Pierwsze wyjście i Między piekłem a niebem
Rozmowa z Łukaszem Lewandowskim i Janem Englertem
Rozmowa z Łukaszem Lewandowskim - studentem IV roku PWST
- W jaki sposób Jan Englert wyszukał Pana do tej roli?
- Rektor jest opiekunem mojego roku i zna mnie bardzo dobrze. Czuję się jego teatralnym dzieckiem, a on mi zaufał.
- Czy w trakcie studiów zmierzył się Pan już z jakąś dużą rolą?
- W ramach ćwiczeń szkolnych robimy tylko fragmenty sztuk. To moje pierwsze wyjście do publiczności i pierwsze tak odpowiedzialne zadanie. Opowiadanie Sobolewskiego to bardzo długi monolog, było więc ryzyko, że napięcie osłabnie i będę musiał je sztucznie napędzać, a przed kamerą każdy fałsz jest bardzo widoczny. Z drugiej jednak strony, dzięki technice, montażom, różnym ujęciom, pracuje się tu inaczej niż w teatrze. Wnętrze klasztorne zbudowane zostało w hali na Chełmskiej. Dla nas wszystkich, kolegów, udział w tej realizacji był wielkim przeżyciem. Jeśli moja rola wypadła nie najgorzej, to zawdzięczam to również kolegom. Mam nadzieję, że nie było w tej celi dwunastu Gustawów-Konradów, tylko jeden.
- Co Pan przez to rozumie?
- Przy wystawianiu "Dziadów" istnieje niebezpieczeństwo, że każdy aktor chciałby tu walczyć z Panem Bogiem. Pan Englert starał się nas przed tym uchronić. Omawiając scenę więzienną powiedział nam, że to jest wigilia, a my - chociaż w więziennej celi - zebraliśmy się po to, by się cieszyć. Dla nas wszystkich stało się to zrozumiałe. Chłopcy mieli być radośni i weseli, a dzięki temu, w kontraście, każda rzecz mówiona poważnie lub smutno miała szansę zabrzmieć dużo mocniej. To, o czym opowiada Sobolewski, to była pierwsza zsyłka z Wileńszczyzny. Ci młodzi ludzie przedtem ani nie widzieli niczego podobnego, ani o niczym takim nie słyszeli. Od takiej sytuacji mogłem się dużo łatwiej odbić. Bo jeśli z góry jest grobowa atmosfera, a potem trzeba ją jeszcze pogłębiać, przed kamerą mogłoby to wypaść sztucznie i nieprzekonywająco.
MIĘDZY PIEKŁEM A NIEBEM - rozmowa z Janem Englertem
- Czym się Pan kierował wprowadzając zmiany w kolejności scen "Dziadów", mieszając je ze sobą?
- Nie umiem odpowiedzieć na takie pytanie. Po prostu układałem scenariusz i kierowałem się własnym gustem, smakiem i swoim rozumieniem tekstu.
- Wprowadził Pan fragmenty "Dziadów-Widowiska" w teatrach najczęściej pomijane - i postać Myśliwego Czarnego, który potem jest Diabłem. W Pańskim przedstawieniu od samego początku Gustaw wyraźnie umieszczony został między dwoma biegunami - drugi to dziewczyna na łące, która potem okazuje się Ewą, istotą niewinną i czystą.
- A potem jest jeszcze Aniołem w szopce. Sprawa Gustawa-Konrada toczy się między Diabłem a Aniołem, albo, jeśli ktoś woli - między piekłem a niebem.
- W całości zachował Pan Widzenie Księdza Piotra.
- Nie może być "Dziadów" bez Widzenia Księdza Piotra.
- Tylko co ono dziś znaczy, o czym mówi?
- Każdy rozumie to po swojemu i nigdy nie było inaczej, choć narzucano różne interpretacje, zmuszano do takiego czy innego rozumienia. W zależności od epoki, ludzie co innego podkładają sobie pod ten tekst. To, że jest on niejednoznaczny i da się różnie interpretować, stanowi jego siłę.
- Co dla Pana, jako autora tej inscenizacji "Dziadów", było najtrudniejsze?
- Wymyślenie inscenizacji, ułożenie czterech bardzo różnych części "Dziadów" w jedno widowisko. Tak, by nie były to cztery różne przedstawienia, ale jedno, o emocjonalnie spójnym przebiegu. Żeby czwarta część nie różniła się od drugiej i trzeciej. Jeśli ktoś dobrze zna "Dziady" to zauważy, że te części są tu przemieszane.
- Jak długo trwała realizacja?
- Same zdjęcia trwały dwadzieścia trzy dni.
- A poprzedzająca je praca z aktorami?
- Z Michałem Żebrowskim pół roku, a może nawet dłużej. Uczyłem go w szkole i prawie od początku przygotowywałem do tej roli. Ogólnie praca nad tekstem razem z realizacją trwała dwa lata.
- Z czego jest Pan najbardziej zadowolony?
- Nie wiem jeszcze. Cieszę się, że spektakl jest już obejrzany i będzie jeszcze oglądany. Pewnie ludzie będą się o niego kłócić, jedne rzeczy spodobają się bardziej, inne mniej.
- Spektakl wkrótce zostanie pokazany telewizyjnej, wielomilionowej widowni. Czego Pan oczekuje?
Chciałbym, by nie pozostawił widzów obojętnymi. Aby nie został zlekceważony, jak się to czasami zdarza wybitnym przedstawieniom. To mój plan minimum.