Artykuły

Uwolniona z obrazu

"A komórka dzwoni" w reż. Norberta Rakowskiego w Teatrze Współczesnym w Szczecinie. Pisze Kinga Binkowska w Teatraliach.

Kiedy komórka dzwoni, poczucie samotności w jakiś tajemniczy sposób zostaje zniwelowane. Kiedy komórka dzwoni, mamy świadomość istnienia nadawcy sygnału będącego po drugiej stronie. Kiedy komórka dzwoni, ciśnienie krwi się podnosi, a otumaniająca nuda i bezruch zostają zastąpione szybszymi wibracjami. Wibracjami rodzącymi poruszenie, które ożywiają martwy świat osamotnienia i pozwalają obudzić emocje. Bezdech zamienia się w oddech, a obraz ożywa na scenie.

Już na samym początku spektaklu można zaobserwować ten wyrazisty podział na ruch i bezruch, na poruszenie i zastój, na życie i śmierć. W pierwszej scenie reżyser, Norbert Rakowski, przenosi nas w świat stylizowany na ten znany z obrazów Edwarda Hoppera, twórcy, który w przenikliwy sposób potrafił oddać klimat przejmującej samotności, dojmującego smutku, głębokiego zamyślenia. Prosta scenografia, skonstruowana ze stolików i krzeseł, przedstawia wnętrze jakiegoś opustoszałego baru, gdzie przy jednym stoliku siedzi zastygły w bezruchu mężczyzna, a kilka metrów dalej samotna kobieta tkwi zanurzona w krainie własnych przemyśleń. Dźwięk telefonu komórkowego, który leży na stoliku obok mężczyzny, budzi ją z marazmu oraz wywołuje lekkie poruszenie wśród publiczności. Niewzruszony natomiast pozostaje sam właściciel aparatu; jego niewzruszenie jest adekwatne do stanu, w którym się znajduje, mianowicie: jest martwy. W tym momencie, a jest to sam początek spektaklu, pełną gębą wkracza do akcji absurd, wytwarzając rzeczywistość odrealnioną, zniekształconą i dość dziwną. Mają miejsce ciągi nietypowych zdarzeń, w których główna bohaterka, Jean (Joanna Matuszak), z coraz szerzej otwartymi oczami, nolens volens, bierze udział.

I tutaj pojawia się kluczowe pytanie: czy Jean faktycznie, chcąc nie chcąc, uczestniczy w tych nietypowych sytuacjach? Czy może raczej chce w nich uczestniczyć, na przykład po to, aby wprowadzić do swojego nudnego życia trochę zamieszania, niecodzienności? Nasuwa się skojarzenie kobiet z obrazów Hoppera, które tkwią w zastoju, bezruchu, smutku, zamyśleniu. Być może sceniczna bohaterka nie chce tkwić w tym marazmie. Zdaje się, że inspirowany twórczością malarza reżyser budzi postaci z płócien, dając im możliwość przeżywania czegoś ekscytującego, uwalniając je od przytłaczającej melancholii, przyspieszając bicie ich serc, pobudzając krążenie krwi, po prostu wprowadzając w nie życie. A to, że ożywienie to nastąpiło na deskach teatru stało się kolejną wariacją na temat istnienia, tym razem przepuszczoną przez pryzmat wizji reżysera. Tego typu odwołania w sztuce są niesamowicie ciekawe i inspirujące. Pozwalają dziedzinom artystycznym przenikać się i mieszać, tworząc często dzięki temu nowe wartości i rzucając nowe światło na istniejące dzieła. Norbert Rakowski zderzył tekst Sary Ruhl, cenionej amerykańskiej autorki, z twórczością Edwarda Hoppera, jednego z najważniejszych artystów minionego stulecia. U mnie zabieg ten wywołał szereg interesujących skojarzeń i poruszył wyobraźnię, dla której nie istnieją granice, i która potrafi martwe przeistoczyć w żywe.

W kolejnych scenach pojawiają się postaci, które były ważnymi osobami w życiu Gordona - martwego mężczyzny. Ta druga, Hermia, Nieznajoma - Małgorzata Klara, która dosyć sprawnie i z energią zmieniała aktorskie kreacje. W kolejnych scenach pojawiają się postaci, które były ważnymi osobami w życiu Gordona - martwego mężczyzny: ta druga, Hermia, Nieznajoma - Małgorzata Klara (dosyć sprawnie i z energią zmieniająca aktorskie kreacje), Pani Gottlieb - Ewa Sobiech (grająca w sposób nienaturalny) oraz Dwight - Konrad Pawicki (kreujący postać poprawnie). Zaczynają one wypełniać przestrzeń sceniczną i przestrzeń życiową głównej bohaterki, która z każdą chwilą wciągana jest w kuriozalne sytuacje. Pławi się w nietypowych zdarzeniach, historiach, przeżywając emocje silne, skrajne, czasem ekstremalne. Pławi się? Myślę, że tak, skoro kurczowo trzyma komórkę, która wywraca jej zwyczajne życie do góry nogami. Joanna Matuszak stworzyła bardziej komediową niż przenikliwą, starannie skonstruowaną psychologicznie postać i uważam, że tę rolę można uznać za udaną, chociaż przy takiej historii mogła ona nie tylko bawić i rozbrajać, ale też skłaniać do refleksji.

Warstwa muzyczna przedstawienia opierała się na kilku rytmicznych, chwytliwych szlagierach podbijających w znaczny sposób wartość energetyczną przedstawienia, które momentami bywało jednak nużące. Niestety, jak na komedię, spektakl nie porywał publiczności na tyle, żeby wybuchała salwami śmiechu. Aczkolwiek pojawiały się momenty zabawne, ciekawe, w których przemycano ważne sentencje - niekoniecznie w sposób patetyczny i poważny, co jest oczywiście dużym plusem produkcji. Nie mogę powiedzieć, że spektakl jest wyjątkowy, porywający czy ekscytujący, jednak nie klasyfikuje się też na najniższych szczeblach hierarchii teatralnej rozrywki.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji