Artykuły

"Dziady" zobaczone

Gdy dostałem zaproszenie na przedpremierowy pokaz "Dziadów" w reżyserii Jana Engler­ta, nieco się spłoszyłem. Unikam premier, bo trzeba tam spojrzeć realizatorowi w twarz. Zadawałem sobie pytanie, czy "Dzia­dy" to nie jest ramota, odgrzebywany klasyk; czy da się dzisiaj tego słuchać? Zwłaszcza że jestem z pokolenia, dla którego przedsta­wienie Swinarskiego to pewien wzorzec. Tym milsze moje rozczarowanie. Już po kil­ku minutach czuje się, że przedstawienie Englerta wciąga.

Wyróżniłbym parę elementów. Po pierwsze adaptacja. Jest zrobiona zręcznie, dobrze; w moim przekonaniu sprawdziła się. Po drugie - reżyseria. Pamiętam dawniejsze przedsta­wienia telewizyjne Jana Englerta i mam po­czucie, że wyraźnie rozwija sposób obrazo­wania. To nie jest spektakl oparty na tek­ście i na aktorach - on jest z o b a c z o n y. Scenę można dobrze napisać - dialogi są w porządku, sytuacja OK - ale ona je­szcze nie jest zobaczona. Nie bę­dzie zobaczona, jeśli reżyser nie wie, co na­prawdę jest w niej istotnego, co ma poka­zać kamera niezależnie od tekstu; jeśli pra­ca kamery nie odsłoni sposobu, kierunku in­terpretacji. W tym przypadku, przynajmniej w kilku miejscach Englert zobaczył fantastycznie. Miał wiele bardzo dobrych po­mysłów (choćby ten, jak Senator sprawdza, czy Pani Rollison rzeczywiście nie widzi). Trzecim ważnym elementem jest aktorstwo. Tu tkwi mistrzostwo Englerta. Jeżeli w przedstawieniu, w którym występuje ponad 100 wykonawców, 90 procent z nich jest świetnych, a niektóre role są wybitne, to należy się zapytać, kto to reżyserował. Ten człowiek ma rękę do aktorów. Fakt, że En­glert sam jest aktorem, na pewno mu po­maga. Ale oprócz aktorskiej wiedzy ma dar, ma talent do prowadzenia aktorów. Fanta­styczna jest rola Danuty Stenki. Rollisonowa to samograj, ale tylko dla wybitnych akto­rek. Bardzo interesujący są Zapasiewicz, Majchrzak, Benoit, wielu innych. Rośnie nam wielki aktor - Michał Żebrowski. Przy­glądam mu się od pewnego czasu, widzia­łem jego dyplom, już wtedy się wyróżniał. W tej chwili to dojrzały aktor, który rozu­mie, że nie da się oprzeć aktorstwa wyłącz­nie na technice: technika ma pomóc w wydobyciu emocji. A te emocje trzeba znaleźć w środku, w sobie. Kamera zdradza myśli. Patrząc na oko aktora wiem, czy on myśli. A Żebrowski myśli. Jest tak dojrzały, że w konfrontacji z partnerami często obnaża ich, nazwijmy to... mniejszą dojrzałość. Szczególnie interesujące są w przedstawieniu Englerta bardzo długie monologi oparte na półzbliżeniu aktora. Wtedy właśnie okazuje się, że tekst Mickiewicza ciągle ma siłę, brzmi pięknie i mądrze, skrywa żywe emocje. Gombrowicz dociekał kiedyś, jak to jest, że po 2 tysiącach lat oglądamy tragedie greckie i ciągle przeżywamy. Coś nas wzrusza, czegoś się boimy, jesteśmy z bohaterami. I doszedł do wniosku, że dzieje się tak za sprawą ludz­kiego bólu. Po 2 tysiącach lat ból jest ten sam. Fantastycznie kończą się te rozważania. Gombrowicz powiada - "życzę wam bólu zę­ba". Myślę, że fakt, iż bohaterowie Englerta są tak bardzo bogaci emocjonalnie, pozwala nam ciągle ich rozumieć. Wyrzuciłbym tylko jeden fragment przedsta­wienia - scenę, gdy Żebrowski trickiem komputerowym zmienia się w Benoit. To jest błąd w grze z widzem. Efekt, chwyt, który nie zostawia miejsca na moją wyobra­źnię. Zostało mi coś zbyt dosłownie poka­zane i poczułem zawód, jakbym był potrak­towany jak człowiek zbyt mało inteligentny, by zrozumieć pewną magię. To scena pozba­wiona magii. A przecież właśnie magia jest dla mnie największą wartością tego przed­stawienia. Cenię je jako pewne doświadcze­nie emocjonalne. To trochę tak, jakbym nie spał dwie noce i oglądał obrazy na granicy realnego świata i wyobraźni, która nie mo­że się zatrzymać.

I jeszcze jedno. Myślę, że to są bardzo in­tymne, prywatne "Dziady", "Dziady" Jana Engler­ta. Całe tło historyczne, narodowe, patrio­tyczne, powstańcze zostało... właśnie w tle. Na pierwszym planie jest jeden człowiek, który z tym wszystkim się zmaga. Żebrow­ski jest dla Englerta medium - czuje się, że Englert opowiadał historię tego jednego czło­wieka z myślą o sobie. Podtrzymuję wszyst­ko, co powiedziałem o Żebrowskim, ale bez Englerta on by tego nie dokonał. W ich pra­cy też musiało być coś z magii.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji