Artykuły

"Piłem ponad pół wieku". Przekuł to w spektakl

Słyszy głosy, ma zwidy, snuje wizje. Raz euforia, za chwilę gorycz i strach. Upojenie i przetrzeźwienie. Codzienne umieranie i rodzenie sie na nowo. EDWARD LINDE-LUBASZENKO w niedzielę (20.05) wieczorem najpierw zagrał w spektaklu o alkoholiku, potem opowiadał o swojej chorobie alkoholowej. Ale też o życiu, komplikacjach z nazwiskiem, o tym, dlaczego nie został lekarzem

Przedstawienie Teatru Nowego z Krakowa "Lęki poranne" według Stanisława Grochowiaka i w reż. Piotra Siekluckiego pokazane zostało w Białymstoku w ramach Dni Sztuki Współczesnej. To świetnie zagrana historia 70-letniego mężczyzny, któremu czas upływa na piciu, rozmowach z wyimaginowanymi i prawdziwymi postaciami. Edwardowi Linde-Lubaszence (bo tak brzmi w całości nazwisko znanego aktora telewizyjnego i teatralnego) partnerował znakomity Paweł Sanakiewicz, który wciela się w kilka ról - w ciągu jednej dosłownie chwili potrafił się przedzierzgnąć z postaci mitomana alkoholika, w cwaną dozorczynię, czy żonę przychodzącą po alimenty.

- Szukaliśmy odpowiedniego materiału na jubileusz 70-lecia pana Edwarda, w którym mogłyby znaleźć się też jego osobiste doświadczenia. W końcu postanowiliśmy zrobić spektakl według tekstów Stanisława Grochowiaka i włączyć do tego też artystyczno - prywatne wątki autobiograficzne pana Edwarda - mówił na spotkaniu reżyser Piotr Sieklucki.

- No tak. Ludzie stale piją. Nic się nie zmienia. Spadliśmy na 14 miejsce w Europie w tej kwestii, ale i tak ciągle pijemy - mówił aktor. - Niektórzy żartowali, że spektakl powstał na potrójny jubileusz: 70-lecie urodzin, 50-lecie pracy na scenie i 48 lat picia. Choć są wersje, że nawet 60-lat picia - jak donoszą życzliwi. Cóż, prawda jest taka, że gdybym pił tyle, jak mówią owi życzliwi informatorzy to pewnie do tego spektaklu bym nie dożył. Ale prawda jest też taka, że faktycznie - alkohol miałem w żyłach już w wieku 11 lat. Przychodziła wtedy dziewczyna do dziecka, to znaczy do mojego młodszego o parę lat brata. I ta opiekunka, by się urwać na spotkanie ze swoim adoratortem - upijała nas miętową wódką, byśmy szybciej szli spać. Taki wymyśliła sposób - podobny do tego na wsi, gdy kobiety żuły chleb z alkoholem, wkładały go do szmatki i dawały do buzi dziecku. Dziecko się narąbywało i spało. A ona mogła sobie w spokoju pracować. Także myślę, że trochę ten alkoholizm we mnie prawie genetyczny jest. Ta dziewczyna mnie tak urządziła. A potem to picie w różnych okresach życia wracało. Na wódkę nie ma mocnych jednak.

- U Grochowiaka jest tragiczne zakończenie, w spektaklu jednak śmierci nie ma, skąd ten optymizm? - pytał ktoś z sali.

- Bo jednak przecież, mimo wszystko, jeszcze żyjemy - odpowiadał Lubaszenko. - Nie chciałem takiego zakończenia, że podcinam sobie gardło. Nie wiem, jak skończę co prawda, ale to jednak mógłby być zły omen

- Przy całym kabaretowym klimacie tego spektaklu mówi on jednak o historii bardzo dramatycznej, mocno osadzonej w czasach PRL, kiedy to wóda miała dodatkowo wymiar mroku - co można znaleźć w twórczości i Grochowiaka, i Hłaski też - mówił Sanakiewicz.

Lubaszenko: - Pomyśleliśmy, że w spektaklu trzeba trochę optymizmu, bo jednak zdarzają się osoby, które potrafią sobie z alkoholem poradzić, jeśli tylko bardzo tego chcą. Mi też zdarzało się nie pić przez długie okresy w życiu. Znajomi z teatru mówili czasem, że jestem dla nich nadzieją, bo jestem dowodem na to, że można. Bo można. Czyjaś miłość bardzo w tym pomaga. Miałem okresy w życiu długiego niepicia - a to dziecko mi się urodziło, a to się zakochałem.

W spektaklu pojawiają się wątki autobiograficzne. Aktor wymieniał też Białystok, w którym się urodził. Stało się to dokładnie w dniu, w którym pakt podpisali Ribbentrop i Mołotow - 23 sierpnia 1939.

Aktor długo używał wyłącznie nazwiska Lubaszenko, ale od jakiegoś czasu podpisuje się Linde-Lubaszenko. Historia jest skomplikowana. Aktor przez wiele lat myślał, że jest synem oficera Armii Czerwonej - Mikołaja Lubaszenko. Już jako dorosły mężczyzna dowiedział się jednak, że jego ojcem był Niemiec Julian Linde, który mieszkał w Białymstoku od lat, i który wyjechał stąd, gdy po 17 września miasto zajęli Rosjanie. Po latach Edward dowiedział się, że ojciec chciał, by wyjechali z nim do Niemiec. Matka Edwarda jednak nie chciała. Została w Białymstoku, tu poznała Mikołaja, który został zakwaterowany z tyłu prowadzonego przez nią sklepu. Kiedy wybuchła wojna niemiecko-rosyjska, Edward miał dwa lata. Radziecki oficer wsadził ich do pociągu z rannymi żołnierzami, jadącego do Archangielska, gdzie mieli się podawać za rodzinę Lubaszenki. I tego nazwiska Edward używał przez kilkadziesiąt lat.

W Archangielsku Edward z matką głodowali, mama nie mówiła po rosyjsku i jako Polka nie mogła znaleźć pracy. Dopiero z czasem została zatrudniona jako krojczyni chleba.

Po wojnie Edward, mama i Lubaszenko wrócili do Polski, ale już nie do Białegostoku tylko do Wrocławia - tam mama dostała przydział jako osadnik wojskowy. Zamieszkali w wilii Niemki - Frau Hofmann.

- O swoim pochodzeniu wtedy w ogóle nie miałem pojęcia. Byłem przekonany, że rodzice wywożą mnie z ojczyzny, do jakiejś Polski. Nie znałem w ogóle polskiego. Za to szybko od syna frau Hoffman nauczyłem się niemieckiego. A polskiego uczyłem się głównie z radia. Kiedy eksternistycznie zdawałem do szkoły teatralnej po egzaminie wyszedł do mnie przewodniczący komisji i powiedział: - Zdał pan, tylko niech się pan nauczy polskiego.

Po latach aktor dowiedział się o swoim pochodzeniu. Widywał się z ojcem, ale nigdy nie udało się im tak naprawdę zbliżyć. A kiedy jakiś czas temu aktor zaczął porządkować swoje dokumenty - okazało się, że ma dwie metryki: na nazwisko Linde - w USC w Białymstoku, i tę drugą - z nazwiskiem Lubaszenko.

- Miałem możliwość wyboru. Postanowiłem wybrać nazwisko Linde, by być w porządku wobec ojca. Zostało to zmienione w papierach ponad 20 lat temu. Ale też pojawiły się kłopoty. Okazało się, że ze względu na zmianę nazwiska mogę mieć ogromne problemy w urzędach, na granicy, w hotelach. Wtedy już byłem znany po roli filmie "Układ krążenia" jako Lubaszenko. Niektórzy patrzyli w dokumenty , a tam nazwisko Linde, Gdzie indziej myślano, że nazywam się Linde, a podszywam pod Lubaszenkę. I tak dalej i dalej. W 1991 roku postanowiłem więc dodać człon Linde do nazwiska Lubaszenko.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji