O niczym i dla nikogo
Bywają w życiu chwile, kiedy sobie nagle uświadamiam przydatność gwizdania na palcach i towarzyszący temu żal, że nie posiadłem tej umiejętności. Zdałaby mi się po pokazie spektaklu "Tańcz, póki możesz", najnowszej premiery poznańskiego Teatru Ósmego Dnia. Rok temu ów słynny zespół alternatywny obchodził swoje 30-lecie i za całokształt działalności artystycznej został uhonorowany Nagrodą im. Konrada Swinarskiego, przyznawaną przez miesięcznik "Teatr". Razem z aktorami Teatru Ósmego Dnia taką samą Nagrodę odbierał również współkreator ich najważniejszych sukcesów artystycznych, reżyser Lech Raczak. Dzięki przedstawieniom: "Musimy poprzestać na tym, co tu nazwano rajem na ziemi?...", "Przecena dla wszystkich", "Ach, jakże godnie żyliśmy" czy "Więcej niż jedno życie" (ostatnie przed stanem wojennym), teatr ten nazywany był "sumieniem lat 70."
Najnowsze przedstawienie autorskie "Ósemek" zrealizował zespół - bez udziału Lecha Raczaka - w składzie: Ewa Wójciak, Adam Borowski, Tadeusz Janiszewski, Marcin Kęszycki (aktorzy) i Jacek Chmaj (światło), przy współpracy reżyserskiej Janusza Opryńskiego, twórcy związanego z lubelskim Teatrem Provisorium.
O czym jest "Tańcz, póki możesz"? Od pierwszych minut spektaklu usiłowałem tego dociec, uczepić się jakiegoś szczegółu, klucza otwierającego drzwi do świata wyobraźni twórców. Nic. Kompletna pustka.
Trzeba powiedzieć sobie szczerze - król jest nagi! Najnowsze przedstawienie Teatru Ósmego Dnia jest o niczym i dla nikogo. "Mars na czole", wypowiadanie ze szczególnym namaszczeniem myśli głębokich (jak wyżej zacytowana), głębszych i po jednym głębszym (np. o fenomenach długości członków w zwodzie) przy wykonywaniu różnych osobliwych czynności (jeden artysta leje z czajniczka wodę na posadzkę, drugi długo celebruje ułożenie się z ustami przy kałuży, po czym efektownie z niej siorbie) w żaden sposób nikogo nie porusza, a i nawet zirytować nie jest w stanie.
Nie skorzystałem z zaproszenia organizatorów na spotkanie z twórcami spektaklu (?- prędzej antyspektaklu), bo nie interesują mnie wynurzenia artystów z cyklu "co chcieli przez to powiedzieć", ani jak się namęczyli, by dojść do takich rezultatów. Liczy się to, co widać i słychać: "zniechęcenie, chłód, przestrzenie pustki".