Artykuły

Zróbmy sobie piekło

"Łzy Ronaldo" w reż. Pawła Kamzy w Lubuskim Teatrze w Zielonej Górze. Pisze Agnieszka Michalak, członek Komisji Artystycznej XVIII Ogólnopolskiego Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej.

Nieczęsto się zdarza, żeby sztuka pisana na zamówienie nie tylko wyczerpywała zada-ny temat, ale przy okazji (a może przede wszystkim) trafnie, bez pychy i zadęcia, a z humorem i ironią nazywała rzeczywistość i stawiała ważne pytania o tożsamość, wolność czy tolerancję. Chociaż w tym przypadku zadanie autora było nieco ułatwione, bo Paweł Kamza sam narzucił problem uchodźstwa, który stał się dla niego punktem wyjścia do rozmowy z widzem o zwykłych ludziach zmuszonych do ucieczki od życia w strachu przed prześladowaniami, napadami i śmiercią. O Czeczenach, którzy trafili do Polski (Kamza był w Kazachstanie pod-czas pierwszej wojny czeczeńskiej).

Twórca spektaklu zderza ze sobą dwie społeczności, dwie odmienne kultury, style życia, religie. I jak nietrudno zgadnąć konfrontacja goście-gospodarze nie skończy się happy endem, tylko fajerwerkami zakrapianymi benzyną i nienawiścią. Spektakl Kamzy jest głosem w dyskusji na temat traktowania w naszym kraju uchodźców, zatrudniania ich i stwarzania warunków do godnego życia, jednak nie mamy tu do czynienia ze spektaklem dokumentalnym, nie jest to też próba opowiedzenia historii Czeczenii. Reżyser kieruje reflektor na człowieka, który jak dzikie zwierzę znalazł się w nowym środowisku i musi walczyć o przetrwanie z tubylcami, którzy panicznie boją się obcych. Do upadłego będą bronić "sprawiedliwości" i świętego spokoju na własnym podwórku.

A podwórko? Takie jak setki innych w Polsce. Trzepak i ławeczka to centrum codziennej obowiązkowej rozrywki. Tu Stary Majtkowski (przerysowany jak należy Jerzy Kaczmarowski) rozprawia z Młodym Majtkowskim (dobra rola Marcina Wiśniewskiego) o polityce, beemce i innych "bongobongo". Tu słodka idiotka wuefistka Pola (Tatiana Kołodziejska), która przynajmniej stara się zrozumieć nowych sąsiadów ze Wschodu, opowie o imprezach integracyjnych, a Pani Janina (Elżbieta Lisowska-Kopeć), która Gogola od Googla nie odróżnia, o zbawiennym piciu soków z buraków i "terrorystach" z Czeczeni, spóźniających się z czynszem. Dla tej sympatycznej grupki życie to przedwczorajsza gazeta, szemrane interesiki, starannie zamiecione schody i serek na śniadanie. Rutyną stają się opowieści o nie-spełnionych marzeniach i ciągłe narzekanie - byle by było na co i na kogo. Wtedy i żyć łatwiej, i usprawiedliwienie łatwiej znaleźć. Kiedy jednak podwórko trzeba dzielić z obcymi, uśmiech z twarzy pryska, otwiera się furtka "łatwy zysk, łatwy wyzysk". Tym bardziej, że Czeczeńcy groszem nie śmierdzą, a już na pewno nie powinni mieć tu żadnych praw. Wystarczy, że przywieźli ze sobą demony przeszłości, które ich nawiedzają, dużo goryczy i kalectwo. Fotograf Kerim jest niewidomy, marzący o karierze Ronaldo Imragim nie ma nóg. Upokorzeni chcą żyć dalej i walczyć o swoje. Tylko dlaczego u nas? - pytają polscy bohaterowie.

Silne są zwłaszcza czeczeńskie kobiety. Podczas imprezy pod hasłem "różnorodność przestrzenią dialogu" (przygotowanej zamiast amatorskiej inscenizacji Ożenku) gotowe podzielić się własnymi tragediami; sączą je w skupieniu, powoli przy zapalonych świecach. Historie o mordowanych dzieciach przeplatają się z opowieściami o zabijaniu mężów, poniżaniu i krwi. Czeczenki wśród Polaków nie szukają ani zrozumienia, ani litości. Chcą, by zaakceptowano to, kim są i w jakiej kulturze wyrosły.

Akcję spektaklu Kamza przenosi w ruiny na tyłach Teatru Lubuskiego. Znakomicie oświetlona przestrzeń świetnie koresponduje z treścią sztuki: surowe, obdarte mury, które zaadaptowali czeczeńscy bohaterowie przywodzą na myśl ich zburzone rodzinne domy. Z ruin trafili do ruin. Uciekli z piekła i w nowym piekle się znaleźli. Tylko sąsiedztwo jakby inne - obskurna kamienica, z której wychodzą ksenofoby, jak niepotrzebne robaki zatruwają powie-trze, a ze wspólnego terenu robią pole walki.

Kamza nikogo nie oszczędza. W jego opowieści nie ma jednoznacznie dobrych bohaterów, każdemu coś amputowano - jednym nogi, innym sumienie. Każdy tu jest złamany przez historię, czy środowisko, w którym żyje. W tym świecie nie ma też nadziei ani na porozumienie, ani chociaż na wzajemnie nieprzeszkadzanie sobie w codziennym funkcjonowaniu. Autor zastanawia się, skąd w ludziach tyle nieuzasadnionej nienawiści. Kim jest emigrant (czy uchodźca) i dlaczego nie chcemy pamiętać, że pokolenie naszych dziadków było w podobnej sytuacji? Czy tylko Polacy mają prawo do cierpienia, a wszyscy wokół muszą nam pomagać i przyjmować z otwartymi ramionami? Być może nadszedł czas, żeby mocno stawiać te pytania.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji