Intymne radości
LISTOPADOWA premiera w Teatrze TVP "Dziadów" Mickiewicza, w reż. Jana Englerta, była bodaj najbardziej dyskutowanym spektaklem teatralnym ostatnich sezonów. Tuż po premierze rozlegały się, na ogół, glosy niesmaku i potępienia. Krytycy z gazet i tygodników ogólnopolskich (wyjątkowo chóralnie) uznali spektakl za realizację słabą i niemal kicz. Z drugiej strony odezwały się głosy widzów (zwłaszcza młodych), którym się telewizyjna, efektowna i widowiskowa inscenizacja "Dziadów" bardzo podobała. Do grona widzów dołączyli też krytycy (m.in. na łamach "Kuriera") broniący reżyserii Englerta. Od spektaklu minęło już wiele miesięcy, ale dyskusje na jego temat nie ustają. Przybywa zwłaszcza pochlebnych opinii.
Pozwalamy sobie zacytować fragmenty dwóch spośród nich - opublikowanych przez miesięcznik "Teatr" (nr 2) - jako ostatnich już głosów w toczącej się od listopada, m.in. na łamach "Teatru", dyskusji. Bo pochodzą one tym razem nie od recenzentów, a od autorytetów artystycznych - znakomitej aktorki i wybitnego reżysera - Mai Komorowskiej i Wojciecha Marczewskiego.
Wysoka temperatura i "długowieczność" dyskusji na temat "Dziadów" w reż. Englerta - w kontekście planowanych cięć w budżecie TVP, które - jak wieść niesie - mają dotknąć w pierwszej kolejności telewizyjny teatr - stanowią jeszcze jeden argument na rzecz obrony tego rzadkiego dziś w europejskiej skali zjawiska, jakim jest właśnie polski teatr telewizji. Mającego najliczniejszą przecież widownię spośród wszystkich polskich teatrów.
Maja Komorowska: "Kiedy przyszłam na pokaz przedpremierowy do Teatru Małego zasiadałam w fotelu z niepokojem. Zaczęło się: z rosnącą ciekawością, prawie zdziwieniem, a potem rosnącą radością obserwowałam, co dzieje się na ekranie. Oczywiście wiem, co jest mi w tym przedstawieniu bliskie, co odległe, co wydaje się koniecznie, a co artystycznie zbędne. Nie chcę się jednak nad tym teraz zastanawiać. Chcę powiedzieć jedno - oglądałam "Dziady" Englerta ze wzruszeniem. Tyle razy już słyszałam poszczególne monologi, choćby na egzaminach w szkole teatralnej, od lat ucząc w szkole, tyle razy sama powracałam do "Dziadów", a jednak, oglądając przedstawienie Jana Englerta miałam chwilami wrażenie, jakbym "Dziadów" dotykała na nowo. Byłam poruszona grą naszych studentów, których młodość i żarliwość nas zarażały (...) Miałam poczucie, że chcę iść razem z młodymi - i to się udawało. Dobrze, że dzięki Englertowi młodzi aktorzy mogli zmierzyć się z "Dziadami". Bo Englert pokazał nam opowieść o człowieku, który u progu dojrzałego życia doświadczył miłości i tyranii, i właśnie młodzi powinni zmierzyć się z tą opowieścią. Są w tym przedstawieniu całe sekwencje jakby bardziej teatralne, i bardziej filmowe, a w konsekwencji także aktorstwo. Mnie ta dwoistość nie przeszkadzała (...) Ileż radości dało mi obcowanie z aktorami, np. z Michałem Żebrowskim (...) Z radością patrzyłam na ostatni monolog Gustawa-Konrada. Zaakceptowałam go w całości...".
Wojciech Marczewski: "...Zadawałem sobie pytanie, czy "Dziady" to nie jest ramota, odgrzebywany klasyk; czy da się tego dzisiaj słuchać? Zwłaszcza że jestem z pokolenia, dla którego przedstawienie Swinarskiego to pewien wzorzec. Tym milsze moje rozczarowanie. Już po kilku minutach czuje się, że przedstawienie Englerta wciąga. Wyróżniłbym parę elementów. Po pierwsze - adaptacja. Jest zrobiona zręcznie, dobrze (...) Po drugie - reżyseria. Pamiętam dawniejsze przedstawienia telewizyjne Englerta i mam poczucie, że wyraźnie rozwija sposób obrazowania. To nie jest spektakl oparty na tekście i na aktorach - on jest zobaczony. Scenę można dobrze napisać - dialogi są w porządku, sytuacja OK - ale ona jeszcze nie jest zobaczona. Nie będzie zobaczona, jeśli reżyser nie wie, co naprawdę jest w niej istotnego, co ma pokazać kamera niezależnie od tekstu; jeśli praca nie odsłoni sposobu, kierunku interpretacji. W tym przypadku, przynajmniej w kilku miejscach, Englert zobaczył fantastycznie! (...) Trzecim ważnym elementem jest aktorstwo. Tu tkwi mistrzostwo Englerta. Jeśli w przedstawieniu, w którym występuje ponad 100 wykonawców, a ponad 90 procent z nich jest świetnych, to należy zapytać, kto to reżyserował (...) I jeszcze jedno. Myślę, że są to bardzo intymne, prywatne "Dziady", "Dziady" Jana Englerta".