Artykuły

Oburzeni inteligenci już nie wstydzą się swojego oburzenia

"Czy Pan to będzie czytał na stałe?" w reż. Michała Kmiecika w Teatrze Polskim we Wrocławiu. Pisze Karolina Obszyńska w Teatraliach.

Szewc robi buty. Szewc, nie menadżer. To ważne, bo przedpremierowe spotkanie na Świebodzkim bierze w nawias. Treści i przyczyn powstania głośnego ostatnio manifestu "Teatr nie jest produktem / widz nie jest klientem", nie trzeba już nikomu, jak sądzę, tłumaczyć. Krótko mówiąc - z tak zwanej "góry" padł pomysł zastąpienia dyrektorów artystycznych teatrów dolnośląskich - menadżerami. Przeciw temu, co najmniej absurdalnemu, pomysłowi przeciwstawił się 12 kwietnia Teatr Polski we Wrocławiu. Przeciwstawił się dosadnie, głośno i naprawdę rozpaczliwie.

"Czy Pan to będzie czytał na stałe?" jest spektaklem-manifestem, żywym głosem ludzi teatru, którzy za wszelką cenę walczą o swoją artystyczną wolność. To kolaż szyderstwa, bezradności i oburzenia aktorów; to jeden dosadny pstryczek w nos, siedzącemu w drugim rzędzie marszałkowi Mołoniowi. propos. Główny zainteresowany miał podobno wygłosić publiczne oświadczenie zaraz po spektaklu. Nie wygłosił. Samotny mikrofon, wystawiony na scenę nieprzypadkowo, dawał o sobie znać jeszcze chwilę po opuszczeniu widowni przez marszałka. Cóż dodać?

Najcenniejsza w "Czy pan to będzie czytał na stałe?" jest rozbrajająca szczerość. Prawdziwy bunt, prawdziwe błagania o zrozumienie, faktycznie rozłożone w bezradności ręce aktorów, którzy nie chcą brać udziału w cyrku Mołonia. Do tego wplecione gdzieniegdzie humorystyczne wizje z cyklu "co by było gdyby rzeczywiście tak się stało" - oklaskiwane z każdą chwilą coraz głośniej (ignorancja menadżerów nieznających Szekspira, batalie o najistotniejszy punkt każdej dobrej sztuki - logo urzędu, prześmiewcze wystąpienia co ważniejszych urzędników, nieco spokojniejszych odkąd zauważyli, że kultura nie jest obowiązkowa).

Aktorzy trzymają w dłoniach scenariusze, którymi wspomagają się co jakiś czas. Nie zdążyli nauczyć się tekstu, bo przedstawienie powstawało bardzo szybko, może dwa tygodnie. Chodziło przecież o jego wydźwięk, nie o dopieszczoną estetykę. Co więcej, drobne aktorskie niedociągnięcia są dużym atutem tego spektaklu-manifestu, bo udowadniają, jak bardzo jest szczery. To żywy teatr, prawdziwe wołanie o zrozumienie, nieudawane emocje, odkryte maski. Opaliński buntuje się, jak sam mówi, "na serio, na poważnie". I naprawdę grzechem byłoby tej powagi nie zauważyć; podobnie jak rozpaczliwych gestów aktorów, artystów, ludzi powtarzających nieustannie te same prośby, w obawie przed niezrozumieniem. "Bardzo chciałbym to wyrazić, ale nie wiem jak" - to z jedno z najczęściej powtarzanych zdań. Niemoc. A obok poczucie humoru i sarkazm, bo, zdaje się, że tylko tak można się w tej sytuacji ratować. Co innego? Przywiązać się do drzewa? Kilka lat temu, w Teatrze Nowym w Łodzi, nie pomogło.

Słowem - jeden, wielki pastisz w słusznym celu. Wygrzebane z dna wszystkie absurdy, z którymi teatry muszą się borykać przy współpracy z urzędami. Grzebanie w bieliźnie aktorów, czy aby nie za droga. Żałosne listy marszałka do większości dolnośląskich teatrów, zawsze o tej samej treści ("Wasz teatr wyróżnia się zdecydowanie na tle innych"). Aktorzy przejaskrawiają postacie takie jak Mołoń czy Komorowski (tu niepokonany Tomasz Lulek), ale robią to celowo i bardzo zgrabnie.

Aktorzy Teatru Polskiego we Wrocławiu chcą mieć wybór. Chcą sami decydować o tym, czy pójdą na stadion, czy do teatru. Aktorzy Teatru Polskiego we Wrocławiu chcą, żeby szanowano ich konstytucyjne prawa (na przykład do swobodnego korzystania z kultury). Chcą, co ważne, żeby szanowano także prawa ich widzów - bez względu na to, czy ci będą chcieli oglądać TVN, czy teatr - niech wybiorą sami. Aktorzy Teatru Polskiego we Wrocławiu walczą o siebie samych i o nas. Ludzie teatru, za których mogą uważać się zarówno artyści, jak i publiczność, nie chcą być prowadzeni za rękę (i za język), nie chcą czuć na sobie ciężkich łap (ciężaru kieszeni?) urzędasów, z teatrem mających niewiele wspólnego. W końcu aktorzy Teatru Polskiego we Wrocławiu manifestują swoje niezadowolenie z finansowego zarządzania teatrami - w tym roku kosztem dotacji na sztukę, zyskała tak zwana "promocja miasta" i oczywiście nieśmiertelne Euro 2012. Wydano 250 tysięcy złotych na "baloniki, cukierki i fajerwerki" z okazji otworzenia Mostu Północnego w Warszawie. KRYZYS?!, pyta rozpaczliwie Opaliński, kiedy jego koledzy wspominają o zaciekach i grzybie na suficie w aktorskich garderobach.

Z ciężkim sercem Radosław Mołoń oglądał siebie samego na scenie. Ja, niemniej spokojna, zastanawiałam się, czy ten protest poskutkuje. Czy polityka przestanie mieszać się we wszystko bez wyjątku, bez porozumienia z ludźmi, których głos miałby największe znaczenie. Naprawdę przejmujący teatralny bunt zjednoczonych w walce aktorów, przyniósł efekty natychmiast. Nie pamiętam tak mocno oklaskiwanej premiery, zaangażowania ludzi na scenie i ludzi za czwartą ścianą. Myślę, że oklaski podczas premiery "Czy Pan to będzie czytał na stałe?" były wspólne dla wszystkiego, co w ostatnich latach w Teatrze Polskim mieliśmy okazję oglądać. Moje brawa były też gratulacjami za wolę walki, za aktywność, na którą liczyłam. Pozostaje jednak smutna refleksja o całej "aferze menadżerów" - ktoś podnosząc rękę na sacrum, dopuścił się pomysłu zrobienia cyrku w teatrze. Cyrku zamiast teatru. Wiadomo, jak to jest z cyrkiem: jest śmieszny, ale nie dla zwierząt.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji