Nigdy nie miałem takich marzeń, a i dziś czuję, jak trudno łączyć oba stanowiska: dyrektora naczelnego i artystycznego. I w ten sposób dostarcza pan argumentów tym, którzy twierdzą, że zarządzanie teatrami trzeba oddać menedżerom. - Tak, ale oczywiście powinien być to człowiek, który kocha teatr, a nie tylko liczy pieniądze. Natomiast obowiązkami trzeba się dzielić, nie ma powodu, by zajmowała się nimi jedna osoba.

Co skłoniło pana do przyjęcia propozycji dyrektorowania Teatrowi Syrena?

- Kilka powodów. Przede wszystkim odejście Jerzego Grzegorzewskiego, mojego mentora, przyjaciela i wielkiego artysty, przy którym dojrzewałem. Do dziś nie spotkałem nikogo, kto mógłby pełnić podobną rolę w moim życiu. Potrzebowałem zatem jakiejś odmiany.

Od teatru, jaki tworzył Jerzy Grzegorzewski, do Syreny droga jest jednak bardzo daleka.

- Fakt, ale to nie znaczy, że pokonanie tej odległości jest niemożliwe.

Zgoda, co jednak pana urzekło w tej ofercie?

- To, że mogę miejsce, które mi zaoferowano, odczarowywać. Zajmuję się tym od trzech lat. Chcę kształtować gusty i trendy, troszcząc się o publiczność, która tak licznie przychodziła tu dawniej na przedstawienia i teraz po zmianie kursu nie powinna odwrócić się od swojego teatru. Wydaje mi się, że udało się ją zatrzymać. A przy okazji przyszło sporo nowych widzów.

Proszę zatem zdefiniować, jaki rodzaj teatru chce pan tutaj realizować.

- Przychodząc, nie ogłosiłem żadnego manifestu - nie mam natury rewolucjonisty, działam w sposób ewolucyjny. Gdybym jednak po trzech spędzonych tu sezonach miał powiedzieć, o co mi chodzi, odrzekłbym, że interesuje mnie teatr środka, w którym mieszczanie - nie boję się tego określenia - znajdą dla siebie wszystko. Z tego założenia wynika rozpiętość naszego repertuaru. Decydującym kryterium jest gust i smak. Proszę zresztą popatrzeć, że nasi sąsiedzi: Teatr Współczesny i Teatr Polonia, postępują tak samo. Teatr z definicji jest rozrywką, w Syrenie zaś wybieramy ten jej rodzaj, który pobudza widza do uśmiechu, ale również do refleksji i zadumy.

Widzi pan różnice między Teatrem Syrena, finansowanym z kasy miasta, a prywatnymi teatrami nastawionymi na komercyjną rozrywkę?

- Jeśli poprzeczka gustu jest ustawiona wysoko, nie ma znaczenia, czy teatr jest samorządowy czy prywatny. Syrena otrzymuje dotację, ale pokrywa ona koszty stałe, resztę musimy sami wypracować. Są z nami sponsorzy i partnerzy, którzy wspierając nasze projekty, mają poczucie uczestniczenia w czymś ważnym. Dajemy im możliwość pokazania się jako firmy odpowiedzialnej społecznie, co w długoterminowym okresie przynosi pozytywne efekty obu stronom.

Drugim istotnym dla nas sposobem zdobywania środków jest wynajem teatru. Nie jest oczywiście tak, że Syrena staje się bazarem - wspomniany wcześniej gust i smak stosujemy również w tym przypadku. Co nie zmienia faktu, że dobrze skrojona oferta i otwartość teatru na ten rynek jest w dzisiejszych czasach niezwykle ważna. Można by więc rzec, że w połowie działamy tak jak sceny prywatne. Co będzie za rok, nie wiem. Może dotacja zostanie zmniejszona i owo zbliżenie będzie jeszcze większe? Różnica jest zaś może taka, że sam nigdy nie założyłbym własnego teatru.

Wierzy pan w to, że siłą teatru jest zespół jego aktorów?

- Kiedy Jerzy Grzegorzewski tworzył Teatr Narodowy, twierdził, że jeśli można wystawić własnymi siłami "Wesele" Wyspiańskiego, to znaczy, że ma się prawdziwy zespół, bo to sztuka, w której potrzebni są aktorzy różnych pokoleń, potrafiący wcielić się w różnorodne typy i charaktery. Grzegorzewski zrealizował "Wesele", ale musiał dobrać paru wykonawców spoza Teatru Narodowego. Od tego czasu wiele się zmieniło i dziś inaczej patrzymy na zespołowość. Ja wyznaję zasadę przeniesioną z futbolu: trzeba ze sobą trenować i grać, wtedy szybciej można osiągnąć coś, co jest niedostępne dla ludzi zbierających się na chwilę, dla jednego projektu. Mamy w teatrze zespół świetnych aktorów. Wiem jednak, że stały zespół to nie jedyne rozwiązanie.

I dlatego, gdy pojawia się ktoś z dobrym jednorazowym pomysłem, to pan go przyjmie? Tak było przecież ze spektaklem "Trójka do potęgi" na 50. urodziny radiowej Trójki.

- W każdym sezonie zostawiam lukę, bo życie podsuwa nieoczekiwanie rozwiązania. Jest tekst lub pomysł i czuję, że trzeba to zrobić właśnie teraz.

Zaczynał pan jednak człowiekiem spoza świata komedii. Jak więc szuka tego, co dobre i modne w świecie?

- Myślę, że po trzech latach poszukiwań efekty są interesujące, bo mamy w repertuarze bajki dla dzieci, sceniczne adaptacje filmowych scenariuszy - "Skazani na Shawshank" czy "Plotka", komedie kryminalne i obyczajowe w rodzaju "Klubu Hipochondryków", a także "Piosenki Taty Kazika" i "Zamach na MoCarta". Każdy z tych tytułów prezentujemy przy pełnej widowni, a czy może być coś ważniejszego niż tłumek ludzi przed kasą? Chciałbym jednak, aby ewolucja teatru dokonywała się szybciej. Większe środki finansowe pozwoliłyby na realizację nie trzech - czterech, ale sześciu premier w sezonie. Wtedy miałbym lepsze proporcje między przedstawieniami, które zapewniają publiczność i medialny szum, a propozycją bardziej hermetyczną, dla widzów wiedzących, jakiej szukają oferty.

Co szykuje pan w najbliższych miesiącach?

- Ten sezon skończymy "Przebudzeniem" Shelagh Stephenson w reżyserii Redbada Klijnstry z Danutą Stenką. To będzie kolejny sygnał, że Teatr Syrena chce przyciągać nowych widzów. Zaoferujemy im intrygującą opowieść, którą osobiście porównuję do filmu "Piknik pod wiszącą skałą" Petera Weira. Nowy sezon otworzymy z kolei sceniczną adaptacją filmu "Hallo Szpicbródka" w reżyserii Wojciecha Kościelniaka, co jest ukłonem w stronę naszej dawnej publiczności oraz fanów tej komedii filmowej, choć uprzedzam, że mamy na nią inny pomysł. Chcę, żeby na scenie pracowali twórcy z różnych nurtów i prądów teatralnych, o czym świadczy choćby dobór realizatorów najbliższych premier.

A jak w Teatrze Syrena odnajduje się aktor Wojciech Malajkat?

- Muszę się przyznać, że kiedy zostawałem dyrektorem, zamierzałem rozstać się na jakiś czas z moim pierwszym zawodem. Nie udało się, choć chciałem odpocząć od grania. Doszedłem jednak do wniosku, że gdy aktor staje się dyrektorem, w sposób niemal naturalny zaczyna brać udział w realizacji repertuaru swego teatru.

A Syrena jest teatrem Wojciecha Malajkata.

- To pan powiedział.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji