Artykuły

O co chodzi z tym wielbłądami?!

"Wieczór Trzech Króli albo Co Chcecie" w reż. Katarzyny Raduszyńskiej w Teatrze Nowym w Łodzi. Pisze Szymon Spichalski w serwisie Teatr dla Was.

Kolejne przedstawienia według tekstów Szekspira przygotowywane w naszych teatrach popadają w coraz większy banał. Właśnie mamy wysyp ,,Hamletów". Za nami premiera w Poznaniu, szykuje się pokaz we Współczesnym w Warszawie. Udana ,,Burza" Kleczewskiej wyróżnia się spośród pozostałych, nieudanych prób uwspółcześniania mistrza. Można odnieść wrażenie, że kolejni reżyserzy starają się powtórzyć metodę Warlikowskiego. Doszukują się coraz to nowych sensów, zatracając w ten sposób sceniczny konkret dramatów Anglika.

Łódzki ,,Wieczór trzech króli" ma wyraźne konotacje z opolskim przedstawieniem Michała Borczucha. Raduszyńska wynosi z dokonań tego przeciętnego skądinąd inscenizatora przede wszystkim konwencję. Bo trudno doszukać się tutaj czegoś więcej. Ten spektakl to po prostu spektakularna klapa. Zaangażowanie sporego zespołu nie sprawiło, że mamy do czynienia z różnorodnością charakterów. Wprost przeciwnie, kolejne sceny zlewają się w jeden, monotonny ciąg.

Przedstawienie Raduszyńskiej opiera się przede wszystkim na zaprezentowaniu spsiałego, skomercjalizowanego świata. Miłosne perypetie Księcia, Violi, Olivii i Sebastiana to zaledwie tło fabularne. Paweł Walicki (scenografia i kostiumy) prezentuje widzom scenerię spokojnej, słonecznej plaży, po której stąpają olbrzymie manekiny dromaderów. Tak zakomponowana przestrzeń nie jest niczym innym, jak pustynią - pustką duchową postaci występujących w przedstawieniu. Nie ma w tym spektaklu miłostek, tylko rozpusta. Każdy podrywa każdego. Całe przedstawienie jest utkane z takich grubych nici. Niestety ta koncepcja nie ma żadnego wytłumaczenia. Na scenie przy Zachodniej w Łodzi panuje cały czas chaos. Raduszyńska stara się na siłę szokować. Stosowane przez nią środki - nie boję się użyć tego słowa - są żałosne. Viola (Monika Buchowiec) pozostaje w kazirodczym związku z bratem Sebastianem (Mateusz Janicki). Sir Andrzej (Michał Bieliński) gwałci Malvolia. Sir Tobiasz (Sławomir Sulej) chodzi w sukni. Zaczepia cały czas Błazna. Relacje obu mężczyzn są dwuznaczne. Tyle, że nic nie tłumaczy, dlaczego tak jest. Nad sceną cały czas wisi tekturowa gwiazda, mająca prowadzić trzech króli do Betlejem. Przedstawienie kończy zaś wspólne odśpiewanie przez aktorów ,,Bang Bang" Sinatry. Wystarczy?

Problem tego przedstawienia tkwi w totalnym braku wyczucia tekstu i tego, co jest w nim nośnikiem sensów. Brakuje przede wszystkim zwrócenia uwagi na niuanse relacji między postaciami, które w tej tragikomedii są kluczowe. Sam ,,Wieczór" został przez Jagodę Hernik Spalińską dość mocno przycięty. Dopisano też nowe dialogi. Twórcy zakładali chyba, że są one śmieszne, że skoro odeszli od specyficznego liryzmu Barańczaka, mogą uciec w groteskę i farsę. Widzowie jednak siedzą z kamiennymi minami. Jedynie czasem ktoś się zaśmieje, gdy jeden z wykonawców rzuci soczystą ,,kurwę". Poszczególne fragmenty spektaklu próbuje się wzmacniać przez przedstawianie ich na rzutniku. Raduszyńskiej udaje się parę razy trafić w sedno, akcentując słusznie niektóre cytaty, jak choćby ten: ,,kwiat kobiety już więdnie w chwili kwitnienia". Reżyserka potrafi znajdować perełki, które są warte głębszej analizy. Niestety każdy temat podejmuje w sposób tak płytki, że woła to o pomstę do nieba. Przemijanie starego ciała, degrengolada moralna świata, hedonizm seksualny - każdy z tych wątków jest artykułowany w łódzkim spektaklu, ale nic z tego nie wynika. Nie wiadomo, jak początkowe słowa Violi o ,,trzech królach" (Lucyferze, Grzechu, Śmierci) odnieść do całego spektaklu. Są to symbole na tyle pojemne, że zasługują na szerszą interpretację, a nie na potraktowanie ich wyłącznie jako odnośnika do pogrążonego w wolnoamerykance świata.

Jedynym świeżym pomysłem okazało się wyeksponowanie na pierwszy plan postaci dotychczas stojących w cieniu. Twórcy szczególnie zwracają uwagę na wątek nieszczęsnego Malvolia (Michał Kruk). Mężczyzna jest po otrzymaniu ,,listu" od Oliwii pyszny i pewny siebie, ale przede wszystkim zakochany. W łódzkim widowisku staje się ofiarą sadystycznych, znudzonych życiem ludzi. W scenie ostatecznego upokorzenia staje nagi przed widownią. Słabe aktorstwo nie dźwiga jednak odkrycia ciężkości tej postaci. W ogóle można odnieść wrażenie, że aktorzy nie postawili sobie zbyt wysokiej poprzeczki. Uciekają zamiast tego w plakaty sceniczne lub efekciarstwo.

,,Co chcecie?" Puenty tej recenzji? Macie ją w tytule.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji