Artykuły

Czarna komedia

"Czarna komedia" angielskiego dramaturga Petera Shaffera, znanego wrocławskiej publiczności z wystawianych przed dwoma laty "Królewskich łowów słońca", jest zgrabnie napisaną i wielce zabawną farsą. Oparta została na pomyśle, według którego to co oglądamy na scenie toczy się w ciemności (uszkodziły się korki w domu głównego bohatera). Oczywiście tylko dla bohaterów sztuki, widownia bowiem widzi wszystko doskonale. Owe ciemności komplikują naturalnie sytuację, w jakiej znalazł się młody, niedoceniany artysta Brindsley oraz jego narzeczona Carol. Oboje oczekują wizyty ojca Carol oraz milionera Bambergera, który pragnie zakupić dzieła Brindsleya.

Tymczasem, do wciąż nie oświetlonego mieszkania, przybywa dawna dziewczyna Brindsleya, sąsiedzi z różnymi interesami wreszcie elektryk, którego w dodatku wszyscy biorą za milionera. Owe ciemności są więc znakomitym pretekstem do wspaniałej zabawy. Więcej, same nasuwają proste i skuteczne działania sceniczne.

Niestety, "Czarna komedia" oglądana na scenie Teatru Współczesnego wcale nie jest zabawna. Do realizacji farsy potrzebny jest przede wszystkim dobry z poczuciem smaku i taktu reżyser oraz z prawdziwego zdarzenia aktorzy. Poczucia smaku i taktu zabrakło p. Jitce Stokalskiej. Miała ona za to niestety nadmiar pomysłów, które w spektakl upchnęła. Bo nie jest wcale śmieszne, jeśli aktor po raz kilkunasty potyka się na scenie. Nie bawi też wcale sytuacja, w której bohater używający telefonu owija się, nie wiadomo dlaczego kablem. Wrocławska widownia teatralna ma naprawdę, wytrawne poczucie humoru.

Wiele mam też do zarzucenia aktorom występującym w "Czarnej komedii". Są na ogół mało sprawni ruchowo, co przy akcji rozgrywającej się w niby-ciemności, jest bardzo istotne. Nie do przyjęcia jest zarówno dykcja, jak i sposób prowadzenia roli Andrzeja Skupienia (Brindsley). Z zażenowaniem ogląda się pozującą, w dodatku nieudolnie, na wampa Cecylię Putro (Pamela). Przesadnie farsowy i mało sprawny warsztatowo jest Janusz Hejnowicz (Gorring). Nic też się nie da powiedzieć dobrego o epizodzie Adama Cieślaka (Bamberger). Pochwaliłabym natomiast Wandę Węsław z taktem rozgrywającą rolę sąsiadki - alkoholiczki oraz Małgorzatę Szudarską kreującą postać infantylnej narzeczonej rzeźbiarza. Z panów wyróżnili się Tadeusz Morawski (bardzo zabawny Schuppanzigh) oraz Bolesław Idziak w roli pułkownika Malketta.

Podobała mi się też dowcipna scenografia Janusza Tartyłły. Aż szkoda, że służyła tak niedobremu spektaklowi.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji