Artykuły

Bal wykolegowanych

"Wszelka dziwka majtki pierze i na kredyt kiecki bierze" - ale, niestety, nie w warszawskim Teatrze Rozmaito­ści. "Bal w Operze" Julian Tuwim napi­sał 60 lat temu. Powstał jeden z najbar­dziej zjadliwych, lecz inteligentnych utworów literackich, negujących sto­sunki społeczno-polityczne w II RP i nicujących zakłamanie obyczajowe ów­czesnego establishmentu, tuż po śmier­ci Piłsudskiego.

Tuwimowi natychmiast zarzucono szerzenie pornografii, argumentując, że wulgaryzmy typu "k.... mać" nie mogą sąsiadować w jednym utworze z biblij­nymi cytatami. "Bal..." zrobił jednak karierę już w przedwojennej Polsce i to zarówno w środowiskach lewicowych (czerwona prasa przedrukowywała go we fragmentach) oraz prawicowych (krążąc w odpisach od salonu do salo­nu).

Pełna wersja tego mocno skandalizującego utworu ukazała się drukiem dopiero w 1982 r. Adaptacja sceniczna "Balu w Operze" w wydaniu Teatru Rozmaitości jest jednak wersją okale­czoną. I to świadomie - taka była koncepcja reżyserki Aleksandry Domań­skiej, o czym lojalnie informuje się wi­dzów w programie przedstawienia. Sceniczny bal nie dzieje się bowiem w Operze, lecz (całkiem wbrew tytułowi) na podwórku czynszowej kamieni­cy, a biorą w nim udział "straszni mieszczanie", którzy na właściwy bal - i słusznie! - nie zostali zaproszeni.

Taka koncepcja inscenizacyjna nie byłaby zresztą niczym zdrożnym, gdy­by siłą artystycznej wizji jeśli nie przy­ćmiła literackiego pierwowzoru, to przy­najmniej mu dorównała. Bo inaczej, po co ta adaptacja? Szkoda, że inscenizatorka nie zadała sobie tego pytania, przed przystąpieniem do realizacji "Balu...".

W jednej z pierwszych scen spekta­klu Kataryniarz (Lech Łotocki), kręcąc korbą grającego urządzenia, melorecytuje Tuwimowską "Nudę". Fragmenty "Balu w Operze" zostały bowiem uzu­pełnione 24 innymi wierszami słynne­go skamandryty (trafiły tu nawet "Dwa Michały"; "Słonia Trąbalskiego" zabra­kło, chyba przez niedopatrzenie). Przedstawienie zamyka utwór, równie smętnie wykonany przez Kataryniarza, w którym dominującym (chciałoby się napisać dojmującym) słówkiem jest "smutek". I cała inscenizacja sprowa­dza się właśnie do walki smutku z nu­dą. Raz po raz widz pogrąża się, a to w bezbrzeżnym smutku, a to w bezden­nej nudzie. Tylko na chwilę spektakl nabiera rumieńców - w ostrej saty­rycznie, celnie poprowadzonej scenie zbiorowej spełniania bogoojczyźnianych i państwowotwórczych toastów (brawo Maria Maj).

W programie do przedstawienia, oprócz wykładni pomysłów reżyser­skich, mamy jeszcze "słów kilka o mu­zyce" kompozytora Krzysztofa Dziermy: "A jaka to muzyka? Taka jak ka­mienica i ludzie w niej żyjący. Szara koślawa, odrapana". Przynajmniej szczerze i po męsku. Nic dodać, nic ująć. Ten sposób rozumowania można przełożyć także na aktorskie "kwestie śpiewane" i "układy ruchowe w rytm muzyki". Tak Dzierma określa to, co w profesjonalnym teatrze oznacza pio­senki i taniec. Oj, wiedział kompozy­tor, wiedział, co pisze - bo tego, czego dokonywali na scenie aktorzy w żaden sposób piosenkami, ani tańcem na­zwać nie można.

Szkoda wielka, że spektakl był "jak ta kamienica". Życzyłbym sobie, by był raczej jak Tuwimowska poezja. Boże, strach mnie zdjął, że aż tyle żądam od sztuki.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji